Do dziś wyraźnie pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy wrzasnęłam na swoje dziecko.
Było to niemal dokładnie pięć lat temu, Duży skończył akurat 9 miesięcy. Od trzech miesięcy bez skutku usiłowałam rozszerzyć jego dietę o pokarmy stałe. Próbowałam zarówno papek, jak i metody BLW, ale maluch był zainteresowany wyłącznie moim mlekiem. Wreszcie podczas wizyty u mojej mamy coś drgnęło: Duży samodzielnie i ze smakiem zjadł kilka kopytek. Podekscytowana sukcesem, po powrocie do Warszawy rzuciłam się do kuchni i ugotowałam pierwsze w moim życiu kopytka. Kosztowało mnie to mnóstwo energii: wcześniej nie miałam odwagi gotować tradycyjnych dań, a z braku miksera musiałam ubić białka na pianę trzepaczką (obciążona dzieckiem, śpiącym na mnie w nosidle ergonomicznym). Dumna z siebie i pełna oczekiwania, postawiłam przed moim – odpowiednio przegłodzonym – pierworodnym talerzyk z kopytkami. Duży wziął je z zainteresowaniem do ręki, pieczołowicie rozgniótł, a następnie wyrzucił na podłogę, po czym zaczął szarpać mnie za dekolt bluzki i jęczeć, domagając się mleka.
Krew mnie zalała, a przez głowę w ułamku sekundy przemknęło mnóstwo myśli.
„Co za niewdzięczny bachor!’, „On nigdy nie zje nic normalnego!”, „Robi mi na złość”, „A może on ma jakieś zaburzenia?”, „Co za koszmar!”, „Trzeba było wcześniej rozszerzać mu dietę, niepotrzebnie czekałam do końca szóstego miesiąca”, „Nie nadaję się matkę”, „Dlaczego on taki jest?”, „Ciągle jakieś problemy!”. Zanim zdążyłam się powstrzymać, ryknęłam: „MASZ TO NATYCHMIAST ZJEŚĆ, GÓWNIARZU!!!”. Duży przestał jęczeć i znieruchomiał, wlepiając we mnie nic nierozumiejące spojrzenie swoich wielkich niebieskich oczu.
Cała scena trwała dosłownie kilka sekund, a w ciągu kolejnych minut i godzin poczucie winy przygniatało mnie coraz bardziej.
Gdzie się podziało moje bliskościowe rodzicielstwo? Jak mogłam z powodu takiej pierdoły zwyzywać niemowlaka? Co ze mnie za matka? Przeprosiłam Dużego natychmiast i go przytuliłam, potem długo płakałam, ale wieczorem nadal miałam napięte mięśnie karku, kulę w gardle i drugą w żołądku.
Przysięgłam sobie, że to się nigdy więcej nie powtórzy.
Obietnicę złamałam nie raz i nie dwa. Po tym wybuchu przez pewien czas byłam jeszcze bardziej oddaną i cierpliwą matką. Nie było to łatwe. Duży miał od tygodni tak silny lęk separacyjny, że wpadał w histerię, kiedy wychodziłam bez niego z pokoju do toalety. Bardzo protestował też, kiedy wstawałam z poziomu podłogi, żeby na przykład naprędce odgrzać sobie coś do jedzenia. W nocy spał wyłącznie przyssany do mojej piersi, tak, że od godziny 20 do 7 rano nie mogłam się od niego oddalić ani na chwilę bez ryzyka płaczu i konieczności ponownego długiego usypiania.
Dodam, że Mąż wychodził do pracy o 7 rano i wracał o 21 (kiedy ja już leżałam w łóżku z Dużym) i poza nim nie widywałam zbyt wielu innych dorosłych, bo przez całą zimę albo któreś z nas (ja lub Duży) miało infekcję, albo dwudziestostopniowe mrozy i brak samochodu uniemożliwiały mi przemieszczanie się po mieście. Po kilku dniach bycia ideałem matki cierpliwość mi się skończyła i znów krzyknęłam, po czym znów bardzo się starałam wynagrodzić to synowi i znów wybuchłam… Po kilku takich cyklach uznałam, że potrzebuję pomocy specjalisty.
I tak zaczęła się moja kilkuletnia ciężka praca nad złością.
Pisanie o tym jest dla mnie cholernie trudne i miałam duże wątpliwości, czy warto tak bardzo odsłaniać prywatność mojej rodziny. Zdecydowałam się na opisanie tej drogi, bo wierzę, że może to pomóc niejednej matce wyjść z błędnego koła złości i wyrzutów sumienia. Wiem (nie: wierzę, lecz wiem dzięki rozmowom online z dziesiątkami matek), że nie tylko ja miałam problem ze złością. MIAŁAM. Czas przeszły. Oby jak najwięcej osób mogło coś takiego o sobie powiedzieć.
O kolejnych krokach, które podjęłam, pracując nad swoim problemem oraz o tym, co wiem o mechanizmie złości przeczytasz w serii artykułów o złości (nie trzeba ich czytać po kolei; oceniam, że kluczowe dla rozumienia złości są posty nr 3 i 7) opisuję poszczególne narzędzia pracy nad złością.
Zdjęcie wykorzystane we wpisie: „furious” (CC BY-SA 2.0) by Petras Gagilas
[…] post jest kontynuacją wpisu sprzed kilku dni, w którym opowiedziałam o moim pierwszym wybuchu złości na synka i jednocześnie jest drugim […]
[…] jest trzecim z cyklu na temat złości i dotyczy neurobiologicznych podstaw mechanizmu złości. W pierwszym poście z tego cyklu opisałam mój problem z wybuchami złości na dzieci, a w drugim opowiedziałam o […]
[…] napisać dziś o NVC, ale życie napisało inny scenariusz i opowiem o tym, dlaczego znów wrzeszczałam na dziecko. Mijający tydzień był do dupy. “Do dupy” to eufemizm, mam trafniejsze określenie, […]
[…] po raz pierwszy zetknęłam się pięć lat temu, kiedy – nie mogąc dać sobie rady z moimi wybuchami złości – zdecydowałam się na coaching rodzicielski. Los postawił wtedy na mojej drodze Joannę […]
Jakbym czytała siebie…
To jest chyba dość częste doświadczenie…
Dzięki za ten wpis- jest nas więcej.
Oj, dużo nas jest…
Faktycznie jest nas duzo. Podziwiam Cie za ogromna prace wykonywana na kazdym poziomie: w domu, w pracy, nad soba… A jednak ciagle mam w sobie brak zgody na to ze zostaje sie samemu z takim ogromem. Dlaczego tak malo pomocy z zewnatrz, te ataki zlosci nie bylyby tak czeste gdyby nawet najbardziej ofiarna matka miala wiecej wytchnienia. Pomoc, chocby z praniem, sprzataniem, zakupami, kiedy Maluch jest nieodkladalny. Towarzystwo, rozmowe, pol godziny na spokojne zjedzenie obiadu. Nie mozna byc w dobrym stanie funkcjonujac bez przerwy na najwyzszych obrotach.
Lubię to! Ps. Mam bliźniaki.
Chylę czoła!
[…] W domu warczałam na Męża i jedynie najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywałam się od wrzeszczenia na dzieci (niestety nie zawsze). Nie miałam ochoty na kontakty z ludźmi, wszyscy mnie irytowali. […]
[…] o złości i na pewno nie ostatni. W poprzednich pisałam między innymi o tym, jak po raz pierwszy wrzasnęłam na dziecko; o mojej drodze do życia niezatrutego złością; o tym, jak pod wpływem złości zmieniamy się […]
[…] umiałam stawiać granic – ba! nawet nie wiedziałam, gdzie one są. Kiedy więc czułam stale irytację i złość, nie umiałam powiązać tego z moimi emocjami, a tych – z potrzebami. W dodatku jestem […]
[…] Złość, część 1: Dzień, w którym wrzasnęłam na dziecko (LINK) […]
[…] post jest kontynuacją wpisu sprzed kilku dni, w którym opowiedziałam o moim pierwszym wybuchu złości na synka i […]
[…] 8Złość, część 1: Dzień, w którym wrzasnęłam na dziecko (LINK) […]
[…] na temat złości i dotyczy neurobiologicznych podstaw mechanizmu złości. W pierwszym poście z tego cyklu opisałam mój problem z wybuchami złości na dzieci, […]
[…] o NVC, ale życie napisało inny scenariusz i opowiem o tym, dlaczego znów wrzeszczałam na dziecko. Mijający tydzień był do dupy. “Do dupy” to eufemizm, mam trafniejsze […]
[…] Wspomniany cykl rozpoczęłam opisem sytuacji, w której po raz pierwszy wrzasnęłam na dziecko, a następnie opowiedziałam o działaniach rozwojowych, które podjęłam, aby złościć […]
[…] nie ostatni. W poprzednich pisałam między innymi o tym, jak po raz pierwszy wrzasnęłam na dziecko; o mojej drodze do życia niezatrutego złością; o tym, jak pod wpływem […]
[…] pisałam o myślach-zapalnikach, które podpalają lont naszej złości, a dziś napiszę o innym zapalniku, a mianowicie o planach. Plan lub zamiar, […]