Jak zmienić bieg rzeki

Oto obiecana druga część wpisu o tym, jak pracuję z moim pierworodnym, aby obniżyć jego reaktywność na stres, zmienić sposób wyrażania złości i frustracji i zlikwidować negatywne zniekształcenie poznawcze. Napisałam obszernie o jego trudnościach z punktu widzenia Self-Reg, a wcześniej zasygnalizowałam je w postach o high need babies oraz o przyczynach jego „hajnidztwa”. W skrócie: Duży jest (był?) dzieckiem nadwrażliwym emocjonalnie, łatwo wpadającym we frustrację i wyrażającym ją napadami złości i agresji, widzącym świat w czarnych barwach. Jęczenie, narzekanie, krzyki, płacz, obwinianie otoczenia o swoje nieszczęście – to był do niedawna nasz świat. Był, bo od kwietnia tego roku, kiedy zaczęłam pracować z Dużym za pomocą Self-Reg, nastąpiła tak ogromna poprawa, że nawet osoby postronne zauważają znacząco lepsze funkcjonowanie mojego syna.

Jak zasygnalizowałam w moim poście o jego trudnościach, skanalizowane (czyli zautomatyzowane, wdrukowane) reakcje na stres i przykre emocje trudno jest zmienić, podobnie jak trudno jest zmienić bieg rzeki. O wiele łatwiej jest skierować wodę na właściwy tor, kiedy mamy do czynienia z małym strumyczkiem. Podobnie rzecz się ma z reakcjami dziecka: im wcześniej zaczniemy działać, tym szybciej i przy mniejszym wysiłku osiągniemy rezultaty. Da się jednak zmienić bieg nawet wielkiej rzeki. Da się także zmienić reakcje na stres i trudne emocje nawet w przypadku dorosłego człowieka, choć oczywiście wymaga to więcej pracy. A oto działania, które moim zdaniem najsilniej wpłynęły na zmianę biegu naszej rzeki.

1. Spokój rodzi spokój (ang. calm begets calm)

Dzięki Self-Reg (w tym wiedzy o rozwoju mózgu dziecka) zrozumiałam, że mój brak autentycznego wewnętrznego spokoju był niezwykle istotnym czynnikiem utrwalającym (czyli kanalizującym) napady złości Dużego. Dzięki temu podejściu nauczyłam się też, jak zachowywać spokój w obliczu emocjonalnego tsunami moich dzieci. Tej tematyce poświęciłam osobny, długi wpis. Gdybym miała dać tylko jedną radę rodzicom dzieci takich, jak Duży, brzmiałaby ona:

„Włóż cały wysiłek, jaki jesteś w stanie poczynić, w odnalezienie spokoju niezależnie od okoliczności zewnętrznych i zachowaj ten spokój przy dziecku”.

2. Zalanie dziecka pozytywnymi przeżyciami i emocjami

Negatywne zniekształcenie poznawcze można zlikwidować tylko w jeden sposób: zastępując je pozytywnym zniekształceniem poznawczym. Jest to proces analogiczny do zmiany nawyków: nie da się wykorzenić niekorzystnego nawyku (np. palenia papierosów w stresujących sytuacjach) tak, aby pozostawić w jego miejscu próżnię – należy zastąpić taki nawyk innym, bardziej nam sprzyjającym. Mózg człowieka jest ewolucyjnie przystosowany do koncentrowana się na zagrożeniach, bo to zapewniało naszym przodkom przetrwanie w niebezpiecznych warunkach. Dlatego też przeciętny człowiek potrzebuje kilku pozytywnych doświadczeń, żeby zneutralizować wpływ jednego nieprzyjemnego zdarzenia na swój nastrój i poziom energii.

Osoby z negatywnym zniekształceniem poznawczym potrzebują takich pozytywnych doświadczeń o wiele, wiele więcej, niż przeciętny człowiek. Warto pamiętać, że mają one tendencję do wyolbrzymiania własnych przykrości. Jak wspomniałam we wpisie o negatywnym zniekształceniu poznawczym, kilka razy palnęłam Dużemu kazanie o tym, że niektóre dzieci umierają na białaczkę albo muszą kryć się w piwnicach w czasie bombardowań, więc czymże jest jego problem w porównaniu z ich cierpieniem? Jego odpowiedź za każdym razem była podobna: te dzieci oczywiście są bardzo biedne i bardzo im współczuje, ale jednak jego, Dużego, problem jest większej wagi, bo przecież on dostał na urodziny tylko trzy zestawy Lego, a Antek pięć i TO NIE FAIR! Takie rozumowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji – tak bardzo było sprzeczne z moimi wartościami. Na moje i Dużego szczęście porzuciłam takie bezproduktywne dyskusje.

Pozytywne zniekształcenie poznawcze można wykształcić, zalewając dziecko pozytywnymi emocjami i doświadczeniami i stale je podkreślając. Kilka lat temu przeczytałam o projekcie „100 happy days”: należy przez sto dni codziennie uwieczniać (zapisywać, fotografować) to, co dało nam tego dnia szczęście i… dać się zaskoczyć rezultatom. Postanowiłam wziąć udział w tym projekcie i po dwóch nieudanych próbach udało mi się nie tylko dotrwać do samego końca owych stu dni, ale też wprowadzić rytuał wyolbrzymiania swojego szczęścia do mojego życia na stałe. Efekt był niezwykły: po około 30 dniach wpadłam w głęboki dołek psychiczny, a po kilku kolejnych dniach dosłownie poczułam, jak coś przestawia mi się w mózgu i od tamtej pory patrzę na świat o wiele pozytywniej.

Jesienią ubiegłego roku postanowiłam nauczyć moje starszaki strategii wyolbrzymiania szczęścia. Codziennie przed zaśnięciem mają wymienić „pięć dobrych rzeczy”, które przydarzyły im się w ciągu dnia. Nie ma od tego odwołania: jeśli dzień był „okropny”, muszą znaleźć z moją pomocą jakiekolwiek pięć powodów do szczęścia, na przykład to, że mają mamę i tatę, że śpią na wygodnym materacu, że mają co jeść itd. Przez kilka miesięcy ten rytuał wydawał się nie mieć wpływu na Dużego. Potrzebował mojej pomocy w znalezieniu owych pięciu powodów i często mówił, że pomimo wszystko to był okropny albo wręcz najgorszy dzień w jego życiu. Rozpoczynając pracę z Self-Reg, o której napiszę za chwilę, postanowiłam do naszego codziennego rytuału dodać podkreślanie na bieżąco, w ciągu dnia wszystkich pozytywnych zdarzeń, nawet najdrobniejszych.

Na przykład w czasie obiadu pytam, czy mu smakuje i kiedy potwierdza, sugeruję, że można by to dopisać do listy pięciu dobrych rzeczy. Ale przede wszystkim zaczęłam razem z Dużym rozważać, co sprawia mu przyjemność i napełnia go energią (piąty krok Self-Reg, por. poniżej) i staramy się tak kierować dniem, żeby był pełen pozytywnych doświadczeń. Po kilku tygodniach coś „kliknęło” w mózgu Dużego i zaczął wieczorami sypać powodami do szczęścia jak z rękawa, często zaczynając nasz rytuał zdaniem „Nawet nie wiem, od czego zacząć, to był najlepszy dzień w moim życiu”. Kiedy niedawno spytałam Dużego, dlaczego stał się spokojniejszy i bardziej pozytywny, odpowiedział bez cienia wątpliwości, że to dzięki „pięciu dobrym rzeczom”. Moja misja zakończyła się sukcesem – chociaż nie, wcale się nie zakończyła, zamierzam ją realizować stale w odniesieniu i do siebie, i do dzieci.

3. Self-Reg

Poniżej opiszę te elementy Self-Reg, które wprowadziłam dopiero w ostatnich miesiącach i które moim zdaniem miały istotny wpływ na przemianę Dużego. Pamiętajcie proszę, że każde dziecko jest inne, a Self-Reg jest indywidualną drogą każdego. Mam nadzieję, że poniższa opowieść zainspiruje Was do poszukiwania Waszych własnych dróg.

3.1. Krok pierwszy: przeformułowanie zachowania

Dopiero w ostatnich miesiącach udało mi się przez większość czasu widzieć trudne zachowania Dużego jako stress behaviour. Mimo mojego doświadczenia ze stosowaniem NVC oraz Pozytywnej Dyscypliny niektóre z jego zachowań odbierałam bardzo emocjonalnie, oceniając je jako świadczące o jego nieprzeciętnym egocentryzmie i roszczeniowości, czyli postawach, które trudno mi zaakceptować. Oczywiście nadal mi się to zdarza – choćby ostatnio, kiedy Mąż zrobił Małemu domek z pudełka po kawie w miejsce zniszczonego jedynego, który miał, a Duży wpadł w rozpacz i gniew, że Mały będzie miał KOLEJNY domek i nie docierało do niego, że Mały teraz nie ma żadnego, a on sam ma ich 15 (policzyliśmy). Albo wtedy, kiedy Mały zaczął nagle wymiotować w restauracji i przelewał nam się przez ręce, a Duży, kompletnie nieprzejęty, wykorzystał tę sytuację do przechwycenia jego porcji kurczaka i frytek.

Jednak zdobycie naukowej wiedzy o tym, jak dziecko z negatywnym zniekształceniem poznawczym postrzega świat, sprawiło, że co do zasady widzę trudne i nieempatyczne zachowania jako efekt stresu, a nie paskudnych cech osobowości. Warto przy tym wspomnieć, że według Stuarta Shankera empatia to naturalna postawa dziecka, które czuje się bezpiecznie, jest spokojne i otrzymuje empatię od swojego „mózgu zewnętrznego”, natomiast dziecko zestresowane zazwyczaj nie jest empatyczne. Ta wiedza przyniosła mi ogromną ulgę – dzięki niej trudne zachowania Dużego już nie poruszają we mnie głębokich pokładów lęku o jego przyszłość ani nie uruchamiają ocen moralnych. Jestem tu i teraz, reaguję mniej emocjonalnie i łatwiej mi zachować spokój, który rodzi spokój Dużego.

3.2. Kroki drugi i trzeci: identyfikacja stresorów i redukcja stresu

Jako niezwykle wrażliwa matka wymagającego dziecka, mająca spory problem ze zdefiniowaniem własnych granic, już dawno osiągnęłam mistrzostwo w tropieniu i usuwaniu stresorów Dużego. Jego zaburzenia w zakresie integracji sensorycznej zmniejszyły się znacząco dzięki terapii SI. Na ogromną potrzebę uwagi ze strony dorosłych odpowiadałam zwiększoną uwagą (moją lub niani), na potrzebę kontroli – dawaniem mu możliwości decydowania, kiedy tylko było to możliwe. W tym miejscu chciałam zatem wspomnieć o jednym zupełnie nieoczywistym stresorze z obszaru biologicznego, na którego trop wpadłam przypadkiem. (W tym wpisie możesz przeczytać o innym trudnym do wytropienia stresorze Dużego). 

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, wizyta u osteopaty spowodowała natychmiastową poprawę funkcjonowania Dużego w obszarze emocjonalnym. Do osteopaty dziecięcego skierowała nas rehabilitantka w związku z początkami wady postawy Dużego. W tym samym czasie inna znajoma rehabilitantka zasugerowała, że interwencja osteopaty może przyczynić się do zmniejszenia przerostu trzeciego migdała Małego, a z jeszcze innego źródła dowiedziałam się, że taki specjalista może sprawić, że Malutki przestanie ciągle ulewać.

Brzmi jak czary-mary? Trochę tak i dlatego długo byłam sceptyczna, ale kiedy dowiedziałam się, że dyplomowany osteopata musi być fizjoterapeutą i dodatkowo ukończyć wymagające pięcioletnie studia, mój sceptycyzm nieco zelżał. W końcu wizje krzywego kręgosłupa Dużego oraz operacji usunięcia trzeciego migdała Małego sprawiły, że postanowiłam zabrać wszystkich trzech synów do polecanego specjalisty w zakresie osteopatii dziecięcej. Po jednej wizycie – w pierwszej dobie po zabiegu! – Malutki przestał ulewać przy każdym podnoszeniu do pozycji pionowej, Mały przestał chrapać i mieć bezdechy nocne, natomiast Duży… przez kilka dni był pozytywny i łagodny jak baranek.

Osteopata popracował nad asymetrycznie ustawioną miednicą Dużego, ale w pierwszej kolejności spytał, czy Duży nie ma przypadkiem problemów z nadmiernym pobudzeniem. Oczywiście, że miał! Okazało się, że mój pierworodny ma ogromne napięcie karku i potylicy, co upośledzało działanie nerwu błędnego. O ile dobrze zrozumiałam, jest to nerw czaszkowy należący do układu nerwowego parasympatycznego (przywspółczulnego), czyli tego, który hamuje aktywność organizmu. Najzwyczajniej w świecie wybuchy złości Dużego miały także podłoże biologiczne: napięcie w karku i potylicy sprawiało, że mój syn miał trudności z wyciszeniem! Zapewne też – i to już jest moja swobodna interpretacja – złość zwiększała napięcie w karku, co z kolei nasilało ataki złości i tak powstało błędne koło. To zadziwiające, jakim skomplikowanym cudem jest ludzki organizm.

3.3. Kroki czwarty i piąty: budowanie samoświadomości dziecka i akcja „regeneracja”

Zanim poznałam Self-Reg, byłam bardzo sfrustrowana brakiem postępów Dużego w zakresie samoregulacji. Oczywiście nie znałam wtedy tego pojęcia, ale intuicyjnie czułam, że źródłem trudnych emocji i zachowań Dużego są jego deficyty w zakresie rozpoznawania tego, co się dzieje z jego ciałem i psychiką oraz powracania do równowagi. Zdałam sobie sprawę z tych deficytów, dopiero kiedy Mały miał jakieś 9 miesięcy i bardzo klarownie i z odpowiednim wyprzedzeniem sygnalizował chęć zjedzenia stałego posiłku. Kiedy po raz pierwszy poraczkował w okolice lodówki i wskazał mi ją palcem, mówiąc „mmmmm”, zatkało mnie, bo trzyletni wówczas Duży wydawał się nie zdawać sobie sprawy ze swojego głodu czy pragnienia, a w mniejszym stopniu też senności, zmęczenia, zbyt wysokiej lub zbyt niskiej temperatury. Po prostu stawał się marudny, a ja kombinowałam, o jaką niezaspokojoną potrzebę może chodzić i jeśli nie byłam w stanie jej odgadnąć, kończyło się histerią.

Dopiero niedawno zaczęłam pracować nad samoświadomością Dużego. Zaczęłam od zwracania mu uwagi na subtelne sygnały wskazujące, że może być głodny albo zbyt „nakręcony”, żeby się dobrze bawić. W jego przypadku oba stany objawiają się jeszcze szybszym i głośniejszym niż zwykle mówieniem i nerwowymi ruchami/niezdarnością ruchową. Wiedziałam to od dawna, ale z jakiegoś – niezrozumiałego dla mnie teraz – powodu zachowywałam te obserwacje dla siebie, zamiast rozmawiać o nich z Dużym!

Oprócz rozmów ze mną przydatne okazały się ćwiczenia uważności dla dzieci zawarte na płycie „Uważność i spokój żabki”. Płyta ta jest dostępna z książką Eline Snel o tym samym tytule, a przynajmniej niektóre nagrania są dostępne na YouTube (byłam zapisana na warsztat z autorką w listopadzie ubiegłego roku, ale na niego nie dotarłam, bo przedwcześnie urodziłam Malutkiego). Ku mojemu zaskoczeniu Duży, któremu bezruch jest w zasadzie obcy, bardzo polubił te krótkie relaksacyjne ćwiczenia i z zaangażowaniem je wykonuje. Ćwiczenia pomagają dzieciom uświadamiać sobie swoje odczucia w ciele, rozluźniać mięśnie, obserwować myśli i emocje. Praktyka mindfulness wpisuje się w Self-Reg, wspierając jednocześnie czwarty i piąty krok Self-Reg – zarówno u dzieci, jak i u dorosłych (polecam wpisy na ten temat na blogu Stuarta Shankera).

Ważne było to, żeby Duży poczuł w ciele i umyśle, co to znaczy być spokojnym. To tak, jak z jazdą na rowerze: trudno jej się nauczyć z podręcznika. Wiele razy w ciągu dnia pytam go więc o to, czy jest spokojny, czy raczej „nakręcony” (zbyt niskie pobudzenie zdarza mu się tylko na chwilę przed zaśnięciem) i pracujemy nad tym, żeby sprowadzić go do właściwego w danym momencie stanu pobudzenia. Oczywiście czasem to „nakręcenie” jest jak najbardziej na miejscu – chodzi o to, żeby stan pobudzenia był odpowiedni do sytuacji.

Osiągnięciu właściwego stanu pobudzenia (najczęściej spokoju) służą strategie, które Duży sam zidentyfikował. Podczas wykonywania przez niego różnych czynności (np. biegania, jazdy na rowerze, pływania, spaceru, zabawy samochodami, rysowania, pisania, kolorowania) pytałam go, czy dana aktywność go uspokaja, czy nakręca, dodaje mu energii czy ją zużywa. Duży wykazuje przy tym dość wysoki poziom samoświadomości – nie miewa problemów z tą oceną. Mój cel jest taki, żeby w chwilach rozregulowania sam sięgał po odpowiednie strategie i coraz częściej to się faktycznie zdarza. Pełną garścią czerpiemy też z puli drobnych przyjemności (patrz punkt 2. powyżej).

Mogłabym jeszcze pisać na ten temat bardzo długo i cyzelować poszczególne akapity, ale lepsze jest wrogiem dobrego. Ten post powstawał przez dwa tygodnie przepełnione przeróżnymi stresorami i już najwyższy czas go opublikować. W następnym wpisie, którego tematem są myśli-zapalniki powrócę do tematu pracy nad złością i połączę go z obszarem poznawczym Self-Reg.

EDIT z 2021 roku:  Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tym, jak reagować na jęki, krzyki i agresję dziecka, serdecznie zapraszam Cię do zakupu mojego szkolenia online „Jęki, krzyki, agresja: jak pomóc dziecku i sobie?”. Bilety są dostępne pod tym linkiem. Jeśli potrzebujesz konkretnej wiedzy na temat tego, jak wspierać wysoko wrażliwe dziecko, zapraszam Cię do udziału w szkoleniu „Samoregulacja wrażliwego dziecka”, które przygotowałam wspólnie z Jagodą Sikorą, ekspertką Self-Reg i psycholożką dziecięcą. Bilety są dostępne pod tym linkiem.  A może potrzebujesz w pierwszej kolejności zadbać o swój spokój? W takim razie zapraszam Cię do udziału w szkoleniu „Samoregulacja wrażliwej matki”. Bilety kupisz pod tym linkiem. Wreszcie, jeśli chcesz poznać techniki samokontroli pozwalające na opanowanie wybuchu złości, to zapraszam Cię na szkolenie „Spokój rodzi spokój. 12 sposobów na opanowanie złości”. Bilety kupisz pod tym linkiem.

10
0
Would love your thoughts, please comment.x