Dziś powracam do tematu złości, który towarzyszy mi od początku funkcjonowania tego bloga.
To już ósmy z cyklu postów o złości i na pewno nie ostatni. W poprzednich pisałam między innymi o tym, jak po raz pierwszy wrzasnęłam na dziecko; o mojej drodze do życia niezatrutego złością; o tym, jak pod wpływem złości zmieniamy się w gady; o myślach-zapalnikach oraz o pauzie jako narzędziu regulacji złości. To właśnie moje trudności z wyrażaniem złości sprawiły, że zainteresowałam się podejściem Self-Reg; pochłonęło mnie ono tak bardzo, że ostatecznie zostałam pierwszą w Polsce Facylitatorką tej metody. W planach mam kurs online na temat regulowania złości oraz… nie, na razie nic Wam nie zdradzę. 🙂
Kiedy jeszcze październik rozpieszczał nas słoneczną pogodą, pewnego ranka wybrałam się na przejażdżkę rowerową wraz z Malutkim, po drodze wstępując na targ.
Znalazłam stragan, o który dało się oprzeć rower obciążony 14-kilogramowym Malutkim w foteliku. Utrzymując rower w równowadze dolną połową ciała, zaczęłam wkładać wybrane warzywa i owoce do siatek, szacując w myślach, ile zmieszczę w niewielkim plecaku i jeszcze mniejszym koszyku przy kierownicy. Byłam raczej spokojna i uważna, choć mój umysł pracował, a ciało było nieco napięte, aby utrzymać rower w pionie.
Nagle w tę scenerię wtargnęła jak burza kobieta w podeszłym wieku.
Była kilka metrów przede mną, szła w moją stronę. Cała jej postać wyrażała gniew, oczy lustrowały podejrzliwie otoczenie, a usta były gorzko zaciśnięte, tworząc wąską kreskę. Momentalnie poczułam, jak moje ramiona i nogi napinają się, jakby przygotowując się do walki albo ucieczki. Szybko odłożyłam siatkę z ogórkami i chwyciłam mocno kierownicę roweru, jednocześnie omiatając wzrokiem otoczenie. Po mojej prawej stronie miałam rower oparty o stragan, a po lewej – około metrowej szerokości przejście. Kobieta też zlustrowała otoczenie, po czym spojrzała mi w oczy i ruszyła do ataku. Naparła na przednie koło, próbując odepchnąć rower od straganu i krzyknęła: „DZIE z tym rowerem?”.
Poczułam, jak w moje stopy wstępuje ogień,
szybko ogarnia łydki, uda, biodra i tułów, a następnie spływa od barków aż po koniuszki palców rąk. Przez chwilę moje ciało płonęło, czułam się jak żywa pochodnia. Widziałam jakby przez wąski tunel tylko tę kobietę i, patrząc jej z wściekłością prosto w oczy, wycedziłam niższym niż zwykle głosem: „Tu ma pani przejście!”. Ona sapnęła, jakby zmniejszyła się i odwróciła wzrok. Następnie, mamrocząc coś pod nosem, przeszła po mojej lewej stronie.
Ogień tymczasem dotarł do mojej głowy, aż po sam jej czubek, a następnie jakby odbił się od niego i, tym razem powoli, powrócił przez całe ciało aż do stóp, a następnie ulotnił się. Czułam drżenie mięśni, w moim ciele zaszły właśnie prastare procesy biochemiczne służące obronie mnie samej i mojego potomstwa przed napastnikami. Wyjście z trybu walki i ucieczki zajęło mi jeszcze chwilę, jednak dość szybko w moje ciało i umysł wstąpił spokój. Nie zanotowałam żadnej myśli-zapalnika, które w tego typu sytuacji mogłyby się pojawić („Co za baba!”, „Mogła zrobić krzywdę Malutkiemu!”, „Porąbało ją?” itd.). Kobieta poszła swoją drogą, a ja upewniłam się, że Malutki się nie przestraszył, po czym sięgnęłam po porzuconą siatkę z ogórkami. Całe zdarzenie trwało może 90 sekund.
Od dwóch lat z różną intensywnością praktykuję uważność (mindfulness), jednak dopiero teraz doświadczyłam tego, że emocje są jak fala.
Słyszałam wielokrotnie, że „czysta” emocja trwa kilkadziesiąt sekund: pojawia się i rośnie jak fala, osiąga punkt kulminacyjny, a następnie rozpływa się, ustępując miejsca kolejnej. Dokładnie to wydarzyło się tego dnia na targu. Moja złość odpłynęła, a ja poczułam ekscytację wywołaną tym, że wreszcie było mi dane w taki uważny sposób jej doświadczyć. Nie bez znaczenia było zapewne to, że w ostatnich miesiącach postawiłam sobie za cel wyraźniejsze odczuwanie emocji w ciele – coś, z czym miałam jeszcze niedawno potężną trudność. Od mistrzyni uważności dzielą mnie lata świetlne, ale też mój mózg nie składa się już z hiperaktywnej lewej, logicznej półkuli i uśpionej prawej, emocjonalnej i doznaniowej. Dzięki tej większej integracji obu półkul mogę lepiej wspierać i moje dzieci, i inne bliskie mi osoby, i moich klientów coachingowych.
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Waves” (CC BY 2.0) by Ed Dunens
Chciałabym potrafić tak nad tą falą zapanować…póki co nie potrafię. Jestem po kursie Odstresowany Rodzic, myślę, że coraz lepiej jestem świadoma swoich stresorów i wiem, kiedy jestem w gorszej formie, a mimo to te emocje pojawiają się tak szybko, że nie potrafię często ich wyciszyć. Przykład z dziś: dość nerwowy poranek ze starszakiem i maluchem po nieprzespanej nocy związanej z ząbkowaniem i swoim zatruciem pokarmowym. Chcemy zdążyć na śniadanie, starszak się denerwuje, że nie radzi sobie z kurtką (jest bardzo niecierpliwy, HNB), nie mogę znaleźć butów malucha, zacinają się pasy od wózka, co maluch wykorzystuje i ciągle schodzi, ja jestem słaba, bo nic nie mogłam przełknąć i próbuję opanować sytuację. Jednak wystarczył jeden kolejny pisk starszego, żebym wybuchła, nakrzyczała, ubrała mu kurtkę mamrocząc pod nosem, że nie potrafi, a na drugiego psiocząc, choć pewnie niewiele rozumie… matka roku. Świadomość… Czytaj więcej »
Podziwiam pracę, którą włożyłaś w swój rozwój, cały czas korzystam z tego, czym się z nami dzielisz. Właśnie skończyłam czytać książkę Stuarta Shankera, ale muszę przyznać, że więcej wyniosłam z Twojego bloga.
Czy możesz polecić jakieś blogi lub książki o tematyce mindfulness? Na pewno sprawdzę to co podlinkowałaś, ale chętnie przeczytam coś więcej.
[…] Złość, część 8: Emocje są jak fala (LINK) […]
[…] Złość, część 8: Emocje są jak fala (LINK) […]
[…] Złość, część 8: Emocje są jak fala (LINK) […]
[…] na całe gardło z autentyczną wściekłością. W jednej chwili moje ciało zalewa fala gorąca, a w głowie pojawia się myśl-zapalnik: “Nie będzie mi gówniarz […]
[…] Złość, część 8: Emocje są jak fala (LINK) […]
[…] Złość, część 8: Emocje są jak fala (LINK) […]