Nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu

Ten post dotyczy aktualnej sytuacji na pograniczu polsko-białoruskim. Dziś rano dowiedziałam się, że pewne roczne dziecko zmarło gdzieś w lesie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie bólu jego rodziców, którzy mu towarzyszyli, gdy powoli gasło, nie mogąc zrobić nic, absolutnie nic. Znaleźli się w pułapce bez wyjścia, bez wody, pożywienia, ciepłej odzieży, schronienia, opieki medycznej.

„Sami sobie zgotowali ten los”; „Trzeba było pomyśleć, zanim wyruszyli w taką podróż z malutkim dzieckiem”; „Szkoda dziecka, ale cóż, skoro miało nieodpowiedzialnych rodziców…” – powie wielu.

Na pewno sami sobie zgotowali ten los, świadomie narażając swoje dziecko na śmierć? Siedząc w swoim wygodnym i bezpiecznym domu tysiące kilometrów stąd, otoczeni bliskimi, bezpieczni i szczęśliwi, ni stąd, ni zowąd postanowili sprzedać wszystko i opłacić za to przemytników, którzy pomogą im i ich rocznemu dziecku dostać się do nieznanego kraju? Czy raczej, w stanie potężnego stresu, obawiając się o przyszłość swoją i dziecka, w nadziei na znalezienie bezpiecznego miejsca podjęli koszmarnie trudną i ryzykowną decyzję na podstawie niepełnych i/lub fałszywych informacji, jakimi dysponowali?

Takich, czyli jakich?

„To zupełnie inna kultura!”; „Ci ludzie nie przejmują się dziećmi tak, jak ty czy ja”; „Nie chcemy tu takich!”

Na czym polega „inność” tych ludzi, ich odmienność od Polaków? Czy chodzi o kolor włosów i oczu albo odcień skóry? O wyznawaną religię? O narodowość? Osoby, które utknęły na pograniczu, nie są armią klonów, lecz grupą silnie zróżnicowaną pod względem etnicznym, religijnym i kulturowym, a także pod względem wykształcenia i motywów migracji (por. poniżej). Są wśród nich muzułmanie i chrześcijanie, osoby bez wykształcenia i wysoko wykwalifikowani pracownicy. Są być może takie, które swoje dzieci traktują przemocowo, a także takie, które oddałyby wszystko, aby ich dzieci były bezpieczne, chronione i szczęśliwe. Na przykład wyruszyłyby w ryzykowną daleką podróż.

A poza tym… czuję, że kulturowo blisko mi do kobiety, która zamarzając w lesie, zdejmuje własne ubranie i okrywa nim własne dziecko. Blisko mi do mężczyzny, który podejmuje wysiłek i ryzyko, aby odmienić los swój i swoich bliskich na lepsze. O wiele mniej łączy mnie z „patriotami”, którzy zniszczyli grób rodziny Stuhrów, ponieważ Maciej Stuhr otwarcie wspiera uchodźców. Albo z tymi, którzy zniszczyli pojazdy Medyków na Granicy. Albo z tymi, którzy komentują aktualne wydarzenia, dehumanizując osoby uchodźcze. Oni są mi obcy kulturowo i wolałabym, żeby było ich w moim otoczeniu jak najmniej.

Mamy obowiązek pomóc tak, jak niegdyś pomagano Polakom,

„To nie są żadni uchodźcy, to migranci ekonomiczni”; „Nie należy się im żaden azyl, tylko odesłanie tam, skąd przychodzą”

Na jakiej podstawie sądzisz, że to migranci ekonomiczni? Czy zbadałeś sytuację tych osób i oceniłeś, że tam, skąd przychodzi, nic nie zagraża jego zdrowiu i życiu? Każdej z tych osób…? Jeśli wśród tych tysięcy jest choć jedna osoba, której życie w miejscu pochodzenia jest zagrożone, to mamy obowiązek jej pomóc tak, jak niegdyś pomagano Polakom uciekającym przed wojną, stanem wojennym czy prześladowaniami politycznymi. To przepisy prawa uznawanego przez cywilizowane kraje.

Ale załóżmy na chwilę, że każda z osób na granicy przywędrowała tu wyłącznie z przyczyn ekonomicznych. W takim razie wystarczy, zgodnie z prawem międzynarodowym, przyjąć jej wniosek o azyl i rozpatrzyć go odmownie. Ale też warto sprawdzić, czy przypadkiem nie brakuje nam rąk do pracy. Nasza gospodarka przegrzewa się, wiele branż poszukuje pracowników; chętni do pracy by nam się przydali. Ja sama byłam migrantką ekonomiczną w Niemczech: zdecydowałam się na doktorat tam, w komfortowych warunkach, z pensją, która pozwoliła mi nie tylko utrzymać się, ale też odłożyć na wkład własny do mieszkania w Warszawie. Jako doktorantka w Polsce byłabym na garnuszku rodziców albo musiałabym pracować po nocach.

Nie wiemy tego, kim są i czego chcą, dopóki ich nie poznamy.

„Przecież ci ludzie to terroryści! Nie boisz się?”

Oczywiście, że boję się terrorystów, ludzi zdesperowanych, o radykalnych poglądach, gotowych na wszystko. A także ludzi nieprzejednanych, pełnych gniewu i lęku przed wszelką odmiennością. Ludzi gotowych zniszczyć wszystko, co nie pasuje do ich obrazu świata, każdego „obcego”. Mamy takich w kraju, od kilku lat rządzą tym krajem. A ci na granicy? Nie wiemy tego, kim są i czego chcą, dopóki ich nie poznamy. Wiem natomiast, że trzymanie ich – wyziębionych, głodnych, odwodnionych, przerażonych – to najprostsza droga do tego, aby się zradykalizowali: oni sami wkrótce lub ich dzieci później. A jeśli nie wyjdą z tej śmiertelnej pułapki, jaką stało się dla nich nasze pogranicze, to ich bliscy i przyjaciele z pewnością będą postrzegali Polskę jako wrogi kraj. Bardzo, bardzo polecam Ci uważne przeczytanie wpisu Barbary Blichowskiej-Czajki na Facebooku o tym, jak przebywanie w tej pułapce wpłynie na umysły dzieci. Chciałam napisać podobny post, ale lepiej, niż ona, nie ujęłabym tego.

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o sytuacji na granicy, zapraszam Cię do zapoznania się ze stroną Grupy Granica, a konkretnie z zakładką z często zadawanymi pytaniami. Zapraszam Cię do grupy „rodziny bez granic” na Facebooku, która zrzesza duże grono wrażliwych, aktywnych osób myślących podobnie, jak ja.

Bardzo Cię proszę: zobacz w migrancie człowieka. Będę wdzięczna, jeśli udostępnisz ten wpis w swoich mediach społecznościowych, a w ewentualnych komentarzach zachowasz spokojny ton. Dziękuję.

4
0
Would love your thoughts, please comment.x