To nie ja piszę ten blog – on sam się pisze i żyje własnym życiem.

Aktualne zdarzenia i przemyślenia dyktują mi tematy poszczególnych postów, bo piszę o tym, co jest we mnie żywe. Tylko wtedy słowa same płyną, układając się w zdania i akapity niemal bez mojego udziału. Jeszcze niedawno planowałam zakończyć cykl dotyczący self-reg, dokończyć cykl o złości i zająć się innymi tematami. A jednak muszę, po prostu muszę opowiedzieć najpierw o moim najnowszym self-regowym odkryciu dotyczącym trudności i „hajnidztwa” Dużego (por. post o high need babies/children).

Czy znacie dzieci, które zawsze widzą szklankę do połowy pustą i które w każdej, nawet najbardziej radosnej sytuacji znajdą powód do narzekania, jęczenia, płaczu, krzyków?

Ja znam: to mój pierworodny. W jednym z postów opisałam, jak Duży zareagował na to, że świeżo usmażone placki były za gorące. To typowa sytuacja. Duży do niedawna nie przyjmował do wiadomości praw fizyki i żadnych innych ograniczeń, a winą za swoją frustrację obarczał innych. Jeśli wpadł na ścianę i uderzył się, wrzeszczał: „Kto tu zbudował ścianę?”; jeśli nie pozwalaliśmy mu obejrzeć czwartego odcinka „Świnki Peppy”, płakał i rzucał się na ziemię, zawodząc: „No nieeeeeee, to nie fair, ja nie mogę żyć bez 'Peppy!’ Umrę, jeśli nie obejrzę!”; jeśli dwa klocki Duplo nie dawały się połączyć tak, jak chciał, krzyczał: „Specjalnie takie wyprodukowali, żebym nie mógł nic zbudować!”.

Najtrudniejsze dla nas, rodziców było to, że reagował tak również – a może nawet przede wszystkim? – na sytuacje, które w naszej ocenie powinny być dla niego całkowicie satysfakcjonujące. Dostawał kilka wymarzonych prezentów urodzinowych i po chwilowej ekscytacji zaczynał rozpaczać, że dostał ich za mało, ma za małą rodzinę, nie zaprosiliśmy więcej gości, którzy przynieśliby prezenty, a kolejne urodziny ma dopiero za rok i TO NIE FAIR. Takie zachowanie uderzało i w moje, i w Męża wartości i preferowane postawy, do których należą pokora, pozytywne podejście do rzeczywistości i docenianie tego, co się ma. Dlatego też reagowaliśmy gniewem, niechęcią i rozczarowaniem. Staraliśmy się (z różnym powodzeniem) nie okazywać tych emocji i tłumaczyliśmy Dużemu, że placki potrzebują czasu, żeby wystygnąć; że powinien omijać ściany; że nie chcemy, aby zbyt długo oglądał bajki; że klocka o wymiarach 4×2 nie da się włożyć w otwór o wymiarach 3×2; wreszcie, że prezenty urodzinowe to przywilej, a nie – niezbywalne prawo.

Teraz wiem, że takie działanie było kompletnie bezproduktywne. Przy dużym pobudzeniu układu limbicznego działanie kory nowej jest upośledzone: bardzo trudno jest myśleć logicznie, więc tłumaczenie zwyczajnie nie dociera do odbiorcy. Dodatkowo nasze własne wzburzenie poprzez rezonans limbiczny podsycało emocje Dużego, które eskalowały, nasilając z kolei nasze wzburzenie. Parę razy zupełnie bez sensu palnęłam Dużemu płomienne kazanie o głodujących, śmiertelnie chorych albo osieroconych dzieciach, których sytuacja jest o wiele gorsza, niż jego własna. Kiedy odpowiadał, że życie tych dzieci jest wprawdzie bardzo smutne, ale on ma gorzej, ręce mi opadały z bezsilności. Nawet kiedy próbowaliśmy rozmawiać, kiedy emocje opadały, ucinał każdą dyskusję zdaniem: „Mamo, ja zawsze mam jakiś problem”. Przyznaję, że ten negatywizm to dla mnie najtrudniejszy aspekt bycia mamą Dużego.

Oprócz negatywizmu Dużego drugim naszym wielkim wyzwaniem wychowawczym były jego intensywne wybuchy złości,

które zaczęły się krótko przed jego czwartymi urodzinami. Okoliczności towarzyszące temu były takie: Duży nadal nie do końca pogodził się z narodzinami Małego (ponad półtora roku wcześniej!), a w jego przedszkolu pojawił się nowy, starszy, przebojowy chłopiec, o którego względy Duży zaczął rywalizować ze swoim dotychczasowym najlepszym kolegą. Innymi słowy, mama i tata poświęcali mu od dłuższego czasu mniej uwagi ze względu na narodziny brata, a najlepszy kolega przestał poświęcać mu uwagę ze względu na dołączenie do grupy owego chłopca.

Dodam, że Duży miał wtedy zaburzenia odżywiania i w przedszkolu nie jadł przez siedem godzin nic poza „wodą z zupy” i czasami „niezabrudzonymi” ziemniakami czy ryżem, o ile dało się takowe wydłubać z gotowego dania przywiezionego rano przez firmę cateringową (o niejadkach na pewno prędzej czy później napiszę). To głodowanie sprawiło, że stał się bardziej drażliwy. Pewnego dnia wrócił z przedszkola szczególnie podminowany i kiedy Mały zbliżył się do jego pieczołowicie ustawionych samochodzików, wpadł w szał, którego siła mnie zadziwiła. Od tamtej pory coraz częściej miewał takie ataki, głównie podczas zabawy, ale nie tylko.

Jakiś czas temu słuchałam audycji o filmie „Steve Jobs” w mojej ulubionej stacji radiowej. Jego bohater – mam na myśli autentyczną postać – często miewał w pracy napady szału: kiedy coś odbiegało od jego wyobrażenia, krzyczał, płakał, tupał, rzucał przedmiotami, obrażał ludzi. Wypisz wymaluj mój pierworodny. Jego hasłem stało się „wszystko ma być tak, jak chcę” na zmianę z „nic nie jest tak, jak chcę”. Czasem jego agresja słowna kierowała się w stronę jego samego: kiedy kolorując obrazek, wyszedł poza linię, jęczał i płakał, że koloruje okropnie, najgorzej ze wszystkich i że nigdy nie będzie umiał ładnie kolorować (i że kolorowanie jest głupie).

Najgorsze były jednak jego słowne i fizyczne ataki na Małego, który stał się jego kozłem ofiarnym. Napiszę o nich więcej w serii postów o rodzeństwie, którą planuję. Tu napiszę tylko tyle, że smutną codziennością stały się pytania Dużego, kiedy Mały wreszcie umrze, a także bicie, kopanie i szarpanie. Często te ataki następowały, kiedy Mały łamał jakiś niepisany schemat zabawy Dużego: gdy raz ośmielił się położyć figurkę Peppy na łóżeczku George’a, Duży rozkrwawił mu nos i długo nie był w stanie się uspokoić (ja i Mąż zresztą też). To właśnie ta agresja w reakcji na złamanie schematu skłoniła mnie do przeprowadzenia diagnozy Dużego w kierunku zespołu Aspergera (moje podejrzenia nie potwierdziły się).

Dzięki szkoleniu z self-reg prowadzonemu przez twórcę tej metody zrozumiałam, co jest przyczyną trudnych zachowań mojego wymagającego pierworodnego.

poście wprowadzającym do self-reg wspomniałam, że poznałam podstawy tej metody na kursie „Odstresowany rodzic” Natalii Fedan i tak do mnie przemówiła, że zdecydowałam się na półroczne szkolenie prowadzone przez Stuarta Shankera i jego współpracowników z MEHRIT Centre. Od początku marca spędzam kilka do kilkunastu godzin tygodniowo, zgłębiając wiedzę naukową o samoregulacji człowieka. Jeszcze nigdy nie byłam tak zmotywowana do nauki czegokolwiek, ponieważ tę teoretyczną wiedzę przekuwam natychmiast w praktyczne działania, które poprawiają jakość życia mojej rodziny.

Otóż zachowania Dużego wskazują na jego podwyższoną reaktywność na stres, skanalizowaną reakcję na frustrację w postaci wybuchów złości oraz negatywne zniekształcenie poznawcze (ang. negative bias). Pierwszy z tych terminów należy rozumieć dosłownie: człowiek o podwyższonej reaktywności na stres silniej, niż przeciętny Kowalski reaguje na wewnętrzne i zewnętrzne stresory. Skanalizowane reakcje to inaczej reakcje, do których człowiek przyzwyczaił się do tego stopnia, że stały się automatyczne. Wreszcie negatywne zniekształcenie poznawcze to wzorzec myślenia, który sprawia, że bodźce z otoczenia są odbierane w sposób tendencyjnie negatywny, jako przykre i groźne.

Podwyższona reaktywność na stres może mieć źródło w biologii dziecka lub w jego wczesnych doświadczeniach, a najczęściej – i w jednym, i w drugim.

U niektórych dzieci przyczyną tej wysokiej reaktywności są czynniki wrodzone, np. trudności z integracją sensoryczną, czyli odbieraniem i przetwarzaniem bodźców zmysłowych, lub problemy zdrowotne, które powodują uporczywe przykre dla dziecka objawy (do najlżejszych należą alergia czy refluks układu pokarmowego). Osobną kategorię stanowią zaburzenia takie, jak autyzm, zespół Aspergera czy ADHD. Dla dzieci z takimi trudnościami czy zaburzeniami narodziny stanowią jeszcze większy szok, niż dla przeciętnego dziecka. Światło słońca czy lamp razi je bardziej, dotyk ubranek czy zabrudzonej pieluchy jest trudniejszy do zaakceptowania, dźwięki – głośniejsze i bardziej natarczywe, trawienie i wydalanie – bardziej bolesne, a grawitacja – trudniejsza do „ogarnięcia” zmysłem propriocepcji (pomyśleliście o tym, że po porodzie dziecko nagle zaczyna doświadczać ciężaru swojego ciała?).

Natomiast nabyta (niewrodzona) podwyższona reaktywność na stres może pojawić się w dowolnym momencie życia i jest efektem przewlekłego stresu. W przypadku dzieci najpoważniejsze przyczyny takiego stresu to: porzucenie czy zaniedbywanie przez opiekunów, doświadczenie przemocy oraz bycie świadkiem traumatycznych sytuacji. Jednak na wrażliwsze dziecko może tak podziałać także niewystarczająco troskliwa czy przewidywalna opieka rodziców, a nawet drobne z pozoru stresory, na przykład włączony telewizor w pokoju, w którym przebywa noworodek. Stuart Shanker konsultował kiedyś wyjątkowo nerwowego i płaczliwego niemowlaka, którego ojciec był uzależniony od stacji CNN i to właśnie alarmujący ton głosu reporterów i inne natarczywe dźwięki (czyli wszystko to, co ma przyciągnąć uwagę dorosłych widzów) okazały się być przyczyną tej nerwowości.

Duży od urodzenia gwałtowniej, niż przeciętne dzieci reagował na wszelkie bodźce,

wydaje się więc, że miał wrodzoną podwyższoną reaktywność na stres. Jako noworodek wiele razy każdego dnia wykazywał odruch Moro, czyli odruch będący reakcją malucha na gwałtowną zmianę jego położenia lub nagły głośny dźwięk. Odruch ten polega na wyprostowaniu kończyn i wygięciu tułowia do tyłu, a następnie zaciśnięciu pięści i przywiedzeniu rąk do klatki piersiowej. Mój pierworodny bał się po prostu wszystkiego: wielokrotnie każdego dnia coś go stresowało, choć w naszym domu było wówczas raczej cicho, a my staraliśmy się podnosić go i wykonywać różne czynności pielęgnacyjne łagodnie i powoli.

Myślałam, że ten częsty odruch Moro to norma, dopóki nie urodził się Mały, który miewał ten odruch raz na kilka dni; Malutki wykazywał go jeszcze rzadziej. Obaj moi młodsi synowie musieli być zatem od urodzenia odporniejsi, skoro każdy miał co najmniej jednego starszego brata, który wydawał z siebie całe mnóstwo nagłych i głośnych dźwięków oraz atakował małego braciszka nagłym przytulaniem i przyciskaniem.

Na kursie Stuarta Shankera dowiedziałam się, że częste występowanie odruchu Moro wprawia organizm dziecka w tryb walki i ucieczki (przeczytaj o stanach pobudzenia, w tym trybie walki i ucieczki) i sprawia, że maluch ma podwyższony bazowy poziom napięcia. Także w późniejszym okresie Duży był nadwrażliwy i na bodźce zmysłowe, i w obszarze emocjonalnym. O przyczynach tej nadwrażliwości (alergii pokarmowej, refluksie, zaburzeniach integracji sensorycznej, obniżonym napięciu mięśniowym i pewnych rysach temperamentu, a także moim niezbyt spójnym stylu rodzicielskim) napisałam obszernie w poście „Mój hajnid, mój lowneed i ich dwie matki”, nie znając jeszcze pojęć, o których dziś tu piszę. Swoją drogą, self-reg między innymi dlatego tak do mnie przemawia, że podaje naukowe wyjaśnienie tego, do czego doszłam dzięki lekturom i swojej intuicji.

Trudno określić, w jakim stopniu podwyższona reaktywność Dużego na stres jest także efektem moich własnych huśtawek emocjonalnych.

We wspomnianym powyżej poście sprzed trzech miesięcy napisałam, że byłam „niepewna własnych kompetencji, chwiejna w swoich przekonaniach, labilna emocjonalnie, nieco narcystyczna, pełna obaw o długoterminowe efekty swoich działań”. Spychałam własne potrzeby na dalszy plan, próbując zadbać o mojego wymagającego pierworodnego i w efekcie napinałam „mięsień samokontroli” ponad miarę. Nic dziwnego, że po iluś miesiącach ten mięsień nie wytrzymał presji i zaczął raz na jakiś czas gwałtownie się rozluźniać, a ja wrzeszczałam na Bogu ducha winne dziecko. Było to o tyle trudne dla Dużego, że byłam przez zdecydowaną większość czasu jedyną osobą, z którą miał styczność, a więc stanowiłam cały jego świat.

Sięgam teraz pamięcią do pierwszych miesięcy życia Dużego,

kiedy jeszcze byłam wobec niego anielsko cierpliwa, ale cierpiałam na depresję poporodową. Przychodzi mi na myśl słynny „eksperyment z kamienną twarzą” amerykańskiego psychologa rozwojowego Edwarda Tronicka: matki bawiły się ze swoimi ośmiomiesięcznymi dziećmi i w pewnym momencie na dwie minuty przestawały na nie reagować. Niemowlęta początkowo próbowały skłonić mamę do interakcji, uśmiechając się do niej i stosując cały znany sobie repertuar gestów i dźwięków, a potem przechodziły w tryb walki i ucieczki: płakały, krzyczały, biły mamę. To wszystko działo się w ciągu dwóch minut!

Ta kamienna twarz kojarzy mi się z moją własną z czasów depresji: wprawdzie uśmiechałam się do mojego synka i mówiłam do niego czułym tonem, ale wewnątrz czułam się kompletnie pusta i nieszczęśliwa albo wściekła. Wiedząc, jak istotne znaczenie ma komunikacja pozawerbalna („mózgowe wi-fi”) u niemowląt, które nie mają zbyt dobrze wykształconej kory nowej, wyobrażam sobie, jak potężny dysonans poznawczy – i stres! – odczuwał wówczas maleńki i niezwykle wrażliwy Duży.

Pojęcie kanalizacji bierze swoją nazwę od zjawiska żłobienia kanału przez wodę deszczową płynącą po twardym podłożu.

Każdy kolejny opad pogłębia ten kanał i w pewnym momencie tworzy się rzeka, której bieg można zmienić tylko po podjęciu ogromnego wysiłku. W opisanym powyżej eksperymencie Tronicka największe wrażenie zrobiło na mnie to, że kiedy badanie powtórzono na tych samych niemowlętach kilka tygodni później, część z nich nawet nie próbowała skłonić mamy do kontaktu uśmiechem, lecz od razu zareagowała złością lub przerażeniem. Wejście w tryb walki i ucieczki w odpowiedzi na jednorazowe, dwuminutowe (!) przykre zdarzenie sprawiło, że przy następnym takim zdarzeniu niemowlęta zareagowały podobnie, a niektóre weszły w tryb zamrożenia, czyli bardzo silnego stresu objawiającego się pozornym spokojem.

To właśnie jest kanalizacja: jeśli na nowy bodziec zareagujemy w jakiś sposób, to następnym razem z nieco większym prawdopodobieństwem zareagujemy tak samo. Za każdym kolejnym razem prawdopodobieństwo takiej właśnie reakcji rośnie, aż w końcu może się zdarzyć, że nie umiemy już zachować się w danej sytuacji inaczej. Przykładem tego, oprócz ataków złości Dużego, było choćby moje krzyczenie na dzieci: po wielu miesiącach przeciążenia stresem po raz pierwszy nawrzeszczałam na Dużego (choć nigdy wcześniej w dorosłym życiu mi się to nie zdarzyło), a z czasem stało się to moją nawykową reakcją na silne negatywne pobudzenie, nad której zmianą musiałam długo i wytrwale pracować. Dobra wiadomość jest taka, że jest to możliwe – jak widać, także w przypadku dorosłego, a więc tym bardziej w przypadku kilkulatka.

Jedną z konsekwencji podwyższonej reaktywności na stres bywa negatywne zniekształcenie poznawcze.

Długotrwały stres sprawia, że wszystkie organy człowieka biorące udział w reakcji na niego – mózg, serce i układ krążenia, układ pokarmowy, skóra, nadnercza itd. – przyzwyczajają się do niego i w efekcie tryb walki i ucieczki staje się niejako naturalnym stanem pobudzenia organizmu. Okazuje się, że niemowlęta o podwyższonej reaktywności na stres mają wyższe spoczynkowe tętno oraz wyższe zapotrzebowanie energetyczne, niż nieobciążone niemowlęta! To mi uświadomiło, że nigdy nie widziałam kilkuletniego otyłego hajnida – wszystkie są szczupłe lub wręcz chude, nawet kiedy jedzą sporo, jak Duży. Mózg tak obciążonego człowieka, zwłaszcza niemowlęcia czy małego dziecka, jest wciąż atakowany przez przykre bodźce i nawet kiedy one ustają, aktywnie ich poszukuje i wyolbrzymia je, aby znaleźć się w najlepiej sobie znanym, a więc paradoksalnie „bezpiecznym”, stanie zagrożenia (do pewnego stopnia – ale tylko do pewnego – jest to naturalna, ewolucyjnie wykształcona cecha ludzkiego mózgu).

Najlepiej zrozumieć to na przykładzie, który dla mnie był porażający. W dużym badaniu Mehrit Centre wzięły udział dzieci z negatywnym zniekształceniem poznawczym. Na początku terapii pokazano każdemu z nich po trzy zdjęcia twarzy (mamy albo aktorki), które wyrażały radość, złość i neutralne emocje. Co powiedziały dzieci na temat tych twarzy? Myślicie zapewne, podobnie jak ja, że negative bias polega na ocenianiu neutralnego wyrazu twarzy jako groźnego. Owszem, ale nie tylko. KAŻDE z badanych dzieci odebrało WSZYSTKIE twarze jako rozzłoszczone – nawet radośnie uśmiechniętą twarz własnej matki! Kiedy o tym usłyszałam, coś przestawiło się w moim myśleniu o Dużym. On naprawdę ma najgorszą sytuację na świecie, wcale nie udaje – po prostu jego mózg szuka przykrości i zagrożenia tam, gdzie ich nie ma. Nie jest niewdzięcznym, roszczeniowym dzieciakiem, lecz ma swego rodzaju wadę mózgu – na szczęście, wadę odwracalną, bo wszystkie dzieci biorące udział w badaniu po zakończonej terapii były w stanie poprawnie ocenić emocje widoczne na zdjęciach.

Ta wiedza bardzo mi pomogła w przeformułowaniu trudnych zachowań Dużego,

co było nie tylko pierwszym krokiem self-reg, ale też pierwszym krokiem do zmiany tych zachowań. Zauważyliście, że opisując je, użyłam głównie czasu przeszłego? Początkowo pisałam w czasie teraźniejszym, ale czułam tak potężny dysonans, że dopiero to uświadomiło mi, jak bardzo Duży zmienił się w ciągu niespełna dwóch miesięcy stosowania self-reg (zaczęliśmy w połowie kwietnia od ustalenia, co to znaczy być spokojnym).

Od wielu miesięcy codziennie wieczorem wymieniamy „pięć dobrych rzeczy”, które nam się przydarzyły w ciągu dnia. Od kilku dni Duży zaczyna tę wyliczankę od zdania: „Dziś wszystko było dobre, od czego mam zacząć?”. Jego wybuchy złości nadal się zdarzają, ale teraz mają obiektywne przyczyny (np. Mały połamał mu nową zabawkę) i są o wiele łatwiejsze do opanowania. Duży sam z zadowoleniem stwierdza, że jest spokojniejszy i bardziej zadowolony. Cała nasza rodzina jest spokojniejsza i bardziej zadowolona!

Self-reg to dla mnie magia – magia o naukowych podstawach. Shanker mówi, że ta metoda działa nawet na osoby o mocno skanalizowanych nieadaptacyjnych reakcjach, choćby nastolatków uzależnionych od gier czy alkoholu; ich „kanał” to całkiem głęboka, wartka górska rzeka. Okazuje się, że kanałek mojego pierworodnego całkiem łatwo było przekopać tak, aby woda płynęła w inny sposób. Jak dokładnie tego dokonaliśmy – to temat dwóch kolejnych wpisów: o zarażaniu spokojem i o self-regowej pracy.

EDIT z 2021 roku:  Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tym, jak reagować na jęki, krzyki i agresję dziecka, serdecznie zapraszam Cię do zakupu mojego szkolenia online „Jęki, krzyki, agresja: jak pomóc dziecku i sobie?”.

A może potrzebujesz w pierwszej kolejności zadbać o swój spokój? W takim razie zapraszam Cię do udziału w szkoleniu „Rozbieżności rodzicielskie a samoregulacja w rodzinie”.

Wreszcie, jeśli chcesz poznać techniki samokontroli pozwalające na opanowanie wybuchu złości, to zapraszam Cię na szkolenie „Spokój rodzi spokój. 12 sposobów na opanowanie złości”.

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Glen Canyon” (CC BY 2.0) by Jason Barles

45
0
Would love your thoughts, please comment.x