Self-Reg, część 17: Kiedy biję swoje dziecko

Self-Reg, część 17: Kiedy biję swoje dziecko

Zanim zgłosicie Niebieskiej Linii, że pewna blogerka publicznie przyznaje się do bicia dziecka

(oraz zanim uznacie, że Self-Reg to metoda oparta na przemocy fizycznej), przeczytajcie ten wpis do końca.

– Mamo, możesz mnie pobić? – pyta Duży.
– Tak. Gdzie chcesz się położyć?
– Może być na dywanie.
– Dobra.

Historia, którą tu opowiem ma związek z rywalizacją między moimi dwoma starszymi synami, którzy są jak ogień i woda.

Mniej więcej rok temu Duży wreszcie zaakceptował Małego i zaprzyjaźnił się z nim, co przyjęłam z ogromną ulgą. Wcześniej stosunek Dużego do Małego był bardzo zły i stanowił źródło moich nieustannych zmartwień. Obecnie między braćmi panuje coś, co nazywam kocho-nienawiścią (Niemcy mają na to słowo Hassliebe): świetnie się ze sobą bawią, w ogień by za sobą skoczyli, ale kiedy się pokłócą, jest to zawzięta walka na kły i pazury. Bardzo też ze sobą rywalizują – każdy chce być we wszystkim pierwszy. W moich mądrych książkach przeczytałam, że jest to całkowicie normalna, zdrowa relacja rodzeństwa tej samej płci o niewielkiej różnicy wieku.

Jednak jeszcze niedawno nadal niepokoił mnie jeden rodzaj zachowania Dużego.

Raz na jakiś czas mój pierworodny bez wyraźnej dla mnie przyczyny celowo, jakby „na zimno” doprowadzał młodszego brata do furii. Nie było to trudne, ponieważ Mały jest wpatrzony w brata jak w obraz i przejmuje się wszystkim, co ten powie. Z kolei Duży jest dzieckiem ponadprzeciętnie inteligentnym oraz ma ogromną zdolność wczuwania się w stany emocjonalne innych ludzi i – no cóż, muszę to powiedzieć – manipulowania nimi. Kiedy więc chciał wkurzyć Małego, robił to niezwykle zręcznie i skutecznie. O ponad dwa lata młodszy i mniej biegły w ciętych ripostach Mały nie był w stanie odgryźć się bratu tak, jak by chciał, jego frustracja rosła, aż w końcu wściekał się i bił Dużego, co ten przyjmował ze śmiechem (który jeszcze bardziej rozsierdzał Małego tak, że bił Dużego bez opamiętania).

Próbowałam przeformułować zachowanie Dużego i tropić jego stresory w tego typu sytuacjach, ale nie miały one ze sobą zbyt wiele wspólnego.

(Przypominam, że chodzi tu o dwa z pięciu kroków Self-Reg, o których przeczytasz w artykule Pięć kroków do… zwycięstwa nad czekoladą, o stresorach i pięciu obszarach stresu dowiesz się z wpisu Świąteczny stres w pięciu obszarach, oraz zapoznaj się pokrótce z samą metodą).

Często Duży był wyspany, najedzony, w dobrym nastroju, przebywał od rana wraz ze mną i wiedziałam, że nie wydarzyło się nic, co wyprowadziłoby go z równowagi. Czyżby było to owo mityczne Shankerowskie misbehaviour – złe zachowanie, podczas którego dziecko jest w pełni świadome tego, co robi, ma możliwość wyboru swoich reakcji i decyduje się na te niepożądane? Byłam bliska uznania, że tak właśnie jest.

Nie ustawałam jednak w dążeniach do ustalenia, co kieruje Dużym i pewnego dnia sam mi o tym powiedział.

Spytałam go, zdesperowana, dlaczego taką przyjemność sprawia mu doprowadzanie brata do płaczu i złości, a on na to:

Mamo, bo Mały mnie wtedy mocno bije w plecy, a to jest takie przyjemne! Ja tego potrzebuję!


Bingo!

Duży ma podwrażliwość propriocepcji (czyli czucia głębokiego) i czasem, żeby czuć się dobrze we własnym ciele, potrzebuje mocnego docisku. Ja sama też to mam i regularnie poddaję się bardzo mocnym masażom, podczas których rehabilitantka upewnia się, czy naprawdę to mnie nie boli – nie, nie boli, lecz obniża napięcie mięśni i napełnia mnie energią. Nie znoszę natomiast delikatnego dotyku, muskania ręką, głaskania po włosach. Terapeuta integracji sensorycznej (SI) wyjaśnił mi kiedyś, że mój system nerwowy odbiera to jak zagrożenie; osoba bez zaburzeń SI reaguje podobnie, kiedy po jej ciele znienacka przebiegnie ogromny pająk.

– Synu! – zawołałam. – Nie mogłeś mi tego wcześniej powiedzieć? Przecież ja cię mogę bić, kiedy tego potrzebujesz!
– Nie pomyślałem o tym – odparł Duży, lekko zawstydzony.

A więc jednak nie było to klasyczne misbehaviour, lecz stress behaviour – próba obniżenia stresu, jakim był dyskomfort mięśni i stawów.

Duży starał się sam sobie pomóc, wyregulować się w ten społecznie nieakceptowalny sposób. Teraz potrzeba Dużego jest zaspokajana tak, że wilk jest syty i owca cała: od czasu do czasu sama go „biję”. Kiedy Duży tego potrzebuje, kładzie się na brzuchu, a ja okładam go pięściami, dopóki nie stwierdzi, że już wystarczy. Po takiej sesji jest spokojny i pełen energii. Identyfikacja źródła zachowania Dużego przyniosła ulgę i Małemu, i mnie, zmartwionej, że być może wychowuję bezinteresownie złośliwego człowieka. Ufff…

Czasami zapominam, że nie ma czegoś takiego, jak złe dziecko i wtedy w naszej rodzinie dzieje się gorzej.

Tak właśnie było ostatnio, kiedy wpadłam w błędne koło zmęczenia i stresu i w końcu organizm odmówił mi posłuszeństwa. Duży jest jak papierek lakmusowy moich nastrojów i mojego stresu. Ostatnio jego negatywne zniekształcenie poznawcze daje o sobie znać w związku z trudnościami w „starannym” pisaniu w zerówce. Ale wierzę głęboko, że pokonamy te trudności. Trzymajcie kciuki.

Tłumaczenie cytatu na zdjęciu: „Pierwszym krokiem Self-Reg zawsze jest „kopanie głębiej”, ponieważ nie można przeformułować zachowania, dopóki się go nie zrozumie.” (źródło: www.mehritcentre.com)

Wysiadłam

Wysiadłam

WYSIADŁAM. Serio, organizm odmówił mi współpracy.

W poniedziałek dopadło mnie kilka wirusów naraz i dopiero dziś wróciłam do świata żywych. Nie da się tygodniami spać po 5 godzin na dobę i przez resztę doby być mistrzynią wielozadaniowości, każdą wolną chwilę wyciskając jak cytrynę. 1 listopada po czterech latach odeszła od nas Niania, a ja założyłam, że szybko znajdę kogoś, choć w przybliżeniu tak dobrego i w dodatku chętnego do pracy u nas „nie za milion monet”. Przeliczyłam się, poszukiwania nadal trwają. W poczuciu tymczasowości po prostu przejęłam obowiązki Niani (30 godzin w tygodniu), niczego nie redukując i jeżdżąc wszędzie z trójką dzieci zamiast z jednym.

Dziś pewna mądra psycholożka dała mi zadanie domowe.

Miałam zaobserwować i zapisać, co robię/jakie zadania wykonuję i ile to zajmuje czasu w ciągu doby, jeśli robię to tak, jak bym chciała. Okazuje się, że 20 godzin na dobę powinien zająć mi sen (w ilości wystarczającej) i czynności techniczne: obsługa dzieci, karmienie, jedzenie, higiena, logistyka przedszkolna i zajęciowa, prace domowe. Jedynie 4 godziny dziennie zostają na pracę, naukę, relacje z bliskimi, zabawę z dziećmi, uczenie ich czegoś, dbanie o zdrowie, kulturę, rozrywkę/odpoczynek i autorefleksję.

No właśnie, autorefleksja – czwarty krok Self-Reg – bywa bolesna.

Czuję trochę wstydu, bo w końcu uczę ludzi tego, czego sama dopiero się uczę, czyli łagodności dla siebie, dbania o własne zasoby. Czasem szewc bez butów chodzi. Ale może taki szewc, mając doświadczenie braku butów, jest w stanie szczególnie przyłożyć się do pracy i skroić wygodne buty najpierw sobie, a potem klientom? Taką mam nadzieję. Zabieram się do pracy… nad regeneracją.

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „De día y de noche” (CC BY-NC-ND 2.0) by Ed Visoso

Wszystkie dzieci nasze są, czyli jak reagować na (domniemaną) przemoc wobec dziecka

Wszystkie dzieci nasze są, czyli jak reagować na (domniemaną) przemoc wobec dziecka

Kilka dni temu byłam niewidzialnym świadkiem domowej awantury

i chcę opowiedzieć Wam o dylemacie, który mam w tego typu sytuacjach. Grubo po północy gdzieś w sąsiedniej klatce schodowej – chyba u sąsiadów za ścianą, ale trudno było to jednoznacznie stwierdzić – kilkuletnia dziewczynka długo i rozpaczliwie płakała i krzyczała. Jej rodzice raz po raz krzyczeli, ona na początku im odkrzykiwała, a w końcu przestała i już tylko wyła jak zwierzę. Nie był to pierwszy raz: ta sytuacja, u tych konkretnych sąsiadów (rozpoznaję już charakterystyczny płacz dziewczynki) powtarza się często, o różnych porach dnia i nocy. Nie jestem w stanie zidentyfikować mieszkania, z którego dobiega ten płacz, bo nie mogę wejść do innych klatek schodowych bez znajomości kodu do któregoś z mieszkań znajdujących się na tej klatce.

Mój system nerwowy nie mógł sobie z tą sytuacją poradzić: rozpaczliwy płacz dziecka to dla mnie silny stresor.

Słuchając go, czuję kulę w żołądku i drugą w gardle, ręce mi się trzęsą, rytm serca przyspiesza, moje ruchy stają się nerwowe. Tak działa rezonans limbiczny: układ limbiczny w moim mózgu reaguje na pobudzenie układu limbicznego innej osoby. Tak dzieje się nawet wtedy, kiedy nie widzę tej osoby i nie jest mi bliska. Choć tamtego wieczoru planowałam pójść spać przed godziną 1 w nocy, nie było mowy o tym, żebym zasnęła.

Jak zawsze w tego typu sytuacjach, zastanawiałam się, jak zareagować,

zważywszy, że byłam świadkiem bardzo wąskiego fragmentu rzeczywistości tamtej rodziny. Niemal każdy rodzic miewa pełne stresu momenty, w których zachowuje się niezgodnie ze swoimi zasadami. Gdyby ktoś postronny zobaczył go akurat w tym momencie, sformułowałby daleką od rzeczywistości ocenę. Ja też czasem zachowuję się jak patologiczna, przemocowa matka. Pamiętam, jak raz w parku podczas gry w berka Duży tak mocno klepnął Małego w plecy, że ten przewrócił się boleśnie na twarz i stoczył z wysokiej górki na sam dół. Przestraszyłam się i jednocześnie wściekłam tak, że nawrzeszczałam na Dużego. Co więcej, odepchnęłam go w pierwszej chwili, kiedy – też przestraszony – próbował się do mnie przytulić, odpychając ode mnie szlochającego Małego.

Natychmiast jakiś starszy mężczyzna ruszył zdecydowanym krokiem w naszym kierunku z marsową miną. Poczułam palący wstyd, bo wyprzedził dosłownie o sekundy ten moment, w którym sama się zreflektowałam i zwróciłam się już spokojniej w kierunku Dużego, przytuliłam go i przeprosiłam. Mężczyzna zatrzymał się, wyraźnie odprężył i odszedł. Jego próba interwencji jedynie minimalnie przyspieszyła moją zmianę zachowania, jednocześnie dokładając do strachu, żalu i poczucia winy kolejną trudną emocję – wstyd wobec osoby postronnej i strach przed oceną. (Swoją drogą zawsze mnie zastanawia, dlaczego w ogóle przejmuję się opinią obcych ludzi, których być może nigdy więcej nie zobaczę. Wiem z licznych rozmów z innymi mamami, że jest to dość powszechne).

Jak zatem powinniśmy reagować, będąc świadkami przemocy wobec dziecka?

Przede wszystkim uważam, że reagować należy. Nie wiem, co i jakim tonem chciał mi powiedzieć mężczyzna w parku. Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, kiedy już całkiem ochłonęłam, byłam mu wdzięczna za to, że nie pozostał obojętny w obliczu przemocy wobec dziecka. Jednak pytanie o optymalny – to znaczy: zapobiegający dalszej przemocy – sposób reakcji pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi.

Jest pewna grupa rodziców, którzy są świadomi tego, że klapsy, krzyki, obelgi, straszenie dzieci to coś złego. Oni starają się nie stosować przemocy wobec dzieci; czy zawsze im się to udaje, to inna kwestia. Kiedy im się nie uda, ze strony osób trzecich przydaje się raczej pomoc w obniżeniu napięcia, niż atakowanie czy pouczanie. Tamtego dnia w parku byłabym bardzo wdzięczna osobie, która podeszłaby do mnie i powiedziała coś takiego: „Widzę, że jest pani zdenerwowana. Czy mogę w czymś pomóc?”. Wobec takiej reakcji nadal starałabym się naprawić relację z dzieckiem, a jednocześnie mój stres nie zwiększyłby się pod wpływem interwencji. Warto pamiętać, że wstyd i lęk przed oceną może zwiększać agresję i tak nakręca się błędne koło stresu i przemocy.

Zastanawiam się, jak należałoby postępować wobec osób, które „świadomie” wybierają przemocowe metody wychowania.

Zastosowałam cudzysłów, ponieważ nie wierzę, że dorosły, niezaburzony człowiek może stosować takie metody, mając pełen obraz skutków przemocy dla psychiki dziecka i jego życia (choćby osiągnięć w nauce: dzieci doświadczające przemocy w domu częściej niż pozostałe przerywają naukę w szkole). Ostatnio zszokowały mnie wyniki badania przeprowadzonego przez biuro Rzecznika Praw Dziecka: aż 58% ankietowanych dorosłych Polaków akceptuje klapsy jako metodę wychowawczą, a 32% akceptuje poważniejszą formę przemocy fizycznej, czyli tzw. lanie (bicie „na zimno” jako karę za niewłaściwe zachowanie). Wierzę, że jest to efekt przede wszystkim nieświadomości (niesionej z pokolenia na pokolenie) i mocnego osadzenia w schemacie samokontroli (który ma się dobrze od czasów Platona).

Nie bez znaczenia jest też wysoki poziom stresu Polaków, który nie pozwala korze nowej mózgu działać w pełni poprawnie: powoduje trudność w logicznym rozumowaniu i niezdolność do empatii.  Gdybym stosowała przemoc wobec dzieci na co dzień i nie widziała w tym nic złego, zapewne potraktowałabym mężczyznę w parku nieprzyjemnie, a później wyżyła się na dzieciach – chyba że naprawdę mocno by mnie przestraszył konsekwencjami karnoprawnymi; wówczas ze strachu powstrzymywałabym się przed agresją wobec dzieci, przynajmniej przy świadkach. Raczej nie pomogłoby mi to jednak obniżyć poziomu złości i frustracji, które odczuwałabym wobec dziecka. Trudno mi natomiast powiedzieć, jak wpłynęłaby na mnie interwencja, która jednocześnie byłaby łagodna i zaznaczałaby granice, np. „Musi być pani bardzo zestresowana, skoro decyduje się pani na bicie najbliższych pani osób, całkowicie od pani zależnych i o wiele słabszych. Jak mogę pomóc?”.

Skalę przemocy wobec dzieci na dłuższą metę pomagają zmniejszać:

  • wiedza i świadomość rodziców,
  • wyraźny brak społecznego przyzwolenia dla przemocy,
  • obniżenie stresu rodziców. 

Najnowsza kampania społeczna zainicjowana przez Rzecznika Praw Dziecka wychodzi naprzeciw dwóm pierwszym celom. Obniżenie stresu rodziców w Polsce to długie i trudne przedsięwzięcie… Można jednak działać w małej skali.

Tamtej nocy w mijającym tygodniu powinnam była poprosić kogoś z ochrony osiedla o pomoc w zidentyfikowaniu mieszkania, z którego dobiega płacz (dziękuję czytelniczce mojego fan page na Facebooku za podsunięcie mi tego rozwiązania!). Następnie powinnam zainterweniować łagodnie i z troską zarówno o dziecko, jak i o rodziców. Nie można przecież wykluczyć, że ich córka po prostu często i głośno płacze, a oni nauczyli się już, że podniesiony ton pomaga przerwać nakręcającą się złość czy rozpacz (tak się czasem zdarza w przypadku moich synów). W idealnej sytuacji powinnam poznać lepiej tamtych rodziców i pomóc im zrozumieć źródła ich stresu i agresji, może także dać bezpośrednie wsparcie, na przykład zaopiekować się od czasu do czasu dziewczynką albo dać namiary na dobrego psychologa. Czy tak zrobiłam? Niestety nie, bo na przeszkodzie stanął mi własny stres…

Napiszcie mi proszę, czy i jak reagujecie na przemoc wobec dzieci i jakie osiągacie efekty.

Możecie to zrobić w mailu, komentarzu pod tym postem lub na moim fan page na Facebooku. Z góry wam dziękuję za inspirację. Następny wpis będzie dotyczył tematu bicia, ale nie chcę zdradzać, w jakim kontekście. Natomiast w kolejnym poście napiszę o tym, co możemy zrobić, kiedy nie naszym dzieciom dzieje się w naszej ocenie krzywda, ale na tyle niewielka, że nie czujemy się uprawnieni do interwencji, o ile nie jesteśmy Ciocią lub Wujkiem Dobra Rada. Ten post rozpocznie krótki cykl na temat wspierania dziecka „obdarowanego” trudnościami rozwojowymi.

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „You shouldnt do that with so many people watching us!” (CC BY-ND 2.0) by Tambako The Jaguar

Self-Reg, część 16: Skup się na TEJ sytuacji

Self-Reg, część 16: Skup się na TEJ sytuacji

Wczoraj Duży wrócił z zerówki w kiepskim nastroju, markotny i pobudzony jednocześnie.

Gdy zajrzałam do jego przedszkolnej sali, siedział zapatrzony w jakiś odległy punkt, z dala od innych dzieci i nerwowo gryzł ołówek, a przed nim leżał otwarty zeszyt. Jego wychowawczyni zasugerowała mi, żebyśmy zabrali zeszyt do domu i nadrobili zaległości w pisaniu liter i sylab. Duży jęknął z rozpaczą: „Mamo, ja tego nigdy nie nadrobię! To za trudne!”

W domu nie było lepiej: Duży co chwilę prowokował spięcia.

Bardzo dokuczał Małemu, który był przeziębiony i został ze mną w domu („To nie fair, że nim się dzisiaj więcej zajmowałaś!). Koiłam, łagodziłam, nazywałam emocje, mediowałam w czasie ostrzejszych wymian zdań, zadbałam o relaks (czytanie) i zaspokojenie głodu. Podziałało.

Kiedy mój pierworodny był już spokojny, zarządziłam odrabianie lekcji i znów się zaczęło.

Duży argumentował (nie bez odrobiny racji), że ćwiczenie pisania liter jest bez sensu, bo już umie czytać książki i pisać drukowanymi literami. Poskarżył się, że nie jest w stanie pracować w przedszkolu, bo trudno mu się skupić w hałasie (pod tym względem też go rozumiem, sama tak mam). Potem powtarzał, że to za trudne, on nie umie i nigdy się nie nauczy, innym dzieciom to przychodzi z łatwością. Znów koiłam, łagodziłam itd., ale to nie pomagało – pewnie częściowo dlatego, że nie byłam w stanie trwale odizolować od nas młodszych dzieci, które co chwila przychodziły do gabinetu i nam przeszkadzały. W pewnym momencie Duży zaczął mówić coś o bezsensie życia w takich męczarniach i fantazjować o śmierci…

Długo udawało mi się zachować autentyczny spokój, ale w pewnym momencie straciłam cierpliwość.

Wiecie, co dokładnie do tego doprowadziło? Pewną rolę odegrało w tym moje zmęczenie kakofonią dźwięków: zawodzeniem Dużego, skrzeczeniem Malutkiego wspinającego się na moją nogę, żebym wzięła go na ręce i teatralnym szeptem Małego („Mamoooo, czy mogę teraz jeszcze coś powiedzieć? Ostatni raz, to bardzo ważne!”); to wszystko minuta po minucie odbierało mi energię. Jednak większe znaczenie miał wzrost napięcia spowodowany… oczywiście moimi myślami. (Czy kiedykolwiek napisałam wprost na blogu, że Self-Reg to metoda służąca zrozumieniu stresu oraz lepszemu zarządzaniu napięciem i energią? Jeśli nie, podkreślam to teraz; na opisywanym tu przykładzie widać jak na dłoni, od czego zależy nasz stres).

Byłam w stanie zachować autentyczny wewnętrzny spokój (a nie tylko byłam opanowana), dopóki pozostawałam myślami i emocjami „tu i teraz”.

Sześciolatek w kiepskim nastroju niebędący w stanie wykonać zadania domowego – to dla mnie niezbyt stresujący bodziec nawet w połączeniu ze zmęczeniem i nadmiarem dźwięków. Moje napięcie gwałtownie wzrosło, kiedy przestałam skupiać się na tej konkretnej sytuacji i zaczęłam snuć czarne wizje przyszłości Dużego i mojej, dramatyzować i użalać się nad sobą. Szeroko pojęty rozwój Dużego jest bowiem przedmiotem mojej troski i niepokoju, od kiedy zostałam matką. (W kilku kolejnych postach będę pisała o wspieraniu rozwoju dziecka).

Oto mój wczorajszy „myślotok”: tak będą wyglądać wszystkie nasze popołudnia przez najbliższe lata; Duży znienawidzi szkołę, będzie się tam źle zachowywał i będziemy regularnie wzywani na dywanik do dyrektora; Duży wpadnie w depresję i będzie miał niskie poczucie własnej wartości; nie obędzie się bez leków przeciw objawom ADHD; ćwiczenia u ortoptyka nie pomogą i Duży będzie miał ogromne problemy ze wzrokiem (jakoś tak dziwnie pochyla się nad zeszytem, jakby źle widział!); jeśli on będzie zawsze tak siedział, to zafunduje sobie skrzywienie kręgosłupa; potrzebuję przez najbliższe lata wykwalifikowanej i anielsko cierpliwej niani na popołudnia i wieczory, a to słono kosztuje; nie dam rady po pracy codziennie wykrzesać z siebie tyle energii, pozostanę kurą domową na całe lata; to okropne, że jestem z tym całkiem sama całymi dniami; i po co mi było troje dzieci, skoro ich nie ogarniam?!?

I właśnie przy tej ostatniej mojej myśli Mały cichutko i pokornie spytał, czy może zjeść krówkę, a ja wysyczałam: „NIE! Nie możesz ciągle jeść słodyczy! Będziesz gruby, nie będziesz miał siły biegać i będziesz się źle czuł!” Chwilę potem warknęłam pod adresem Dużego, że może sobie robić, co chce, nie obchodzi mnie jego praca domowa i wyszłam z pokoju. Czy nawaliłam jako matka? Trochę tak, ale też czegoś się nauczyłam.

Mały dramacik z Dużym w roli głównej przypomniał mi (i utrwalił dzięki skojarzeniu z emocjami) pewien wycinek wiedzy o Self-Reg.

Stuart Shanker powtarza jak mantrę „THIS” (ang. ten/ta/to): skup się na tym konkretnym dziecku, tym jednym problemie, tej chwili. W ten sposób zdołasz zachować spokój i zmienić tę jedną sytuację, a przynajmniej zwiększyć szanse na taką zmianę w przyszłości. Ta mała zmiana spowoduje zmarszczkę na powierzchni wody. Wiele takich zmarszczek tworzy falę, która ma o wiele większą siłę. Próbując utworzyć jednym ruchem wielką falę, można srogo się rozczarować i jedynie stworzyć dużo piany. To dla mnie ważna lekcja, bo lubię szybkie i spektakularne rezultaty – chcę osiągać efekty tu i teraz, bez czekania. Jak Duży…

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „DRAW” (CC BY-NC-ND 2.0) by kristina dymond

O nierealistycznych oczekiwaniach

O nierealistycznych oczekiwaniach

Ostatnio zidentyfikowałam czynnik, który w największym stopniu zatruwa moją radość z macierzyństwa.

Nie, nie są nim częste infekcje moich synów, choć pośrednio odgrywają one rolę, bo bardzo mnie frustrują. Jest nim – nierealistyczne przy trójce małych dzieci – oczekiwanie, że… Nie zdradzę tego na wstępie; przeczytajcie najpierw, jak do tego doszłam.

Było wczesne środowe popołudnie, właśnie wyruszyłam z Malutkim po starszaki do ich przedszkoli.

Byłam w kiepskiej formie ze względu na ból przeciążonego kręgosłupa i nocne krzyki bobasa. Byłam też spocona i lekko ogłuszona po tym, jak wcisnęłam wijącego się i piszczącego Malutkiego w kombinezon, a następnie do fotelika samochodowego – Malutki nie znosi tego zniewolenia, zawsze pręży się i przez kolejne parę minut płacze lub krzyczy ze złości. Plan był taki: najpierw miałam pojechać do przedszkola Małego, potem do przedszkola Dużego, stamtąd do domu i po godzinie wyruszyć z całą trójką do galerii handlowej, gdzie odbywają się zajęcia taneczne Małego. Malutki potrzebował drzemki i przewidywałam, że zaśnie w samochodzie. Zadawałam sobie pytanie, jak sprawić, żeby ta drzemka potrwała co najmniej 40 minut (czyli tyle, ile maluch potrzebuje, żeby się zregenerować i obudzić w dobrym humorze), zważywszy, że w przedszkolach jest głośno, a mój najmłodszy łatwo się wybudza, kiedy jest przenoszony w foteliku.

Wszystko szło jak po maśle.

Malutki zasnął niemal od razu. Odebrałam Małego w dobrym humorze, razem odebraliśmy Dużego też w dobrym humorze (ufff!) i dotarliśmy do domu. Tam pozwoliłam starszakom pooglądać przez pół godziny telewizję, a sama przygotowałam nam jedzenie i spakowałam do torby strój taneczny Małego i bidony z wodą. Malutki nadal spał w foteliku.

W pewnym momencie poczułam znajomą kulę w żołądku, oznaczającą rosnący niepokój.

Wsłuchałam się w pytania w mojej głowie. Jak zareagują starszaki, kiedy wyłączę telewizor? Byli w dobrych humorach, więc nie powinni zanadto protestować, ale czasem w tej sytuacji rozgrywają się dantejskie sceny. Czy w ciągu pół godziny zjedzą kopytka i surówkę i sprawnie ubiorą się do wyjścia, czy będę musiała prowadzić negocjacje lub wręcz uciec się do szantażu? Czy Malutki nie obudzi się tuż przed wyjściem, domagając się piersi i powodując spóźnienie? Czy Duży nie będzie narzekał, że musi „marnować czas” podczas zajęć Małego, zamiast bawić się w domu? Czy znów będę długo krążyła po podziemnym garażu galerii, szukając dwóch sąsiadujących wolnych miejsc parkingowych (miejsca są tam tak wąskie, że po zaparkowaniu na pojedynczym nie mogę otworzyć drzwi auta)? Jak Malutki zniesie kolejne półtorej godziny w foteliku lub też, jak moja kość krzyżowa zniesie noszenie go przez ten czas w nosidle?

O co chodziło? Czy bałam się własnych dzieci?

Poniekąd tak. Jak już wspomniałam, byłam w kiepskiej formie psychofizycznej. Stuart Shanker, twórca metody Self-Reg, podkreśla, że pod wpływem stresu wchodzimy w dawne koleiny – a ból i deficyt snu oznacza stres. Dlatego byłam podatna na coś, co w zasadzie należało już do przeszłości, a mianowicie lęk przed trudnymi emocjami moich dzieci. Kiedy Duży był wymagającym niemowlęciem, bardzo starałam się uniknąć jego płaczu, który odbierałam jako komunikat, że niewystarczająco się staram spełnić potrzeby mojego synka (tak wówczas wypaczyłam ideę rodzicielstwa bliskości). Teraz też obawiałam się frustracji i złości moich dzieci.

Nagle dotarło do mnie, co kryje się za tym lękiem.

Otóż wypływał on z nieuświadomionego dotychczas oczekiwania, że przez większość czasu będzie miło i wszyscy członkowie mojej rodziny będą zadowoleni. Zobaczyłam to jak na dłoni i… nagle mój niepokój się zmniejszył, bo zdałam sobie sprawę, jak absurdalne jest to oczekiwanie. Jestem jedna, a ich troje: trzy małe istotki ze swoimi własnymi wyobrażeniami na temat tego, jak powinno wyglądać to popołudnie. Mogę się dwoić i troić, ale nie mogę sprawić, że nie będą się frustrować, złościć i smucić. To by zresztą nie było dla nich dobre, ponieważ dzięki tym trudnym emocjom ćwiczymy się w człowieczeństwie.

Dziś przez część dnia nie było miło.

Wszystkie nasze dzieci są przeziębione i mają zapalenie spojówek (konia z rzędem temu, kto bez pomocy drugiego dorosłego zapuści Malutkiemu krople do oczu!). Przez większość dnia Malutki marudził, bo swędziały go oczy, a Duży jęczał, że nikt się nim nie zajmuje i okropnie się nudzi. Jęczał także po tym, jak Mąż przez dwie godziny grał z nim w planszówkę, „Wysokie napięcie”. Wtedy zaczął marudzić i Mały, że on też chce grać i to nie fair, że jest za mały. Wieczorem Mały zaczął wymiotować i wolę nie zastanawiać się, czy to wirus i czy rozłoży na łopatki także pozostałych członków rodziny, jak to było ostatnio. Nie jest mi łatwo, ale świadomość, że w tej sytuacji po prostu nie może być przez cały czas miło bardzo mi pomaga.

A jednak czasem bywa idealnie i właśnie tak było w minioną środę.

Starszaki nie protestowały, kiedy wyłączyłam im telewizor, zjadły kopytka z surówką i sprawnie się ubrały. Dotarłam na czas i dość szybko znalazłam miejsce do zaparkowania. Duży cieszył się, że może w spokoju wybrać sobie w sklepie papierniczym temperówkę i zeszyt, a potem poczytać w poczekalni szkoły tańca „O psie, który jeździł koleją” bez Małego komentującego, że to nuuuuuda. Malutki spał jak kamień niemal do końca zajęć Małego i nie zdążył zgłodnieć przed powrotem do domu. W garażu i galerii starszaki wykonywały natychmiast wszystkie moje polecenia. Wybieram wdzięczność za takie chwile zamiast narzekania w takie dni, jak dzisiejszy.

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „happy-kids” (CC BY-NC 2.0) by United Way of the Lower Mainland

Self-Reg, część 15: Czy warto panować nad emocjami?

Self-Reg, część 15: Czy warto panować nad emocjami?

Ponad dwa tygodnie temu podczas uroczystości w przedszkolu Małego wydarzyło się coś, co skłoniło mnie do refleksji na temat samokontroli i samoregulacji w obszarze emocjonalnym.

Ten wpis jest streszczeniem części wykładu na temat „eMOCja, czyli jak pomóc dziewczynkom w rozwoju samoświadomości”, który wygłosiłam 14 października podczas pierwszej w Polsce Konferencji Wszystkich Dziewczynek. Chciałam opublikować niniejszy post w dniu konferencji, ale ostatnio tyle się działo w obszarze Self-Reg, że dopiero dziś mi się to udało. W ostatnim czasie, oprócz wygłoszenia wspomnianego wykładu:

  1. ukończyłam szkolenie z podstaw Self-Reg w MEHRIT Centre i jestem teraz drugim po Natalii Fedan „czempionem Self-Reg” w Polsce;
  2. rozpoczęłam szkolenie na poziomie 2 w MEHRIT Centre,
  3. przygotowuję się do poprowadzenia sześciotygodniowego stacjonarnego warsztatu na temat Self-Reg,
  4. wspierałam Natalię Fedan i Agnieszkę Sochar w prowadzeniu trzeciej edycji kursu online „Odstresowany rodzic”,
  5. udzieliłam wywiadu portalowi tatento.pl,
  6. wypowiedziałam się przez pryzmat Self-Reg na temat lawiny prac domowych zadawanych uczniom w Polsce na potrzeby artykułu Rodzice chcą zniesienia prac domowych. Czy to się może udać? na portalu parenting.pl.

Uff! A to jeszcze nie koniec. Na dokładkę przedwczoraj rozpoczęłam podyplomowe studia w zakresie coachingu i mentoringu. Wybaczcie zatem, że wpisy na blogu pojawiają się rzadziej, niż bym sobie życzyła. Po tej dygresji wracam do mojego tematu.

Podczas przedszkolnej uroczystości stojące w półokręgu czterolatki śpiewały piosenki i recytowały wierszyki. Wszystkie poza jednym.

Stojąca pośrodku półokręgu dziewczynka niemal przez cały czas rozpaczliwie płakała. Nie byłam w stanie skupić się na uśmiechniętym Małym, który machał do mnie i przesyłał mi całuski, bo całym sercem byłam z tą dziewczynką. Nie wiem, czy jej rodzice byli na widowni. Jeśli byli, to może nie reagowali dlatego, że znają swoją córeczkę i wiedzieli, że poczuje się jeszcze gorzej, jeśli zaczną ją uspokajać? Albo chcieli zareagować, ale stresowała ich myśl, że przerwą występ? Nie wiem też, dlaczego żadna z wychowawczyń nie podeszła do małej, nie przytuliła jej, nie szepnęła do ucha paru wspierających słów. Może obie były zbyt przejęte pierwszym występem dwudziestki swoich podopiecznych, aby empatycznie zająć się jedną dziewczynką? A może i rodzice, i wychowawczynie uważali, że występ to nie powód, żeby się mazać, i nie chcieli „nagradzać” tego niepożądanego zachowania?

Obserwowanie łez tej dziewczynki było dla mnie trudne.

Szczególnie przykro było mi, kiedy dzieci śpiewały „Kto jest beksą i mazgajem, ten się do nas nie nadaje, niechaj w domu siedzi sam! Ram tam tam, ram tam tam”, wygrażając palcami owym beksom i mazgajom. Ja, dorosła kobieta siedząca na widowni, zupełnie niezwiązana z tą dziewczynką, przeżywałam duży stres, bo tak silnie rozwinęła się moja empatia pod wpływem doświadczenia macierzyństwa i rozwoju osobistego. Jak czuła się ta mała? Mogę tylko zgadywać… (Na marginesie, z punktu widzenia Self-Reg przeżywałam stres w obszarze prospołecznym: silne i/lub trudne emocje innych osób to stresor z tego obszaru. Dziewczynka natomiast przeżywała stres w obszarze społecznym i przede wszystkim emocjonalnym. O obszarach stresu przeczytasz w artykule Świąteczny stres w pięciu obszarach).

Kulminacją uroczystości było pasowanie każdego dziecka na przedszkolaka przez panią dyrektor.

Dziewczynka już się uspokoiła, a kiedy przyszła jej kolej na pasowanie i wręczenie dyplomu, uśmiechnęła się nieśmiało. W reakcji na to pani dyrektor powiedziała: „Jestem z ciebie bardzo dumna. Cały czas wierzyłam, że w końcu się uśmiechniesz”.

Jaką lekcję wyniosła ta dziewczynka z uroczystości, zakładając, że czegoś ją to doświadczenie nauczyło?

Nie wykluczam, że był to dla niej niewiele znaczący epizod i zapamięta tylko radość z pasowania i to, że pani dyrektor była z niej dumna. Być może z czasem zapomni tę uroczystość – w końcu nie pamiętamy wszystkiego, co wydarzyło się, kiedy mieliśmy cztery lata. Nie można jednak wykluczyć, że występ okaże się dla niej znaczącym wydarzeniem, które nauczyło ją (lub potwierdziło wstępnie ukształtowany pogląd), że niektóre emocje i niektóre sposoby ich okazywania są nie na miejscu. Nie wypada płakać podczas występu; nawet jeśli chce nam się płakać, powinniśmy „ogarnąć się” i pokazać światu uśmiechniętą twarz. W końcu tak funkcjonują dorośli w naszej zachodniej kulturze. Coś mi podpowiada, że właśnie taką lekcję chciała przekazać dziewczynce kadra przedszkola.

Opisywane przeze mnie wydarzenie to przykład tego, jak traktowane są silne i/lub trudne emocje zgodnie z paradygmatem samokontroli.

Ów paradygmat – pisałam o nim w artykule Samoregulacja a samokontrola – Self-Reg – jest od starożytności jednym z filarów zachodniej cywilizacji. W obszarze emocjonalnym nakazuje on, aby momentalnie zauważać, że odczuwa się silne i/lub trudne emocje (np. wściekłość, euforię, żal, strach), a następnie siłą woli i rozumu co najmniej powstrzymać się od ich żywiołowego okazania, a najlepiej – przestać je odczuwać. Dobrze wychowany człowiek jest opanowany: nie skacze i nie krzyczy z radości, nie okazuje zazdrości, w większości sytuacji nie płacze. Emocje są widziane jako dzikie popędy, które trzeba okiełznać mocą rozumu. Należy trenować w tym dziecko od najmłodszych lat z uwzględnieniem różnic między płciami: chłopaki nie płaczą, dziewczynki się nie złoszczą, bo złość piękności szkodzi.

W ujęciu Self-Reg panowanie nad emocjami zużywa energię i dlatego warto przede wszystkim uczyć się samoregulacji w obszarze emocjonalnym.

Składa się ona z trzech „R”: recognise, reduce, restore, czyli: rozpoznawania stresorów, redukcji stresu oraz regeneracji. Odwołując się do przykładu z przedszkolnej uroczystości: wychowawczyni, mama czy tata mogli przytulić dziewczynkę, może stanąć razem z nią czy kucnąć nieco z boku, nazwać jej emocje i spytać, co by jej pomogło. Być może chciała tylko trzymać kogoś bliskiego za rękę albo usłyszeć zapewnienie, że nie musi śpiewać, jeśli nie chce. Po uroczystości należało zadbać o to, by mała naładowała akumulatory, jedząc pożywny posiłek, robiąc coś przyjemnego z rodzicami, idąc odpowiednio wcześnie spać. To tylko moje pomysły na regenerację malucha: wiem, że Małemu to by pomogło, ale każde dziecko jest inne.

To wszystko nie znaczy, że Self-Reg odrzuca samokontrolę jako nieprzydatną albo szkodliwą.

Owszem, bywa ona przydatna i pożyteczna, choćby wtedy, kiedy mamy ochotę zdzielić pięścią przełożonego albo wykrzyczeć naszemu dziecku, że najchętniej wyszlibyśmy z domu i nigdy nie wrócili. Kluczowe jest to, co podkreśla Stuart Shanker: to samoregulacja umożliwia skuteczną samokontrolę, a nie odwrotnie. Kiedy dbamy o utrzymanie odpowiedniego poziomu energii, wystarcza nam jej na to, aby nawet w trudnych warunkach zachować się w sposób akceptowalny społecznie. Kiedy natomiast o nią nie dbamy, czasem samokontrola „puszcza” i wszyscy się dziwią, dlaczego ten tak zawsze spokojny i opanowany człowiek urządził dziką awanturę przy świątecznym stole albo pobił kolegę z pracy.

Chciałabym dodać jeszcze jedno: nie ma niewłaściwych emocji, a te trudne stają się łatwiejsze, kiedy dajemy sobie na nie przyzwolenie.

Cenną umiejętnością, którą powoli i (dosłownie) w bólach w sobie wykształcam, jest „wchodzenie” w emocje w chwili, kiedy się pojawiają. Jest to istota podejścia opartego na uważności (mindfulness). Kiedy pojawia się jakaś przykra emocja, zamiast ją stłumić, zagadać, odwrócić od niej swoją uwagę podjęciem jakiejś czynności albo przykryć inną emocją (np. złością – w tym mam wieloletni trening…), skupiam na niej całą uwagę. Emocja jest wtedy jak fala: wzbiera, osiąga trudne do zniesienia apogeum (to jest ten moment, w którym często się poddaję) i opada aż do całkowitego wypłaszczenia.

Niektórzy twierdzą, że cały ten proces trwa jedynie 90 sekund. Trudno mi się do tego ustosunkować, bo ten nieznośny moment (kilka-kilkanaście sekund?) trwa dla mnie całe wieki. Najczęściej właśnie wtedy robię to, co stało się moim nawykiem, czyli „biję pianę” (myślami, słowami, działaniem, innymi emocjami) i w efekcie rozpryskuję falę dookoła. To przez owo bicie piany trudne emocje są tak trudne. Dotychczas kilkanaście razy udało mi się przetrwać ten najtrudniejszy moment apogeum trudnej emocji. Efektem jest głęboki spokój i poczucie lekkości. Spróbujcie!

Więcej artykułów o samoregulacji w Self-Reg – cyklu wpisów tematycznych.

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Crying girl” (CC BY 2.0) by daily sunny