utworzone przez DyleMatka | kwi 6, 2018 | refleksje nad rodzicielstwem
Pierwszy raz uczestniczę w Share Week,
czyli akcji polegającej na tym, że blogerzy polecają innych blogerów. Blogerką jestem dopiero od roku z okładem i rok temu dowiedziałam się o akcji poniewczasie. Dziś napiszę pokrótce, które blogi cenię najbardziej spośród tych niezbyt wielu, które znam i czytuję.
Wśród czytanych przeze mnie blogów prym wiedzie wymagajace.pl.
Gdybym była moim wymagającym pierworodnym, po lekturze niemal każdego wpisu narzekałabym: „TO NIE FAIR, że tego bloga nie było, kiedy zostałam mamą!”. Niestety wymagająca córka Magdaleny Komsty, autorki bloga, urodziła się kilka lat po Dużym, a sam blog powstał niecałe dwa lata temu. I TO JEST NIE FAIR. Naprawdę. Gdybym jako świeżo upieczona matka mogła poczytać to, co Magda pisze na temat drzemek niemowląt, nocnych maratonów karmienia piersią, temperamentu dziecka i przyczyn tego, że „kiedyś dzieci były grzeczne”, to… moje wczesne macierzyństwo byłoby lżejsze o ciężar niepewności i lęków, czy właściwie postępuję z moim dzieckiem.
Magda jest blogerką niezwykle profesjonalną i merytoryczną. Z wykształcenia jest psycholożką i pedagożką, a także promotorką karmienia piersią i doulą. Wszystko, o czym pisze i o czym mówi podczas swoich licznych live’ów i warsztatów, ma solidne podstawy teoretyczne i empiryczne. Przede wszystkim jednak jest ciepłą, wspierającą osobą, o czym mogłam się najlepiej przekonać, kiedy przeprowadziła ze mną wywiad na żywo na temat Self-Reg i high need babies. W języku porozumienia bez przemocy Magda przepięknie realizuje swoją potrzebę wzbogacania życia innych: jestem przekonana, że dzięki jej działalności życie tysięcy par matka-dziecko stało się spokojniejsze, szczęśliwsze, w mniejszym stopniu naznaczone lękiem i frustracją…
Czy już wspominałam, że TO NIE FAIR, że jej blog powstał tak późno? Nie fair i koniec. Foch.
Blog dobrarelacja.pl jest poświęcony rodzicielstwu bliskości rozumianemu jako budowanie bliskiej, wspierającej relacji z dzieckiem.
Jego autorka, Małgorzata Musiał, jest pedagożką i mediatorką NVC (porozumienia bez przemocy), wspierającą rodziców poprzez warsztaty, artykuły i książkę „Dobra relacja. Skrzynka z narzędziami dla współczesnej rodziny”. Małgosia pisze o dzieciach z ogromnym szacunkiem, refleksyjnie, mądrze. Jest przy tym pełna pokory i autentyczna: stale poddaje w wątpliwość swoje „ja wiem lepiej” i otwarcie przyznaje, że okazanie szacunku dziecku tu i teraz nie zawsze jest łatwe. W moich oczach właśnie to czyni Małgosię prawdziwym autorytetem; nie potrafiłabym podążać za pomnikiem ze spiżu, który nigdy nie upada ani nawet się nie potyka.
Oto trzy wpisy na blogu, które każdy rodzic (i babcia! I dziadek! I ciocie, i wujkowie!) powinien, moim zdaniem, przeczytać:
- „Bicie, plucie i inne miłosne wyznania” – o tym, że przypisywanie „agresywnym” zachowaniom dziecka znaczenia rodem ze świata dorosłych jest bez sensu, bo dziecko to… tylko dziecko i nie umie stosować dojrzałych strategii zaspakajania własnych potrzeb. Ten wpis to kwintesencja pierwszego kroku Self-Reg, czyli przeformułowania zachowania w kontekście stresu;
- „Wyjdź i wróć, kiedy się uspokoisz” – o tym, dlaczego metoda izolacji dziecka zwana karnym jeżykiem, spopularyzowana swego czasu przez (brrrr!) Supernianię, jest do kitu;
- „Dźganie jaszczurki” – o tym, że komunikat „uspokój się”, skierowany do małego dziecka targanego silnymi emocjami, nie działa. Pamiętam, że w sierpniu ubiegłego roku pracowałam nad wpisem na ten sam temat, ale szło mi to jak krew z nosa i ucieszyłam się, że Małgosia mnie ubiegła.
Bloga Agnieszki Pieniążek domowezawirowania.pl nie przeczytałam od deski do deski, ale wszystko, co przeczytałam, jest mi bliskie.
Trafiłam tam przez grupę Agnieszki na Facebooku, poleconą mi przez znajomą mamę trójki maluchów. Grupa obecnie nazywa się „Domowe Zawirowania. Budowanie relacji i rozwój osobisty” i skupia osoby (chyba wyłącznie kobiety), które chcą pracować nad swoim związkiem i rodziną. Autorka bloga jest socjolożką i pedagożką, żoną i matką oraz głęboko wierzącą chrześcijanką. To ostatnie może zniechęcać do bloga ateistki i przedstawicielki innych religii, dlatego chcę mocno podkreślić, że narzędzia, które proponuje Agnieszka, są uniwersalne i oparte na wiedzy psychologicznej oraz przekonaniu, że do dobrej lub złej relacji, jak do tanga, trzeba dwojga. Ta prawda jest trudna do przyjęcia przez osoby przekonane o tym, że druga strona relacji (ten wredny mąż lub ta upierdliwa żona) jest winna wszelkiemu złu. Agnieszka podkreśla, że nigdy nie mamy pełnego wpływu na to, co zrobi druga osoba, ale mamy wpływ na to, jak na to reagujemy, a także na własne intencje i sposób myślenia.
Warto pracować właśnie nad tym i zrezygnować z prób „naprawienia” drugiej osoby – i właśnie wtedy, kiedy ocieplimy nasze myśli, skupimy się na swojej własnej przemianie, zmienia się dynamika naszej relacji z tą drugą osobą. Potwierdzam to z całą mocą: łagodne, spójne z Self-Reg spojrzenie na mojego Męża poprawiło naszą relację, nadwerężoną moim totalnym zanurzeniem w doświadczenie macierzyństwa.
utworzone przez DyleMatka | mar 28, 2018 | Self-Reg
Pewnego dnia w grudniu odebrałam Dużego z przedszkola w kiepskim nastroju.
Był podminowany, w szatni odmówił zawiązania butów, a w samochodzie zaczął dokuczać Małemu. Zadałam mu parę pytań o to, czemu źle się czuje i w końcu wypalił:
„Nikt mnie nie lubi. Dzieci przezywają mnie 'Mądraliński’ i śmieją się ze mnie. Nienawidzę przedszkola!”
Bardzo się tym przejęłam. Starałam się pomóc Dużemu wyregulować trudne emocje, ale nie udało mi się to, bo sama je odczuwałam. Przez kilka dni byłam zestresowana: martwiłam się o to, jak Duży poradzi sobie w grupie rówieśniczej w szkole i jak to na niego wpłynie, jeśli pozostanie „inny niż wszyscy”. Słowa Dużego przeniosły mnie w czasy dzieciństwa: ja też byłam inna niż wszyscy i czułam, że nie przynależę do żadnej grupy. Bolało mnie, że mój nadwrażliwy syn będzie się borykał z podobnymi trudnościami i wyrzucałam sobie, że najwyraźniej nie zadbałam o niego wystarczająco. Z kolei Duży był przygnębiony i niechętnie chodził do przedszkola.
Dwa miesiące później sytuacja się powtórzyła: pewnego dnia w lutym odebrałam Dużego z przedszkola w kiepskim nastroju.
Był podminowany, w szatni odmówił zawiązania butów, a w samochodzie zaczął dokuczać Małemu. Zadałam mu parę pytań o to, czemu się źle czuje i w końcu wypalił:
„Nienawidzę przedszkola! Nikt mnie nie lubi. Dzieci się ze mnie śmieją”.
Poczułam współczucie dla mojego zranionego syna, ale pozostałam spokojna. Szybko ustaliłam, co dokładnie się stało: Jasiek powiedział Julce, żeby nie szła z Dużym w parze, bo ją zagada na śmierć; ona zaśmiała się i ustawiła się w parze z kimś innym. Po kilku moich pytaniach coachingowych Duży doszedł do wniosku, że Jasiek każdemu dokucza, więc najwyraźniej nie jest spokojny i zadowolony; że Julka go lubi; że jest sporo innych dzieci, które bardzo go lubią; że wreszcie w słowach Jaśka było sporo prawdy, a nawet był on zabawny. W domu podałam synom podwieczorek i zarówno Duży, jak i ja zapomnieliśmy o sprawie.
Co spowodowało tak diametralną zmianę w moich reakcjach na trudności Dużego między grudniem a lutym?
Odpowiedź można znaleźć w macierzy Thayera, ważnym narzędziu, którym posługuje się Self-Reg. Macierz ta przedstawia cztery stany: kombinacje wysokiego lub niskiego napięcia przy wysokiej lub niskiej energii. Przeczytaj szczegółowe omówienie macierzy. Tu powiem tylko, że każdy z tych stanów ma swój odpowiedni czas, warto przemieszczać się między nimi w ciągu dnia, a niedobrze jest tkwić w tzw. czarnym kwadrancie, czyli stanie wysokiego napięcia i jednocześnie niskiej energii. Można z tego stanu wyjść, obniżając napięcie (np. poprzez relaksującą kąpiel, obejrzenie komedii romantycznej, rozmowę ze wspierającą osobą) i/lub zwiększając poziom energii, czyli regenerując się, przede wszystkim dbając o równowagę w obszarze biologicznym: dobry sen, pełnowartościowe posiłki, odpowiednią dawkę ruchu.
W grudniu od kilku tygodni czasu tkwiłam w czarnym kwadrancie macierzy Thayera; innymi słowy, byłam w czarnej dupie.
Czarna dupa to stan, z którego trudno wyjść, ponieważ stale podwyższone napięcie nieustannie zużywa resztki naszej energii. Można to porównać z sytuacją, kiedy potrzebujemy intensywnie używać smartfona, który ma niezbyt sprawną baterię i starą ładowarkę, która „nie łączy” prawidłowo. Zazwyczaj kończy się to tak, że siedzimy blisko gniazdka elektrycznego i korzystamy ze smartfona podłączonego przez cały czas do prądu, a i tak urządzenie co chwila melduje nam o niskim poziomie naładowania baterii. Znacie to? Ja tak. Jestem wtedy podminowana i lepiej do mnie nie podchodzić (swoją drogą to ciekawe, że wiele osób reaguje niewspółmiernie dużą irytacją na niezbyt sprawnie działające urządzenia elektroniczne).
Dokładnie tak to wygląda, kiedy my sami mamy stale niski poziom energii (naładowania baterii) i napięcia (intensywne korzystamy z urządzenia z ekranem – zobacz P.S. na dole tego postu). Moja grudniowa czarna dupa była spowodowana odejściem pod koniec października naszej Niani, w efekcie czego zostałam sama z trójką dzieci, obowiązkami domowymi (w których mi wcześniej pomagała), studiami podyplomowymi, zaawansowanym szkoleniem z Self-Reg w MEHRIT Centre i prowadzeniem warsztatów dla rodziców. Opowiedziałam o tym na blogu we wpisie pod tytułem „Wysiadłam”.
Czarna dupa ma to do siebie, że podwyższa reaktywność na stres i negatywne nastawienie osoby w niej pogrążonej.
To dlatego ten sam stresor, który w lutym „łyknęłam” bez problemu, w grudniu wydał mi się przytłaczający. To działa także w krótkiej perspektywie czasowej: zauważcie, że wieczorem po dniu pełnym napięć szczególnie źle znosimy jęczenie naszych dzieci – właśnie dlatego, że mamy wysoki poziom napięcia i niewiele energii. Niektórzy tkwią w tym stanie miesiącami czy nawet latami. Energię podnoszą sobie na krótko, pijąc duże ilości kawy czy napojów energetycznych, a napięcie obniżają doraźnie za pomocą takich nieadaptacyjnych strategii, jak objadanie się wysokoprzetworzonymi słodyczami, palenie papierosów albo gapienie się godzinami w ekrany urządzeń elektronicznych. Znam ten stan, byłam w nim dekadę temu. Na szczęście moja grudniowa czarna dupa trwała tylko kilka tygodni.
W połowie grudnia postawiłam na regenerację.
Zrezygnowałam z wożenia Małego na zajęcia taneczne, a Malutkiego – na zajęcia umuzykalniające. Kupowałam na obiad gotowe produkty i obniżyłam oczekiwania wobec siebie w roli mamy bawiącej się z dziećmi. Kiedy czułam spadek energii, starałam się odpoczywać. Zafundowałam sobie cyfrowy detoks i przed snem czytałam książki beletrystyczne, zamiast moderować grupę „Self-Reg dla rodziców” na Facebooku. Nie wyjechaliśmy na Boże Narodzenie do naszych rodzin, lecz spędziliśmy self-regowe święta w domu. I co? I dupa. Czarna dupa. To wszystko pomagało w niewielkim stopniu, bo nie opuszczało mnie napięcie związane z brakiem odpowiedniej kandydatki na nianię i moimi nowymi zawodowymi obowiązkami. Napięcie zwiększała świadomość, jak bardzo moje starszaki potrzebują kontaktu jeden na jeden ze mną – kontaktu, którego niemal nigdy nie mogłam im dać ze względu na brak niani w dni powszednie oraz przemęczenie i stres Męża manifestujące się podczas wspólnych weekendów.
Jak zatem wyszłam z czarnej dupy? Dzięki przedłużonemu głębokiemu relaksowi.
Z pomocą niespodziewanie przyszedł mi NFZ, który przydzielił moim starszakom miejsca w sanatorium dla dzieci nad Bałtykiem tuż po Nowym Roku. Rok wcześniej marzyłam o wyjeździe nad morze w styczniu, który jest dla mnie najtrudniejszym miesiącem w roku ze względu na krótkie dni, poświąteczny spadek energii, choroby dzieci i smog zniechęcający do spacerów. Oto moje marzenie się spełniło: pojechałam nad morze z dziećmi i moją Mamą. Jedna z uczestniczek moich warsztatów z Self-Reg spytała mnie, jakim cudem byłam w stanie głęboko się zrelaksować na wakacjach z trójką dzieci. Też się nad tym zastanawiałam przed wyjazdem, pełna obaw, czy nie będę na miejscu warczeć na Mamę i dzieci. Na szczęście tak się nie stało ze względu na szereg czynników.
Po pierwsze, znikły moje domowe obowiązki: przygotowywanie posiłków (śniadania, obiady i kolacje przejęły sanatoryjne panie kucharki, a drugie śniadania i podwieczorki – moja Mama) i sprzątanie (niech żyją panie sprzątające!).
Po drugie, przez 24 godziny na dobę miałam przy sobie wspierającego dorosłego, czyli Mamę, która bardziej niż ja sama zaangażowała się różne porządkowe i higieniczne czynności związane z dziećmi.
Po trzecie, dzieci miały sporo atrakcji i towarzystwo rówieśników, więc niczego ode mnie nie oczekiwały poza poczytaniem na dobranoc (Duży i Mały) i karmieniem piersią raz na jakiś czas (Malutki).
Po czwarte, pogoda była idealna, więc spędzaliśmy sporo czasu na dworze, głównie na plaży. Zachwycone dzieci dzień po dniu rozbudowywały kopalnię złota z piasku, patyków i kamieni, a ja, jeszcze bardziej zachwycona, ładowałam baterie widokiem, szumem i zapachem morza.
Po piąte, kilka razy poćwiczyłam na siłowni na świeżym powietrzu i trzy razy poszłam na masaż.
Po szóste, odpuściłam wszelkie obowiązki poza kursem Self-Reg, a i do niego nie podchodziłam zbyt ambitnie.
Po siódme, tuż przed wyjazdem udało mi się znaleźć nową nianię i to bardzo obniżyło moje napięcie.
Pod koniec stycznia z nową energią wróciłam do moich codziennych obowiązków.
Mam ich teraz nawet więcej, więc staram się dbać o swoje baterie: niedawno nadwerężone, łatwo mogą znów paść. Niestety na horyzoncie ponownie pojawiło się widmo czarnej dupy, bo nowa Niania, której tak długo szukaliśmy, jednak nie jest w stanie pogodzić studiów dziennych z pracą u nas, a Mąż ma nową pracę i wraca z niej po godzinie 21. Jeśli więc znacie ciepłą, intuicyjnie bliskościową nianię, która szuka pracy w wymiarze od 30 do 40 godzin tygodniowo (w dużej mierze popołudniami) i niestraszne jej są wariackie papiery i trójka dzieci, to bardzo proszę, przyślijcie ją do mnie! Może skusi ją to, że stanie się najlepiej przeszkoloną w dziedzinie Self-Reg nianią w Polsce.
P.S. z 2021 roku: Pod tym linkiem możesz otrzymać mój tekst „Domowe zasady ekranowe wspierające samoregulację” w zamian za zapis na mój newsletter.
utworzone przez DyleMatka | mar 8, 2018 | historie z życia
Jakiś czas temu wymyśliłam, że w Dniu Kobiet opublikuję wpis o niewidzialnej pracy tak zwanej słabej płci.
Jednak nie zdołałam opracować na dziś niczego zadowalającego. Powód wyjaśnia puenta tego oto dowcipu: żona skarży się mężowi, że nie wyrabia się z pracami domowymi. Od rana do wieczora uwija się: sprząta, gotuje, pierze, prasuje, zmywa, robi zakupy, a cały czas jest coś do zrobienia. Mąż na to filozoficznie: „Śpisz w nocy, to ci się zbiera”… Mnie też się zbiera, zwłaszcza że ostatnio stawiam na regenerację i staram się spać średnio o godzinę dłużej, niż zazwyczaj.
Aby jednak napisać dziś coś o kobietach nie tylko dla kobiet, postanowiłam zaprezentować Wam opis mojego dnia.
Jest to dość szczegółowy zapis czynności, które wykonałam pewnego typowego dnia w styczniu ubiegłego roku. Byłam wtedy na urlopie macierzyńskim i zajmowałam się „tylko” dziećmi i domem, w dodatku wspierana przez parę godzin dziennie przez Nianię. Duży miał wtedy 5,5 roku, Mały nieco ponad 3 lata, a Malutki 2 miesiące. Starszaki nie chodziły do przedszkola przez 6 tygodni w związku z częstymi chorobami. Dlaczego nie opisuję typowego dnia obecnie, kiedy oprócz dzieci mam na głowie kurs drugiego stopnia Self-Reg, studia podyplomowe, szkołę trenerów i blog? Bo nie wyrobiłabym się z zapisywaniem czynności. Wiecie, śpię w nocy, to mi się zbiera…
A oto owa lista wykonanych przeze mnie czynności.
Pokażcie ją przy najbliższej sposobności osobie, która zastanawia się, co też aktywna kobieta robi całymi dniami, „siedząc” w domu na urlopie macierzyńskim. Dodam, że tego dnia w godzinach 14:30-18:45 wspierała mnie niania, a o 18:45 (nietypowo wcześnie) wrócił z pracy Mąż. Życzę Wam, drogie Panie, abyście dźwigały na swoich barkach niezbyt wysoki ciężar odpowiedzialności – nie tylko w Dniu Kobiet, lecz i na co dzień.
Godz. 9-12:
– Mąż budzi mnie o 9, wychodząc do pracy
– przygotowałam śniadanie dla naszej trójki i podałam je starszakom
– przewinęłam Malutkiego
– przebrałam Malutkiego z przepoconego nocnego ubranka w cieplejszy strój dzienny
– dołączyłam do starszaków i zjadłam śniadanie z Malutkim na rękach
– ubrałam się
– pogadałam z Malutkim
– podałam starszakom Sambucol i probiotyk
– umyłam starszakom zęby
– przepłukałam i oczyściłam starszakom zakatarzone nosy
– łyknęłam swoje witaminy dla matek karmiących
– umyłam zęby
– umalowałam się
– wyszczotkowałam włosy
– podczas trzech ostatnich czynności odsłuchałam wiadomości w radiu
– pobawiłam się Duplo ze starszakami
– wymieniłam parę maili z przyjaciółkami
– umyłam Malutkiemu buzię
– przemyłam Malutkiemu oczka
– przepłukałam Malutkiemu nosek solą i oczyściłam go
– zadzwoniłam do działu kadr w pracy i wyjaśniłam pewną sprawę
– nakarmiłam Malutkiego, jednocześnie odciągając mleko i rozmawiając ze starszakami
– poprowadziłam gimnastykę starszaków
– pobawiliśmy się we czworo na macie
Godz. 12-15:
– nakarmiłam Malutkiego
– podałam starszakom wodę
– ugotowałam zupę
– ponosiłam Malutkiego
– przewinęłam Malutkiego
– zmiksowałam połowę zupy dla starszaków
– odbyłam trudne negocjacje z Małym w sprawie umycia rąk przed zupą
– starszaki i ja zjedliśmy zupę
– starszaki i ja sprzątnęliśmy po zupie
– starszaki i ja przygotowaliśmy listę zakupów spożywczych
– podałam starszakom tran
– nakarmiłam Malutkiego
– przełożyłam zupę z garnka do miseczek na jutro
– załadowałam do końca i włączyłam zmywarkę
– przelałam moje mleko do odpowiedniego pojemniczka i schowałam je do lodówki
– umyłam ręcznie laktator i pojemnik do miksowania
– sparzyłam części laktatora
– nakarmiłam i poprzytulałam Malutkiego, jednocześnie czytając starszakom dwie książeczki
– wybrałam siebie i dzieci na spacer (w rekordowe 20 minut i 30 sekund!)
Godz. 15-18:
– 50-minutowy spacer: lepienie bałwana, zabawa w berka, bitwa na śnieżki
– wróciliśmy do domu
– rozebrałam siebie i dzieci z ciepłych ubrań
– podałam dzieciom wodę
– podgrzałam starszakom i sobie drugie danie i nałożyłam na talerze
– karmiąc Malutkiego, zjadłam ze starszakami drugie danie
– nadal karmiąc Malutkiego, otworzyłam kurierowi i odebrałam paczkę
– z Malutkim na rękach przeczytałam starszakom książkę
– pogadałam z Malutkim wspólnie ze starszakami
– przewinęłam Malutkiego
Godz. 18-21:
– 50-minutowy relaks: położyłam się z Malutkim w ciemnym pokoju i karmiłam go, słuchając audycji w TOK FM
– przygotowałam kolację dla Męża, starszaków i siebie
– zjedliśmy kolację
– nakarmiłam Malutkiego
– przewinęłam Malutkiego
– uprałam zabrudzone kupą ubranka z całego dnia
– wykąpałam i ubrałam Malutkiego
– nakarmiłam Malutkiego i (cud!) odłożyłam go do jego kosza
– położyłam się ze starszakami i porozmawialiśmy o tym, co miłego zdarzyło się w ciągu dnia
– poleżałam z nimi, dopóki nie zasnęli, ćwicząc jednocześnie mięśnie dna miednicy i poprzeczny brzucha
Godz. 21-24:
– z Malutkim przy piersi odsłuchałam godzinnego webinaru dla mam Joanny Baranowskiej
– zamotałam Malutkiego w chustę
– pogadałam z teściową przez telefon
– uprzątnęłam blat w kuchni
– schowałam wysuszone kurtki, rękawiczki itd. swoje i dzieci do szafy
– zjadłam drugą kolację
– pooglądałam z Mężem filmiki na YouTube
– posortowałam pranie
– wstawiłam pranie na rano
– uprzątnęłam po kąpieli Malutkiego
– odłożyłam na miejsce kilka rzeczy w pokoju dziecięcym
– posmarowałam śpiącym starszakom spierzchnięte policzki, ręce i usta kremem
– wyjęłam Malutkiego z chusty i przekazałam Mężowi na klatę
– wzięłam prysznic
– umyłam zęby
– przewinęłam Malutkiego
– położyłam się spać
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Happy Flower Can” (CC BY-ND 2.0) by Aaron Hawkins
utworzone przez DyleMatka | mar 4, 2018 | narzędzia rodzica, Self-Reg
Pamiętacie jeszcze mój cykl postów o złości?
W ostatnim z nich pisałam o myślach-zapalnikach i o tym, jak sobie z nimi radzić przy pomocy Self-Reg. Dzisiejszy wpis miał dotyczyć wspierania rozwoju dziecka (w styczniu rozpoczęłam minicykl na ten temat), ale pracując nad nim, skręcałam coraz silniej w kierunku tematu złości. W końcu poddałam się i o matkach-lwicach, matkach-kwokach i innych gatunkach matek napiszę kiedy indziej, a dziś opowiem o potężnym narzędziu samoregulacji, jakim jest pauza.
Cotygodniowe lekcje pływania u instruktora
We wrześniu ubiegłego roku sześcioletni Duży powrócił do cotygodniowych lekcji pływania u instruktora, który uczył go przez cały poprzedni rok szkolny. Jak wspominałam we wpisie na temat nauki pływania, poświęciłam dużo uwagi poszukiwaniom instruktora, który wykazałby się odpowiednio dużymi zasobami cierpliwości i empatii, aby „wziąć na klatę” mojego pierworodnego. Duży jest bowiem niecierpliwy i szybko się zniechęca, kiedy nie widzi natychmiastowego efektu swoich wysiłków i zmotywowanie go jest w takiej sytuacji niełatwe. Ponadto ma trudność z koncentracją na komunikatach, które nie są skierowane wprost do niego, przy zachowaniu kontaktu wzrokowego. Nieco zdziwiłam się zatem, kiedy instruktor na pierwszych zajęciach w nowym roku szkolnym nie wszedł z Dużym do wody, lecz pozostał na brzegu. Uznałam jednak, że wie, co robi i przez kolejne kilka tygodni pływałam na drugim końcu basenu, nie interesując się zbytnio lekcjami mojego syna.
Dość szybko Duży zaczął niechętnie podchodzić do nauki pływania. Mówił, że to za trudne, że instruktor za dużo od niego wymaga, że już przecież umie pływać, więc po co mu lekcje? Początkowo nie przejmowałam się tym zbytnio, ale opór Dużego rósł, a instruktor przestał się na nasz widok uśmiechać… Postanowiłam przyjrzeć się uważniej lekcji i… ręce mi opadły. Duży miotał się w wodzie, a instruktor spacerował po brzegu i na zmianę konwersował z innym instruktorem i pokrzykiwał na mojego syna, a nawet go przedrzeźniał. Tak, ten sam instruktor, którego uznałam za najbardziej cierpliwego i zaangażowanego ze wszystkich, którym się miesiącami przyglądałam! Poczułam się z tym źle: zaniepokoiłam się, a na widok przedrzeźniania – wkurzyłam. Postanowiłam jednak działać spokojnie.
Po feralnej lekcji podeszłam do instruktora i zagaiłam: „Czy mi się wydaje, czy widzę jakieś problemy z motywacją?”. (Zauważcie, że nie powiedziałam, czy mam na myśli ucznia, czy nauczyciela…) Instruktor, zawsze spokojny i pogodny, odparował zirytowany: „JAKIEŚ problemy? On ma jeden wielki problem: z motywacją, z koordynacją, ze współpracą. W ogóle nie da się z nim pracować!”. Gad we mnie sprężył się do ataku. Nie, to nie był gad, bo gady nie mają instynktu obrony potomstwa. To raczej moja wewnętrzna samica ssaka poczuła nieprzepartą chęć zatopienia kłów w gardle drapieżnika, który ośmielił się przymierzyć do ataku na jej młode. Gdybym poszła za tym impulsem, wysyczałabym mniej więcej to: „Przykład idzie z góry. To pan plotkuje z psiapsiółką na brzegu zamiast wykonywać porządnie swoją pracę! Na miejscu Dużego miałabym zerową motywację”.
Zamiast podążyć za impulsem pochodzącym z mózgu limbicznego, zrobiłam krótką, bezcenną pauzę.
Spojrzałam na wodę, której widok mnie uspokaja, i wykonałam kilka głębokich oddechów, formułując W MYŚLACH taką oto wypowiedź: „Spokojnie. Facet jest w mózgu limbicznym. To nie jest o Dużym, lecz o jego własnych emocjach. Nie wchodź w to, bo będziesz później żałowała”. Podziałało, uspokoiłam się! Gdyby nie ta pauza, niewątpliwie wybuchłabym po kolejnym komunikacie mojego nadal zdenerwowanego rozmówcy. Uspokoiwszy się, spytałam go, czy zdaje sobie sprawę, że Duży prawdopodobnie ma ADHD. Chciałam wyjaśnić, że mojemu synowi trudno jest się skoncentrować, kiedy jest oddzielony od instruktora, a dookoła krążą inni, również wykrzykując polecenia do swoich uczniów. Instruktor nie pozwolił mi dokończyć myśli. „Proszę pani!” – prychnął – „My tu mamy 400 dzieci dziennie, dużo z nich jest niepełnosprawnych, ale kogoś tak opornego, jak Duży, jeszcze nie spotkałem. Naprawdę potrafi dać w kość!”
Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Ogromnym wysiłkiem woli (tak, przy użyciu samokontroli! Ona czasem się przydaje) zrobiłam pauzę. Powstrzymałam się od wybuchu i skupiłam na swoich emocjach, które zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najpierw poczułam potężną złość: jak ten dupek śmie mi mówić prosto w twarz, że moje dziecko jest najgorsze ze wszystkich?!? Pstryk, zmiana emocji: poczułam rozbawienie. Zachciało mi się śmiać, bo tak absurdalna wydała mi się skarga dorosłego, potężnej postury mężczyzny, że chudy sześciolatek daje mu w kość. Pstryk, kolejna zmiana emocji: poczułam rozgoryczenie i rozżalenie. Duży JEMU daje w kość – facetowi, który ma z nim do czynienia raz w tygodniu przez 45 minut i w każdej chwili może z tej relacji zrezygnować. A co ja mam powiedzieć – ja, która musi nieść swojego wymagającego syna przez życie codziennie jeszcze przez wiele lat. Pstryk i znów zmiana: poczułam złość tym razem pod adresem Dużego: dlaczego on mi to ZNÓW robi? Dlaczego bycie jego mamą nie może być łatwiejsze? Popatrzyłam na mojego syna nerwowo przestępującego z nogi na nogę kilka metrów dalej. Wyglądał jak zbity pies z podkulonym ogonem. Pstryk, poczułam ogromny żal, smutek i przykrość w związku z tą sytuacją. A potem zalała mnie potężna fala miłości do syna.
W tym momencie poczułam spokój – taki autentyczny, głęboki spokój – i już wiedziałam, jak chcę zareagować. Chciałam, żeby mój syn nauczył się dobrze pływać i przewidywałam, że podobny problem pojawi się prędzej czy później w relacji z każdym kolejnym instruktorem. Mogłam odwrócić się na pięcie i odmaszerować, ale nie chciałam uciekać – chciałam podjąć dialog z tym mężczyzną. Dodatkowo włączyły mi się swego rodzaju ambicja i naukowe zaciekawienie: potraktowałam dogadanie się z instruktorem jak self-regowe wyzwanie i byłam ciekawa, czy uda mi się to osiągnąć. Powiedziałam więc spokojnie: „Aha, czyli mówi pan, że Duży jest najtrudniejszym dzieckiem, jakie pan spotkał w swojej karierze. Przykro mi się tego słucha i trudno mi ocenić, czy tak jest naprawdę, czy tylko jest pan zdenerwowany. Nie znam się na dzieciach, mam ich tylko troje i tylko jednego sześciolatka, który uczy się pływać. Pan ma z kolei duże doświadczenie. Proszę z niego skorzystać i dać z siebie wszystko. Porozmawiam z Dużym, postaram się go zmotywować, ale to pan jest nauczycielem, nie ja”. A potem zajęłam się empatycznie moim synem, który w łazience poskarżył mi się: „Mamo, ja się naprawdę staram, ale to jest bardzo trudne i w dodatku miałem dziś takiego pecha, że jak mi coś wychodziło, to pan X akurat rozmawia z kolegą, a potem patrzył, kiedy mi nie wychodziło”. Wieczorem wysłałam instruktorowi SMS-a, cytując tę wypowiedź Dużego, a w odpowiedzi otrzymałam przeprosiny. Instruktor uderzył się w pierś: przyznał, że miał kiepski dzień i dlatego był niemiły. Stwierdził, że potraktował Dużego szablonowo, a on potrzebuje bezpośredniej uwagi dorosłego, więc od tej pory znów będzie razem z nim w basenie. Poza tym przyznał, że nadmiernie ambitnie podchodził do nauki, podnosząc zbyt ostro poprzeczkę i za mało chwaląc mojego syna, więc teraz postawi bardziej na zabawę i przyjemność i będzie bardziej doceniał każdy sukces. I tak się też stało. Ufff.
Bezcenna pauza – potężne narzędzie samoregulacji
Ta historia ilustruje, jak potężnym narzędziem samoregulacji (zwłaszcza regulacji trudnych emocji) jest pauza. Stuart Shanker powiedział w jednym ze swoich filmików, które oglądałam podczas kursu MEHRIT Centre, że w Self-Reg chodzi w dużej mierze o umiejętność zrobienia takiej pauzy w celu uspokojenia się i autorefleksji. Zazwyczaj robimy ją dopiero wtedy, gdy emocje opadną, po tym, jak mleko się rozlało i plujemy sobie w brodę, że nie zareagowaliśmy w sposób bardziej wyważony. Moja praktyka Self-Reg pozwoliła mi przesuwać moment takiej przerwy na autorefleksję coraz wcześniej i wcześniej. Teraz czasami – podkreślam, że nie zawsze i nadal nie w większości przypadków – umiem ją zrobić, ZANIM mleko się wyleje i w ten sposób zapobiec szkodom. To właśnie udało mi się w opisywanym tu momencie i jestem z tego dumna.
Ostatnio wyznałam Wam, że planuję napisanie książki „DyleMatki”. Oprócz tego planuję jeszcze coś: kilkutygodniowe szkolenie online pod roboczym tytułem „Wyreguluj swoją złość”. Będzie ono oparte na metodzie Self-Reg, ale zamierzam korzystać w nim także z innych narzędzi – z całej mojej wiedzy i umiejętności zdobytych w ciągu ostatnich kilku lat. Jestem na etapie planowania treści poszczególnych modułów, a kiedy koncepcja mi się wyklaruje, zacznę przygotowywać materiały: filmiki z wykładami oraz towarzyszące im teksty lub prezentacje. Wraz z kursem zamierzam też uruchomić grupę wsparcia na Facebooku, którą będę moderować. Przede mną jeszcze dużo pracy, więc zapewne wystartuję z kursem późną jesienią. Trzymajcie kciuki!
EDIT z marca 2021 roku: Być może zainteresuje Was moje szkolenie online „Spokój rodzi spokój. 12 sposobów na opanowanie złości”, w którym podpowiadam, jak „opanować gada” dzięki rozmaitym technikom opartym po części na samokontroli, a po części na wiedzy o stresie i samoregulacji.
P.S. W serii o złości ukazały się dotychczas następujące posty (nie trzeba ich czytać po kolei; oceniam, że kluczowe dla rozumienia złości są posty nr 3 i 7):
Złość, część 1: Dzień, w którym wrzasnęłam na dziecko
Złość, część 2: Dziesięć kroków ku lepszemu życiu
Złość, część 3: Jak zmieniamy się w gady
Złość, część 4: I znów wrzasnęłam
Złość, część 5 i Self-Reg, część 11: Myśli-zapalniki
Złość, część 6 i Self-Reg, część 12: Opowiedz mi, matko, o swoich planach…
Złość, część 7 i Self-Reg, część 19: Bezcenna pauza
Złość, część 8: Emocje są jak fala
Złość, część 9: Co kłębi się pod powierzchnią
Złość, część 10: “Co za babsztyl!”, czyli o złości jako zasłonie
Złość, część 11: “Nie będzie mi gówniarz rozkazywał!”, czyli jak zalałam gada oksytocyną
Złość, część 12: Złość, część 12: Czy na pewno “Dobra matka nigdy nie zostawia płaczącego dziecka”?
Złość, część 13: “Nogi z d… powyrywam”, czyli o agresorze, który zaatakował moje dziecko
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Pause” (CC BY-NC-ND 2.0) by Rafa Puerta
utworzone przez DyleMatka | mar 2, 2018 | Self-Reg
Dziś wyjątkowo zapraszam Was nie do lektury wpisu, lecz do obejrzenia wywiadu na żywo. Przeprowadziła go ze mną dziś rano autorka mojego ulubionego bloga wymagajace.pl, Magdalena Komsta. Rozmawiamy w nim o tym, jak można patrzeć na tzw. wymagające dzieci z perspektywy Self-Reg, jakie są powszechne i niedoceniane stresory oddziałujące na te dzieci i krótko o tym, jak Self-Reg może pomóc ich zestresowanym rodzicom. Wywiad jest dostępny pod tym linkiem: https://youtu.be/MiZApUNEtMA