To był maj, pachniała Saska Kępa szalonym zielonym bzem…
A, nie, to nie była Saska Kępa, lecz inna dzielnica Warszawy, ale maj się zgadza i pachnący bez także. Spacerowałam po patio naszego osiedla, odprężona i szczęśliwa, że zniesiono obowiązek zakrywania ust i nosa w miejscach publicznych (to okres epidemii koronawirusa). Dookoła mnie roiło się od dzieci w wieku, na oko, od 5 do 12 lat: biegały, jeździły na hulajnogach, rowerach i wrotkach, bawiły się w wojnę, grały w piłkę, rysowały coś na chodniku kredą. Moi trzej synowie na rowerach też byli wśród nich. Znikali mi raz po raz z oczu, ale byłam spokojna, ponieważ mieszkamy na zamkniętym osiedlu i moje dzieci nie mają zwyczaju wychodzić same za bramę czy furtkę.
W pewnej chwili przyjechał do mnie Duży.
Był nieco zdenerwowany i rozcierał sobie łokieć.
– Mamo, widziałaś tamtych trzech chłopaków na hulajnogach? – spytał.
– Widziałam. Coś się stało?
– Tak. Jeden z nich rzucił mi hulajnogę przed rower, musiałem ostro zahamować i upadłem. Boli mnie łokieć. Oni uciekli. Powiesz im coś? – poprosił.
Szlag mnie jasny trafił.
„Nogi z dupy powyrywam!” – zasyczał mój wewnętrzny gad. „Dorwę gówniarza, powiem, co o nim myślę, zabiorę mu hulajnogę i nie oddam, dopóki nie przyjdzie z rodzicami, a kiedy przyjdzie, nastukam także im.” Wdech, wydech. I jeszcze raz. I jeszcze.
– Tak. Pokaż ten łokieć – rzuciłam krótko, uważając, żeby nie wypowiedzieć na głos żadnej z powyższych myśli. Na szczęście łokieć nie był ani otarty, ani stłuczony, już przestawał boleć. To trochę zmniejszyło moje napięcie.
– A spodnie? – spytałam jeszcze?
– Spodnie tym razem w porządku – uśmiechnął się Duży. Dzień wcześniej kupiłam mu dwie pary nowych spodni i jedną z nich rozdarł parę godzin później podczas upadku na rowerze. Teraz miał na sobie drugą parę…
Po tym jego uśmiechu poznałam, że już się uspokoił i to mnie też nieco uspokoiło.
Upewniłam się, czego ode mnie oczekuje – chciał, żebym porozmawiała z tym chłopcem, obawiał się sam to zrobić – i wyruszyliśmy na poszukiwania. Byłam nadal spięta i zirytowana, próbowałam dać sobie empatię w duchu porozumienia bez przemocy, nazywając moje emocje i potrzeby, ale nie udawało mi się to. Zaczęłam więc układać w myślach, co konkretnie powiem i zrobię, kiedy już stanę naprzeciw tego chłopca. Jednocześnie oddychałam w rytm moich szybkich kroków (wdech: 1-2-3-4-5-6 i wydech: 1-2-3-4-5-6) i to pozwoliło mojej korze przedczołowej powoli wracać do gry. Na szczęście sprawca całego zdarzenia gdzieś zniknął, co dało mi więcej czasu na powrót do równowagi.
„Czego chcę?” – zastanawiałam się. – „O co chcę zadbać teraz? A o co – na przyszłość?
Przecież oni będą spotykać się na tym patio często jeszcze przez ileś lat. Co zrobić, żeby wesprzeć Dużego i teraz, i w przyszłości, jednocześnie nie zawstydzając tego chłopca ani go nie strasząc?”. I nagle mnie olśniło: przecież nie muszę wygłaszać tyrady, lecz mogę… spytać tego chłopca, jak on widzi sytuację. Kiedyś podczas jednego z wystąpień live albo webinarów bliskościowa psycholożka Agnieszka Stein zasugerowała w takich sytuacjach pytanie: „Co ty chciałaś/chciałeś zrobić?” i postanowiłam z tego skorzystać. W tej chwili już moja kora przedczołowa rządziła, a gadzi mózg, widząc, że niebezpieczeństwo minęło, wycofał się z walki, choć pozostał czujny.
Wreszcie spotkaliśmy tego chłopca.
Zagadnęłam go spokojnym głosem:
– Mój syn mówi, że rzuciłeś mu przed rower hulajnogę i się przewrócił. Czy tak właśnie było?
– Taaaak – powiedział ostrożnie chłopiec. Wyglądał na nieco przestraszonego.
– A powiesz mi, po co to zrobiłeś? – spytałam z autentycznym zaciekawieniem. Chłopiec odprężył się i wypalił ze szczerym uśmiechem:
– Chciałem, żeby się z nami pobawił!
Tadaaaaaam! Niewinne oczy chłopca wpatrywały się we mnie, a w mojej głowie grały fanfary.
Nie ma czegoś takiego, jak niedobre dziecko! („There is no such thing as a bad kid” – słowa Stuarta Shankera, twórcy podejścia Self-Reg.)
– Aha, chciałeś go w ten sposób zaprosić do zabawy? – dopytałam.
– No tak, bo bawimy się w policjantów i złodziei.
– Co ty na to? Tak to zrozumiałeś? – zwróciłam się do Dużego.
– Nie. Myślałem, że chcesz, żebym się przewrócił – odpowiedział Duży wprost do chłopca.
– Nie! Wcale tego nie chciałem! – zawołał ten żarliwie.
– Dobra, to następnym razem po prostu mnie spytaj, czy chcę się bawić, ok? – odrzekł Duży.
– OK. A chcesz się bawić?
– Yyyy… Dobra. Tylko zawołam brata – odparł Duży i pojechał poszukać Małego. Od tamtej pory bawią się regularnie: Duży i Mały dołączyli do bandy, a Malutki często im towarzyszy.
To historia jakby przepisana z poradnika dla rodziców pragnących wychowywać dzieci w duchu rodzicielstwa bliskości,
ale daję Wam słowo, że jest prawdziwa od początku do końca. To doświadczenie uświadomiło mi po raz kolejny, jak ważne jest zastosowanie pauzy, zanim się zareaguje na coś, co nas wzburzyło. I jak nieprawdopodobne pozytywne zwroty akcji można osiągnąć, jeśli nie zakłada się złych intencji drugiej osoby (małej czy dużej), lecz po prostu spyta ją o jej wersję wydarzeń. Dzięki temu, zamiast eskalować nieprzyjemne emocje czy wręcz stosować przemoc, można osiągnąć porozumienie. Zakarbowałam sobie tę lekcję i zapisuję ją jako post na blogu, żeby mieć szanse do niej wrócić, kiedy mój wewnętrzny gad – szybkie jak błyskawica i wyjątkowo agresywne stworzenie – znów będzie chciał kogoś zaatakować.
Jakiś czas po tym wydarzeniu
zdałam sobie sprawę z tego, że przypomina ono historię, którą opowiedziałam w piątym rozdziale mojej książki „Self-Regulation. Opowieści dla dzieci o tym, jak działać, gdy emocje biorą górę”*. Ponieważ książka spotkała się z ciepłym przyjęciem, wraz z wydawnictwem Znak Emotikon planuję kolejny tom! Tym razem opowiadania będą przeznaczone dla dzieci w wieku 6-10 lat i ich rodziców/opiekunów. Dotyczyć będą trudnych sytuacji w szkole lub w związku ze szkołą, z udziałem rówieśników, nauczycieli i rodziców. Bohaterowie będą radzić sobie z rozmaitymi trudnościami w drodze samoregulacji i współregulacji, a nie agresji czy wycofania.
Mam kilka pomysłów, ale zanim je zrealizuję, bardzo chcę wysłuchać Waszych historii i sugestii!
Jeśli macie dzieci w wieku wczesnoszkolnym (6-10 lat, ewentualnie nieco starsze), proszę, pomóżcie mi stworzyć bohaterów nowej książki, biorąc udział w mojej ankiecie. Link do ankiety wyślę mailem osobom, które zapiszą się na mój newsletter (z newslettera w każdej chwili można się wypisać dwoma kliknięciami).
EDIT z października 2020 roku: książka „Self-Regulation. Szkolne wyzwania” już jest w księgarniach! Dziękuję za wszystkie odpowiedzi na pytania ankiety, były bardzo pomocne. 🙂
EDIT z 2022 roku: Jeśli masz dziecko w wieku wczesnoszkolnym, to zapraszam Cię do wypełnienia ankiety, do której link otrzymasz po zapisaniu się na mój newsletter. Wezmę Twoją odpowiedź pod uwagę, pisząc kolejną książkę „szkolną”.
* Do niedawna pierwsze słowa tytułu mojej książki brzmiały „Self-Reg” – przeczytaj o przyczynach zmiany tytułu. Wstęp i drugi rozdział książki w formacie pdf możecie otrzymać bezpłatnie, zapisując się na mój newsletter w okienku obok.
A co można powiedzieć w sytuacji gdy chłopiec odpowie, że nie rzucił hulajnogi?
Zapytać? Na przykład: „A jak to wyglądało z twojego punktu widzenia?”
Nie mam problemów z różnymi zachowaniami dzieci na podwórku, bo mój mózg jakoś od razu klasyfikuje je jako zachowania niedojrzałego mózgu. Ale czuję się zupełnie bezradna wobec rodziców innych dzieci, którzy, jak to napisałaś, od razu przechodzą do „wygłaszania tyrady” i zupełnie nie interesuje ich wersja drugiej strony. Mój syn na razie słabo radzi sobie z emocjami i często wchodzi w konflikty z kolegami na podwórku. Wskutek jednego z nich uderzył kolegę hulajnogą. Od tego czasu matka kolegi wygłasza pod adresem mojego syna uwagi typu „idź sobie stąd”, „zaraz dostaniesz opierdol”, a nam mówi, że nie chce rozmawiać o konfliktach chłopców, bo „nie jest naszym psychologiem”, albo że „powinniśmy wyprowadzać naszego syna na smyczy, bo stwarza zagrożenie dla innych dzieci”. Wczoraj też była sytuacja z inną matką. Przyszedł do nas w odwiedziny kolega syna z przedszkola (A.) ze swoja… Czytaj więcej »
Alicjo, wybacz mi późną odpowiedź, Twój komentarz mi umknął, kiedy go napisałaś. Nie wiem, jak rozwinęła się sytuacja, minęły już dwa miesiące. Czytając o tych sytuacjach, poczułam złość na tamtych dorosłych. Rozumiem ich wzburzenie (ostatnio Mały został opluty przez koleżankę na podwórku i też się wkurzyłam w pierwszej chwili bardzo), ale jednak można rozwiązywać konflikty bez wulgaryzmów, wyzwisk i podburzania dzieci przeciw sobie. Trudna sytuacja, trudno mi sobie wyobrazić, co bym zrobiła. Pewnie przynajmniej przez pewien czas nie wypuszczałabym syna samego na dwór, lecz towarzyszyła mu – trochę jak coach-cień, który towarzyszy klientowi w pracy i potem omawiają wspólnie, co się wydarzyło i jak zmieniać dynamikę różnych sytuacji. I pewnie wkraczałabym na początku, starając się moderować konflikty, a potem stopniowo oddawała synowi odpowiedzialność. Nie wiem, czy pomogłam.
Witaj, ja też mam podobny problem, ale w klasie mojego syna. Jest pewna grupa chłopców, którzy się nienajlepiej zachowują. Ostatnio nawet mama jednego chłopca powiedziała mojemu synowi, że to, że jej syn się zachowuje jak się zachowuje to wina mojego syna🤦 tylko ona swojego syna od zawsze uważa za świętego. Nie będę tu opisywać co się dzieje, bo za długo by było. Powiem tylko, że dorośli wymagają od dzieci żeby te panowały nad emocjami a sami bardzo często tego nie robią, a wg niektórych rodziców najlepszym rozwiązaniem byłoby wyrzucenie z klasy problematycznych osób… Tragedia… 🤷
To trudne dla dzieci (i tych bardziej świadomych dorosłych…), kiedy dorośli wymagają od dzieci więcej, niż od siebie. Ja wierzę, że kropla drąży skałę i warto spokojnie (wiem, strasznie trudne!) argumentować, pokazywać, nazywać to, co się dzieje. Może z czasem zrozumieją. Trzymam kciuki za Twój spokój!
Nie znam odpowiedzi na pytanie, co zrobić w takiej sytuacji, ale mogę opowiedzieć swoją historię. Na szczęście nie tak trudną. Historia się zdarzyła jakieś pół roku temu, gdy synek chodził jeszcze ostatnie 2 miesiące do żłobka (niecałe 3 lata miał). Synek jest wrażliwym, a jednocześnie „nadmiernie” energicznym i nadpobudliwym dzieckiem. W sytuacji, gdy coś mu się nie podoba, potrafi odwinąć osobie, która się narazi. Zdarza się, że trzyma w ręce zabawkę i delikwent oberwie tą właśnie zabawką. Potem żałuje i przeprasza. Synek był jednym z dwójki dzieci, które nie spały w dzień w żłobku. Ponoć całkiem dobrze się razem z kolegą Krzysiem w tym czasie bawili, ale jak to u dzieci (a nawet i dorosłych) bywa, zdarzały się konflikty. Parokrotnie mój syn uderzył tego drugiego chłopca. No i rozpętała się afera, która otarła się o dyrektorkę. Mama tego… Czytaj więcej »
Ja się zgadzam, że to są dzieci – zwłaszcza takie żłobkowe maluchy kompletnie nie są w stanie hamować swoich impulsów. A jednocześnie jestem w stanie spojrzeć na mamę Krzysia przez pryzmat jej stresu: jakiegoś strachu, bezradności, może coś jej się uruchamia, jakieś rany z dzieciństwa są rozdrapywane, kiedy jej Krzyś jest bity czy popychany?
[…] Złość, część 13: “Nogi z d… powyrywam”, czyli o agresorze, który zaatakował moje dziecko (LINK) […]
[…] Złość, część 13: “Nogi z d… powyrywam”, czyli o agresorze, który zaatakował moje dziecko (LINK) […]