Video: Self-Reg a wymagające dzieci

Dziś wyjątkowo zapraszam Was nie do lektury wpisu, lecz do obejrzenia wywiadu na żywo. Przeprowadziła go ze mną dziś rano autorka mojego ulubionego bloga wymagajace.pl, Magdalena Komsta. Rozmawiamy w nim o tym, jak można patrzeć na tzw. wymagające dzieci z perspektywy Self-Reg, jakie są powszechne i niedoceniane stresory oddziałujące na te dzieci i krótko o tym, jak Self-Reg może pomóc ich zestresowanym rodzicom. Wywiad jest dostępny pod tym linkiem: https://youtu.be/MiZApUNEtMA

Lepsze wyniki w nauce dzięki wsparciu dla zmysłów

Lepsze wyniki w nauce dzięki wsparciu dla zmysłów

Kontynuując mój mini cykl postów na temat wspierania rozwoju dziecka, opowiem dziś o tym, jak zmysły dziecka (i dorosłego człowieka) mogą wpływać na jego zdolność do koncentracji i efektywnej nauki.

Zależność ta stanowi temat tak obszerny, że zamiast wpisu na blogu można by napisać na ten temat niejedną rozprawę doktorską. Rzecz jasna, nie stawiam sobie za cel kompleksowego potraktowania tematu, chcę jedynie zasygnalizować na przykładzie trzech historii z życia moich synów, że taka zależność istnieje i miewa znaczące konsekwencje.

Jakiś czas temu terapeutka integracji sensorycznej Dużego zaleciła mu wizytę u ortoptysty.

Stwierdziła bowiem nieprawidłowości w zakresie przetwarzania wzrokowego, a konkretnie nieprawidłową konwergencję. Wcześniej nie znałam określenia „konwergencja” w kontekście innym, niż makroekonomiczny, nie wiedziałam też, że istnieje ktoś taki, jak ortoptysta. Otóż konwergencja w medycynie oznacza (cytuję za Wikipedią) „jednoczesny ruch gałek ocznych ku linii pośrodkowej przedniej dzięki skurczowi mięśni prostych przyśrodkowych oczu, unerwionych przez III nerw czaszkowy”. Krótko mówiąc, mięśnie oczu Dużego nie działały właściwie, kiedy patrzył on na zbliżający się do niego obiekt albo przenosił uwagę między bliżą a dalą. Mógł mu pomóc ortoptysta, czyli specjalista zajmujący się „diagnozą i rehabilitacją wybranych funkcji wzrokowych, zwłaszcza zaburzeń widzenia obuocznego i zaburzeń ruchomości gałek ocznych” (przeczytaj więcej o specjalistach oczu).

Pół roku temu wybrałam się z Dużym do ortoptysty.

Wstępne komputerowe badanie wzroku było praktycznie niemożliwe do przeprowadzenia: maszyna nie była w stanie zidentyfikować momentu, w którym Duży widzi ostro, ponieważ natychmiast tę ostrość tracił i koncentrował wzrok na innej odległości. Specjalista spytał, czy nie zauważyłam, żeby Duży przechylał głowę i mrużył oczy podczas rysowania, czytania lub pracy przed monitorem oraz, czy nie cierpi na bóle głowy. Nic takiego nie zauważyłam, może dlatego, że Duży podczas rysowania wierci się i co chwilę zmienia pozycję, a może dlatego, że pół roku temu nie czytał jeszcze samodzielnie ani nie korzystał z urządzeń z ekranami (jak smartfon, tablet czy komputer). Gdyby nie terapeutka SI, nie przyszłoby mi do głowy konsultować się z ortoptystą, zwłaszcza że okulistka Dużego podczas profilaktycznego badania kilka miesięcy wcześniej nie stwierdziła nic niepokojącego.

Badanie przy użyciu specjalistycznego sprzętu wykazało szereg nieprawidłowości.

Nie jestem w stanie powtórzyć wszystkich tych fachowych określeń; szkoda, że ich sobie nie zapisałam. Diagnoza sprowadzała się do tego, że Duży bez interwencji ortoptysty miałby duże problemy z przenoszeniem uwagi między zeszytem a tablicą, zapewne też pisanie i czytanie bardzo by go męczyło i powodowało bóle głowy. Nietrudno przewidzieć, jakie mogłoby to mieć konsekwencje, biorąc dodatkowo pod uwagę nadmierną ruchliwość i deficyt uwagi, na które cierpi mój pierworodny.

Obdarzony ostrym jak brzytwa intelektem, znakomitą umiejętnością zapamiętywania i kojarzenia faktów oraz wielką ciekawością świata Duży byłby zapewne słabym uczniem… W połączeniu z jego nadal nieco podwyższoną reaktywnością na stres i skłonnością do negatywnego zniekształcenia poznawczego zapewne prowadziłoby to do problemów emocjonalnych ze szkołą w tle oraz obniżenia jego samooceny. Zdecydowałam się na interwencję: serię dziesięciu półgodzinnych sesji ćwiczeń mięśni oczu pod kontrolą ortoptysty i przy użyciu specjalistycznych maszyn. To było w październiku; mamy ponownie stawić się na kontrolę w maju, tuż przed ukończeniem przez Dużego zerówki. Ufam, że te kontrole i ewentualne dalsze interwencje pomogą Dużemu lepiej odnaleźć się w szkole.

Druga historia, którą chcę się z Wami podzielić, dotyczy motoryki małej, czyli sprawności ręki.

Ta sama terapeutka integracji sensorycznej diagnozowała pół roku temu Małego, który, jak mi się zdawało, miał problemy z integracją bodźców dźwiękowych. Podczas diagnozy zwróciła uwagę na to, że Mały nieprawidłowo trzyma ołówek. Faktycznie, od dawna poprawiamy jego chwyt, ale – jako że nasz średni syn jest niezwykle wytrwały, a więc i uparty – nie odnosimy niemal żadnych rezultatów. Specjalistka nie zaleciła mu jednak terapii ręki, której poddała swego czasu Dużego. Mały mimo nieprawidłowego chwytu bardzo dobrze sobie radzi z czynnościami wymagającymi precyzyjnych ruchów ręką: już jako niespełna roczne dziecko samodzielnie jadł łyżką i widelcem, a niedługo później zaczął starannie kolorować i rysować. Duży miał z tymi czynnościami spore trudności; opanował je mniej więcej w tym samym czasie (tak, tym samym czasie, a nie tym samym wieku), co Mały mimo dzielącej braci różnicy wieku dwóch lat i czterech miesięcy.

I wreszcie trzecia historia: integracji sensorycznej Dużego.

Duży miał jako dwu-, trzylatek trudności z przetwarzaniem bodźców głównie w zakresie trzech modalności: słuchowej, czucia głębokiego i czucia powierzchniowego. Są one niezwykle istotne w kontekście nauki szkolnej. Dziecko, które nie jest w stanie wyłowić uchem istotnych dźwięków i „wygłuszyć” tych nieistotnych, nie zrozumie polecenia nauczyciela, jeśli za oknem przejedzie akurat karetka albo ktoś dwie ławki dalej szepnie coś do kolegi.

Dziecko z podwrażliwością czucia głębokiego (propriocepcji) często wpada na innych ludzi, ściany czy meble i z niewłaściwą, zwykle zbyt dużą siłą dotyka przedmiotów lub innych osób (np. rozlewa płyny, przewraca krzesła, zamiast klepnąć kogoś w ramię podczas gry w berka, uderza go mocno). Może zatem budzić drwiny lub agresję koleżanek i kolegów. Wreszcie, dziecko z tak silną nadwrażliwością czucia powierzchniowego, jaką miał Duży nie byłoby w stanie być spokojne i uważne w szkole pełnej innych uczniów, bo ci uczniowie są BLISKO i mogą owo dziecko w pewnych okolicznościach DOTKNĄĆ (brrrr).

Taka sytuacja powoduje utrzymywanie organizmu nadwrażliwca w trybie walki i ucieczki, a zatem trudności z korzystaniem z umiejętności „zarządzanych” przez korę przedczołową mózgu: logicznego myślenia, uczenia się abstrakcyjnych pojęć, samokontroli (przeczytaj o modelu mózgu trójjedynego, do którego się tu odwołuję). Długie przebywanie w stanie walki i ucieczki – stale włączony alarm w ciele migdałowatym mózgu – powoduje trwałe zmiany w „okablowaniu” mózgu, czyli połączeniach między neuronami. W efekcie alarm ten szybciej się włącza i trudniej go wyłączyć. Dziecko staje się drażliwe, labilne emocjonalne, miewa skłonności do depresji i/lub (auto)agresywnych zachowań, staje się podatne na uzależnienie od gier komputerowych i „śmieciowego” jedzenia, ma obniżoną odporność na choroby.

Nie dam głowy, że to wszystko prędzej czy później nie stanie się udziałem mojego niezwykle wrażliwego syna, ale wiem, że przynajmniej w dziedzinie integracji zmysłów zrobił on ogromne postępy, w dużej mierze dzięki ponaddwuletniej, kończącej się właśnie terapii integracji sensorycznej oraz różnym zabawom w domu wspierającym ową integrację.

Pierwotnie miałam zatytułować ten post „Self-Reg, część 18: Korzenie procesów poznawczych tkwią w biologii”,

ale zdecydowałam się na tytuł, który przyciągnie także czytelników niezainteresowanych Self-Reg. Chcę do nich dotrzeć, ponieważ uważam, że wiedza o możliwych trudnościach w zakresie przetwarzania bodźców zmysłowych powinna być dana każdemu rodzicowi i nauczycielowi. Może dzięki temu liczba dzieci zaszufladkowanych jako leniwe, krnąbrne, buntownicze, impulsywne, mało inteligentne, nieuważne, zapominalskie, gapowate itd. drastycznie by się zmniejszyła? Czy to nie przyniosłoby ulgi i udręczonym rodzicom, i sfrustrowanym nauczycielom tych dzieci? Tego rodzaju trudności przeżywa coraz więcej dzieci w wieku szkolnym; w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie obserwuje się w tej grupie wiekowej niemalże epidemię stanów lękowych i depresyjnych. Self-Reg wychodzi naprzeciw tym problemom.

Moim stałym czytelnikom zainteresowanym Self-Reg chcę poprzez ten post przekazać, że – jak mawia Stuart Shanker – korzenie procesów poznawczych tkwią w obszarze biologicznym.

Innymi słowy, stresory z obszaru biologicznego, np. nieprawidłowe przetwarzanie bodźców zmysłowych, mogą utrudniać koncentrację uwagi i efektywne uczenie się, czyli pogłębiać stres w obszarze poznawczym (o obszarach stresu pisałam w tym poście). Przypomnę, że w ujęciu Self-Reg stresorem jest każdy bodziec zewnętrzny lub wewnętrzny, który skłania organizm do zużycia energii (glukozy). Uczenie się, nawet jeśli odbywa się poprzez radosną zabawę, oznacza zatem zawsze stres ze względu na zużycie glukozy przez korę nową mózgu.

Wiecie, dlaczego bez wahania wydaję spore sumy na opisane wyżej diagnozy i interwencje specjalistów?

Dodam, że chodzi o specjalistów, o których istnieniu nasi rodzice nie mieli pojęcia – a przecież jakoś daliśmy sobie radę. No właśnie, jakoś… Otóż Duży stanowi pod względem swoich trudności klon mnie samej sprzed ponad 30 lat. Kiedy ortoptysta mówił o wyniku badania Dużego, przeniosłam się myślami w czasy mojej edukacji wczesnoszkolnej i przypomniałam sobie, jaką katorgą było dla mnie przepisywanie zdań z tablicy. Patrzyłam na tablicę, potem przenosiłam wzrok na zeszyt i… zaraz, zaraz, w której linijce mam pisać? Co pisać? Jeszcze raz rzut oka na tablicę… ale gdzie to było? Tu? Nie, chyba tu. Nie, tu. Nie mogę, nie dam rady, to za trudne. Ale inne dzieci przecież dają radę. Czy jestem od nich głupsza?

Kiedy pewna znajoma po raz pierwszy zwróciła moją uwagę na trudności Dużego z małą motoryką i wspomniała coś o rysowaniu, popłynęłam myślami do sytuacji w przedszkolu. Podczas każdych zajęć rysunkowych cały czas poświęcałam na bardzo, bardzo powolne rysowanie niebieskiego paska na górze kartki, zielonego na dole i żółtego koła na górze: niebo, trawa, słońce. Tylko to mi wychodziło, więcej nie ośmieliłam się narysować. Raz jeden starszy kolega spytał, dlaczego nic więcej nie rysuję. Milczałam, zawstydzona. „No rysuj!” – ponaglił mnie, zniecierpliwiony. Nadal milczałam. „Jakaś głupia jesteś!” – fuknął w końcu, zabrał swoją kartkę i kredki i przeniósł się do innego stolika.

Przez cały czas edukacji szkolnej nie narysowałam ani nie namalowałam samodzielnie ani jednej pracy. Umawiałam się z innymi uczniami na wymianę barterową: ja pisałam im wypracowanie albo dawałam ściągnąć na klasówce, a oni wykonywali moje prace plastyczne. Dopiero niedawno z prawdziwą przyjemnością zaczęłam kolorować. Wreszcie dźwięk i dotyk: rodzice prowadzali mnie regularnie na badania słuchu i zawsze wychodzili z diagnozą: „Proszę państwa, ona świetnie słyszy, ale nie słucha”. Nieprawda, słuchałam uważnie, ale nie byłam w stanie zrozumieć, jeśli oprócz polecenia rodzica słyszałam na przykład radio grające w drugim pokoju albo deszcz bębniący o szyby. Do tej pory wpadam w lekką panikę, kiedy w moim kierunku idzie grupa ludzi czy – co gorsza – dzieci. Oni mogą mnie DOTKNĄĆ bez ostrzeżenia (brrrr).

Czy nie przesadzam z tymi interwencjami? Być może.

W końcu mimo licznych trudności nie tylko ukończyłam z wyróżnieniem szkołę i studia, ale też obroniłam summa cum laude doktorat z ekonomii w obcym języku, nauczyłam się czterech języków obcych, osiągnęłam najwyższe merytoryczne stanowisko w prestiżowej instytucji finansowej. Dałam radę dzięki wysokiej inteligencji i – tak, tak! – samokontroli, więc może powinnam odpuścić Dużemu te wszystkie terapie i „nie robić z niego wariata”, jak mówią niektórzy? Może. A może nie. O tym właśnie będą dwa kolejne wpisy z mojego minicyklu.

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Day 077 – Photo365 – Glasses„(CC BY-SA 2.0) by UnknownNet Photography