Ponad rok temu, na początku stycznia 2024 roku, mój Mąż przejął ode mnie poranne wstawanie i ogarnianie dzieci do szkoły. Przez 12,5 roku to ja byłam tym domyślnym rodzicem, który wstaje (czy to w nocy, czy rano), kiedy budzi się którekolwiek z dzieci. Przez większość tego czasu albo zmagałam się z częstymi nocnymi pobudkami maluchów, albo musiałam zwlec się wcześnie, aby któryś z synów (lub wszyscy) dotarł na czas do przedszkola czy szkoły. Szkoła jest dla mnie najtrudniejsza, bo trzeba dotrzeć do niej codziennie na 8, bez wyjątków. Mam chronotyp nocny i w zasadzie od czasów przedszkolnych żyłam jakby w jet lagu. Mój wewnętrzny zegar krzyczał, że jest środek nocy, podczas gdy okoliczności zewnętrzne nakazywały mi pobudkę i funkcjonowanie tak, jakby był już dzień. Teraz chłopaki są w szkole przed 8, a ja budzę się między 8 a 9. Po raz pierwszy w dorosłym życiu jestem od wielu miesięcy wyspana jak złoto!

Wyobrażasz sobie pewnie, że oddanie odpowiedzialności za poranki Mężowi było dla mnie jak spełnienie marzeń. Niby tak, ale… No właśnie. Początki były bardzo trudne. Od zawsze mam tak, że co do zasady śpię jak suseł i nie budzi mnie nic poza trzęsieniem ziemi (raz przeżyłam, nie polecam) albo… dźwiękami, które sugerują, że moim dzieciom dzieje się krzywda. Można mi gadać głośno nad głową, kiedy śpię, włączyć światło, trzaskać drzwiami – a ja nic. Ale niech no tylko któreś z moich słodkich maleństw zakwili, że jest mu źle – natychmiast jestem obudzona, czujna, zwarta i gotowa ratować potomstwo.

Na początku minionego roku codziennie przed godziną 7 budziły mnie odgłosy wskazujące, że jakiś drapieżnik (Mąż) chce skrzywdzić moje dzieci. Na przykład mówi im, że nie, nie umyje im bidonów, bo to ich obowiązek i nie interesuje go to, że są niewyspani, bo mieli to zrobić wieczorem, zresztą on jest dokładnie tak samo niewyspany. „No nieeeeee… To nie fair!” – zawodziły moje maleństwa, lat 12, 10 i 7. A ja leżałam w zamkniętej sypialni napięta jak struna i najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywałam się od sprintu do kuchni i umycia tych cholernych bidonów. I warknięcia na Męża, że naprawdę mógłby być nieco bardziej empatyczny.

Dostosowanie się do zmiany wymagało pewnej pracy mentalnej i zmiany nawyków u całej naszej piątki. Ale wytrwaliśmy! Dziś to wygląda tak, że Mąż wstaje o 6:30 i robi dzieciom śniadanie, a sobie kawę. Budzi dzieci – upewniając się, ze naprawdę się obudziły a nie tylko mruczą przez sen „okej, już wstaję” – po czym siada z kawą na kanapie, a reszta dzieje się sama. On tylko sprawdza checklistę:
– Czy bidony są umyte, napełnione wodą, w plecakach?
– Czy śniadaniówki, sztućce i ewentualny obiad są spakowane?
– Czy okulary są umyte i siedzą na nosach?
– Czy chłopaki umyli zęby?
– Czy rozładowali zmywarkę?
– Czy poskładali i schowali do szuflad swoje ubrania z suszarki?
– Czy wykonane zostały ewentualne dodatkowe zadania (np. zabranie plecaka na wycieczkę albo 16 zł na konkurs albo bibuły, włóczki czy co tam jeszcze jest zapisane w kalendarzu?

A potem pada hasło „autobus odjeżdża o 7:35” – kto nie zdąży, jedzie metrem i tramwajem. Autobus to nasz samochód. Ja przez cały ten czas śpię i nie budzą mnie nawet odgłosy ewentualnej awantury. Ale awantury są rzadkie, wszystko przebiega gładko. A ostatnio nasi synowie na wieść o tym, że wyjątkowo to ja ich raz ogarnę i zawiozę do szkoły, wpadli w popłoch, że będzie chaos i w dodatku się spóźnią, jak zawsze ze mną.

Czy polecam taką zmianę? Bardzo!!! Czy jest łatwa? Trudna jak jasna cholera. Serio, jeszcze trudniejsza, niż zrzucenie 15 kg (zobacz mój wpis „Jak zmieniłam swój sposób żywienia i pozbyłam się 15 kg dzięki wiedzy, samoregulacji i samokontroli”).

Teraz na tapecie mamy przekazanie Mężowi i dzieciom odpowiedzialności za ich liczne zajęcia dodatkowe. Chodzi nie tylko czy nie tyle o dojazdy, ale przede wszystkim o kontrolowanie grafików, potwierdzanie obecności, ewentualne zmiany terminów oraz płatności czy indywidualne rozliczenia z trenerami. Na razie nie wytrzymałam i we wtorek sama opłaciłam ściankę wspinaczkową Małego i Dużego, a wczoraj usiłowałam przekonać Męża, że za konie może zapłacić dziś (chciał wczoraj). 🙃 Trzymajcie kciuki!

Kiedyś zamierzam poprowadzić proces rozwojowy dotyczący oddawania odpowiedzialności za dzieci – dzieciom i partnerom. Jeśli to jest „Twój” temat, który żywo Cię interesuje, to napisz do mnie na adres info@dylematki.pl lub zostaw komentarz pod tym postem – dam Ci znać, kiedy tylko będę planowała taki proces. Ale na razie mam na tapecie temat zmiany.

Jeśli chcesz zmienić coś w swoim życiu skutecznie i trwale, to koniecznie zapisz się na listę oczekujących na mój lutowy webinar o błędach, jakie popełniamy powszechnie w procesach zmiany. Osoby z tej listy (i tylko one) otrzymają specjalną ofertę mojego szkolenia „ABC procesów zmiany: Jak trwale zmienić swój sposób myślenia i działania, wykorzystując wiedzę o mózgu, stresie i samoregulacji”. To szkolenie przekaże Ci wszystko, co potrzebujesz wiedzieć, jeśli nie wiesz, jak zabrać się za zmianę albo jeśli próbowałaś/próbowałeś już wiele razy, masz za sobą szereg niepowodzeń i boisz się kolejnego. Bardzo Ci je też polecam, jeśli zawodowo wspierasz inne osoby w jakiejkolwiek zmianie, na przykład wykonujesz zawód coacha, trenera, konsultanta, nauczyciela, lekarza, położnej, douli, doradczyni laktacyjnej/ konsultantki laktacyjnej, doradczyni chustonoszenia itd. A oto formularz zapisu na listę (pamiętaj, aby potwierdzić zapis!):

.

2
0
Would love your thoughts, please comment.x