Być może wiesz, że „w poprzednim życiu” – do narodzin mojego najmłodszego syna – byłam ekonomistką i dopiero w wieku 38 lat weszłam na drogę zmiany zawodowej. Wiele postronnych osób, obserwując moją zawodową zmianę, komentowało ją słowami „Idziesz jak burza” lub podobnymi. I rzeczywiście ta moja droga z zewnątrz wygląda nieźle: z nikomu nieznanej mamy trójki maluchów w ciągu kilku lat stałam się ekspertką w mojej rodzicielskiej bańce i dość rozpoznawalną autorką książek, które wspierają dzieci i rodziców. (Jeśli masz ochotę posłuchać o tej mojej drodze, to polecam Ci odsłuchanie odcinka podcastu Kasi Syrówki „Poszli swoją drogą” – znajdziesz go tutaj.)

Czy było mi łatwo pójść swoją drogą? Z perspektywy rodzinnych finansów i logistyki – raczej tak. Kształcąc się i stawiając pierwsze kroki w nowym zawodzie, miałam sporą poduszkę finansową, co daje poczucie bezpieczeństwa. Mąż od początku swojej kariery zarabiał znakomicie, a moja pensja też była niczego sobie. Mieliśmy spore oszczędności, więc mogłam sobie pozwolić na duże wydatki na studia i inne szkolenia oraz na rezygnację z mojej regularnej pensji. Nie zabiło nas to więc (choć owszem, bardzo stresowało i powodowało napięcia na linii ja-Mąż), kiedy w 2018 roku wydaliśmy o 100 tysięcy złotych więcej niż zarobiliśmy. Mogliśmy też pozwolić sobie na zatrudnienie opiekunki do dzieci – choć z tym przez pewien czas było krucho. Od końca 2017 moje dzieci doświadczyły korowodu opiekunek, które pojawiały się i znikały. Przez wiele miesięcy uczyłam się i tworzyłam treści na bloga oraz pisałam pierwszą książkę po nocach i w czasie drzemek Malutkiego.

Natomiast z perspektywy emocjonalnej było mi bardzo trudno. Na początku tej zmiany zawodowej zmagałam się z ogromnym lękiem o moją przyszłość zawodową i osobiste dochody. I właśnie tę historię mojego lęku przed zmianą chcę Ci dziś opowiedzieć. Może dzięki temu zobaczysz swoją własną sytuację z innej perspektywy. Może zrozumiesz, dlaczego trudno Ci ruszyć z miejsca w jakimś obszarze. Jeśli tak będzie, chętnie dowiem się, co Ci pomogło! Możesz zostawić tu komentarz albo napisać do mnie na adres info@dylematki.pl.


Zanim opowiem Ci tę historię, chcę Cię zaprosić do zapisu się na listę oczekujących na mój lutowy webinar o błędach, jakie popełniamy powszechnie w procesach zmiany. Osoby z tej listy (i tylko one) otrzymają specjalną ofertę mojego szkolenia „ABC procesów zmiany: Jak trwale zmienić swój sposób myślenia i działania, wykorzystując wiedzę o mózgu, stresie i samoregulacji”. Możesz się zapisać tutaj:


Jesienią 2017 roku rozpoczęłam roczne podyplomowe studia coachingowe. Moje dzieci miały wtedy nieco ponad 6 lat (Duży), 4 lata (Mały) i niecały rok (Malutki), a ja do listopada przebywałam na urlopie macierzyńskim. Jeszcze rok wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że mogłabym NIE wrócić po roku przerwy do pracy – do mojej wymarzonej przed laty pracy, z której czerpałam mnóstwo satysfakcji (oraz nieco frustracji) i która dawała mi stabilne, wysokie jak na sektor publiczny dochody. To było idealne miejsce dla takiej jak ja ambitnej matki małych, często chorujących dzieci, bo moi przełożeni byli bardzo wyrozumiali i mieli podobne wartości jak ja. Żadne korpo, lecz Instytut Ekonomiczny Narodowego Banku Polskiego, w którym pracowali znakomici ekonomiści i jednocześnie fajni ludzie. Po roku bardzo wysokiej absencji (nie było mnie w pracy przez 90 dni roboczych!), kiedy miałam poczucie, że zawodzę, otrzymałam podwyżkę i nagrodę za zaangażowanie, a także miałam możliwość brać udział w ciekawych konferencjach (zdjęcie pochodzi z jednej z nich). Dobrze mi tam było.

Nie przyszło mi do głowy, że mogę pójść na długi urlop wychowawczy, a jednak się na to zdecydowałam. Dlaczego? Bo „jakoś tak się zdarzyło” (w cudzysłowie, bo nie ma przypadków), że z Malutkim przy piersi – całkiem dosłownie, podczas niekończących się sesji karmienia – zaczęłam pisać blog DyleMatki. Miał posłużyć mi jako przymiarka do książki „„”DyleMatki. Dylematy świadomego macierzyństwa”, której cztery bohaterki, kompletnie różne, a jednak zaprzyjaźnione od lat, mierzyłyby się z rozmaitymi wyzwaniami w macierzyństwie (trochę jak „S*x and the City”, tyle że z dziećmi w centrum opowieści). „Jakoś tak się zdarzyło”””, że niemal jednocześnie trafiłam na szkolenia z Self-Reg – najpierw Natalii Fedan, a później kanadyjskiego The MEHRIT Centre.

Jako jedna z pierwszych osób w Polsce zaczęłam pisać o podejściu Self-Reg na blogu i na Facebooku. I podejście, i mój blog (między innymi dzięki udostępnieniu przez popularną już wtedy Gosię Musiał) zyskiwały na popularności. Coraz więcej osób zgłaszało się ze mną z pytaniami o to, co robić, kiedy dziecko [wstaw niepożądane lub niepokojące zachowanie] – a ja nie wiedziałam, co odpowiadać, bo przecież byłam tylko ekonomistką na urlopie wychowawczym, blogerką i trenerką Self-Reg w trakcie szkolenia. Potrzebowałam solidniejszego kawałka wiedzy o wspieraniu innych.

Wymyśliłam więc, że spełnię swoje dawne marzenie i pójdę na „jakieś” studia psychologiczne. Przejrzałam ofertę warszawskich uczelni i uznałam, że Podyplomowe Studia Coachingu i Mentoringu na Uniwersytecie SWPS są w moim zasięgu, to znaczy: jestem w stanie je ukończyć, spełniając wszystkie wymogi, i jednocześnie pozostać zaangażowaną mamą. Złożyłam wniosek i po rozmowie kwalifikacyjnej (z Malutkim raczkującym po pomieszczeniu) zostałam przyjęta.

Diabeł tkwił w jednym szczególe. Nie wyobrażałam sobie – przy trójce małych dzieci – spędzać dwóch weekendów w miesiącu w całości na studiach, jednocześnie pracując na etacie. Postanowiłam więc „na trochę” pójść na urlop wychowawczy. Byle do wiosny, kiedy to (jak sądziłam) będę w stanie znów, jak przed narodzinami Malutkiego, spać pięć godzin na dobę z przerwami i dość efektywnie ogarniać pracę, dzieci i dom. W międzyczasie jednak z pracy u nas zrezygnowała ukochana Niania moich dzieci i nie byłam w stanie znaleźć nie tylko godnej jej, ale w ogóle jakiejkolwiek następczyni. Przedłużyłam więc mój urlop wychowawczy, choć…

… rosło we mnie przerażenie tym, co dalej. Bardzo się bałam, że nie będę miała do czego wracać po tak długiej przerwie. Nie chodziło o samą nieobecność, lecz o to, że na moim stanowisku (doradcy ekonomicznego kierującego zespołem) musiałam być na bieżąco. Musiałam nie tylko rozumieć procesy gospodarcze, ale też faktycznie je obserwować dzień po dniu i umieć sensownie zinterpretować. To była nieustająca nauka, codzienne czytanie raportów i analiz, ale też nowych pozycji literatury, słuchanie programów gospodarczych w autobusie w drodze do i z pracy oraz skanowanie wzrokiem setek stron wydruków dziennie. A ja nie robiłam tego już od ponad roku. Poprzednie dwa roczne urlopy po urodzeniu Dużego i Małego stworzyły dwie spore wyrwy w mojej bieżącej wiedzy, które dawały o sobie później znać. („Pamiętasz, jaka była akcja z cenami żywności i energii w tym i tym miesiącu tego i tego roku?” – „Nie pamiętam, byłam wtedy na macierzyńskim, poczytam”). Teraz miało być o wiele gorzej. Każdy miesiąc poza bankiem oznaczał, że stałam w miejscu, podczas gdy ekonomiczny świat pędził naprzód beze mnie.

Już na początku studiów zaczęłam mieć ataki paniki. Jednego z nich doświadczyłam w nieodległej od domu szkole podstawowej, w której Duży i Mały mieli zaraz zacząć pierwszy trening judo, z Malutkim w nosidle ergonomicznym. Myślałam, że umieram i że narażam na wielkie niebezpieczeństwo dzieci. To po tym ataku zdecydowałam się na psychoterapię traum w nurcie EMDR. Ta decyzja okazała się jedną z najlepszych w moim życiu. Miałam mnóstwo do przepracowania. Nie, nie miałam „traumatycznego” dzieciństwa w potocznym sensie. Doznałam natomiast wielu „traum przez małe t”, które wpłynęły na mój dalszy rozwój – dziewczynki bardzo wrażliwej, nieneurotypowej (w 2024 roku otrzymałam diagnozę ADHD), dorastającej w świecie zaprojektowanym dla twardzieli. (Tutaj znajdziesz moje wideo o traumach, a tu i tu – dwa moje wpisy na blogu na ten temat.) Dodam, że moje traumy dotyczyły opuszczenia i separacji – a ja właśnie separowałam się od mojej bezpiecznej, stabilnej bazy, jaką była praca…

Jestem wdzięczna, że polskie prawo umożliwia przebywanie na długich urlopach wychowawczych (choć jako ekonomistka widzę zarówno plusy, jak i minusy tego rozwiązania). Mój skończył się dopiero po szóstych urodzinach Malutkiego (!). Od 13 grudnia 2022 roku jestem tylko „na swoim”, sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Zanim przekazałam departamentowi kadr wniosek o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, odbyłam kilka długich rozmów z moimi byłymi już przełożonymi, kolegami i koleżankami. Pozostałam z poczuciem, że to był dobry czas i świetni ludzie i że pozostawiłam po sobie więcej dobrych niż niedobrych wspomnień. Z kolei w grudniu 2023 roku mój Mąż zrezygnował ze świetnie opłacanej posady partnera w międzynarodowej korporacji i przez rok to ja byłam tym pracującym dorosłym w domu.

Czy się bałam? Czy boję się teraz? Oczywiście! Regularnie dopadają mnie rozmaite obawy i lęki, tak było zawsze, genu nie wydłubiesz. Rom temu miałam kryzys tożsamości w nowym zawodzie: kim jestem, kim chcę być, co chcę dać światu? Czy jestem przede wszystkim autorką książek „Self-Regulation”, czy coachką i coachką kryzysową pracującą z zestresowanymi mamami, czy trenerką, czy może jestem na drodze do czegoś jeszcze innego? Ale teraz, po latach pracy nad sobą, te lęki mnie nie paraliżują. One są, gadam z nimi, słucham, co mają do powiedzenia, i powolutku robię swoje, dbając o siebie z miłością, jak tylko umiem. I wierzę, że kiedy przyjdą bardzo trudne chwile, jakoś sobie poradzę. W końcu umiem sięgać po wsparcie i wierzę w to, że można zmienić swoje położenie, a to całkiem niezły fundament.

Co Ci chcę przekazać? Przede wszystkim to, że zmiana trwa czasem bardzo długo. I że coś, co tu i teraz sprawia, że jesteś sparaliżowana ze strachu, może być początkiem trwałej zmiany na lepsze. Przychodzi mi do głowy cytat, który wiele razy mnie wspierał: „Myślałam, że mnie pogrzebano, ale okazało się, że zostałam zasiana”. (Długo szukałam autora tego cytatu i znalazłam wiele grafik, z których ileś przytacza jako autorkę cytatu niejaką Christine Caine – zobacz przykładową grafikę). Cokolwiek trudnego dzieje się teraz w Twoim życiu – czy choroby dzieci, czy kryzys w związku, czy kłopoty finansowe, czy jakaś strata – życzę Ci z całego serca, żeby to był czas zasiewu. I żebyś umiała zadbać o siebie w najtrudniejszym czasie.

P.S. Jeśli zmagasz się z lękiem, to może Cię wesprzeć moje szkolenie „Jak sobie radzić z lękiem w kryzysowej sytuacji”. Z kodem blog2025 otrzymasz na nie 25% zniżki (tylko do końca lutego 2025 roku).

0
Would love your thoughts, please comment.x