Jakiś czas temu miałam zabieg w szpitalu onkologicznym (spokojnie, nic groźnego). Wczesnym rankiem stałam w długiej kolejce do rejestracji, czekając na przyjęcie na oddział. Punktualnie o godzinie 7 otwarto dodatkowe dwa okienka i jedna z rejestratorek powiedziała coś, czego nie dosłyszałam. Część osób z kolejki przede mną przemieściła się przed tamte okienka, powstało zamieszanie, ludzie szemrali, niezdecydowani. Postanowiłam pozostać w miejscu i czekać na dalsze informacje.
Moje ucho wyłowiło nerwowy szept starszego mężczyzny skierowany do jego partnerki: „No chodźmy tam! To nie ta kolejka!” Ona odpowiedziała coś równie nerwowym tonem i zaczęli się cicho spierać. Mężczyzna odpuścił i pozostał w miejscu, ale raz po raz dawał upust swojemu niezadowoleniu, mrucząc pod nosem: „Przecież to nie ta kolejka”; „Co za bałagan, nie wiadomo, gdzie stanąć”; „A skąd my mamy wiedzieć, która to ma być kolejka?”; „I po co ci ludzie przechodzili do tej drugiej kolejki? Teraz już nic nie wiadomo, kto stoi za kim” i tak dalej. Cmokał, wzdychał, kręcił głową, dreptał nerwowo w miejscu.
„Daj już spokój!” – fuknęła w końcu jego partnerka, a ja poczułam przemożną chęć, żeby też fuknąć. Sformułowałam w myślach komunikat, który najchętniej wypowiedziałabym do tego mężczyzny: „Serio, mógłbyś dać spokój, człowieku, przecież nic się nie dzieje! Coś się tak uczepił tej kolejki?!”. Oczywiście nie wypowiedziałam tego na głos, ale samo sformułowanie tej wypowiedzi w myślach sprawiło, że moja irytacja nieco opadła. (Od kiedy mam zwyczaj formułować różne gadzie komunikaty w pierwszej kolejności w myślach, jestem sympatyczniejszą osobą, bo najczęściej nie potrzebuję powtarzać tego samego na głos. Polecam tę metodę, jeśli często żałujesz wypowiedzianych w złości słów. Przy okazji: może Cię zainteresować mój post o pauzie – najpotężniejszym znanymi mi narzędziu samoregulacji. Pauza to przeciwieństwo autopilota, na którym działamy w dużym napięciu. Bez pauzy ani rusz!
Po tej pauzie uświadomiłam sobie, że musiałam odczuwać spore napięcie, skoro tak mnie zirytował obcy człowiek, który mruczał coś pod nosem, wcale nie do mnie i wcale nie agresywnie. Zazwyczaj takie sytuacje w ogóle mnie nie dotykają. Skąd to napięcie? Ano stąd, że sytuacje, które są dla mnie nowe albo w których trzeba spełnić pewne warunki (a jeśli nie, to wóz albo przewóz) są dla mnie silnym stresorem. A to właśnie była dla mnie taka sytuacja, bo jeszcze nigdy nie miałam zabiegu w znieczuleniu ogólnym oraz nigdy w dorosłym życiu – poza porodami, a to jednak coś innego – nie byłam hospitalizowana.
Stojąc w kolejce, raz po raz zadawałam swojej skołatanej głowie jakieś pytanie. Czy na pewno mam przy sobie komplet niezbędnych dokumentów – i co, jeśli jednak czegoś nie zabrałam? Czy wzięłam wszystkie inne przydatne rzeczy? Jak to będzie wyglądało, kiedy już dotrę do szpitalnej sali: co się będzie działo po kolei? Jak długo będę czekać na mój zabieg? Czy potrzebuję jeszcze jednego prysznica oprócz tego porannego? Czy zabrałam mydło i ręcznik?
„Nie wiem, jak to będzie wyglądało” to dla każdego człowieka swego rodzaju stresor poznawczy. Różnimy się natomiast tym, jak silnie ten stresor na nas oddziałuje. Dla mnie i Dużego, mojego najstarszego syna, to jeden z najsilniejszych stresorów, jakie w ogóle istnieją. Dla mojego Męża i Małego, naszego średniego syna, to stresor niemal nieodczuwalny. Malutki, nasz najmłodszy, jest tu gdzieś pośrodku. Natomiast czterej moi „chłopcy” panicznie boją się pobierania krwi, które mnie w ogóle nie rusza. Znam też wiele osób, które byłyby przerażone perspektywą zabiegu w szpitalu onkologicznym i tygodniami zamartwiałyby się tym, że zmiana, którą trzeba wyciąć, jednak nie okaże się łagodna. Mnie to przeszło przez myśl raz czy dwa, ale nie poświęciłam temu scenariuszowi zbyt wiele uwagi – zwykle jestem pozytywnie nastawiona i ogólnie mam niski czy wręcz bardzo niski poziom lęku, jeśli chodzi o moje zdrowie (oraz zdrowie bliskich). Robię badania profilaktyczne i dopóki nie wykażą nic niepokojącego, zakładam, że jesteśmy i będziemy zdrowi.
Wróćmy do tego starszego mężczyzny, który „uczepił się kolejki” i „nie chciał dać spokoju”. No właśnie, nie chciał, czy nie był w stanie? Stawiam dolary przeciw orzechom, że to drugie. Kiedy już się uspokoiłam, przyjrzałam mu się uważniej. Cała jego postawa wyrażała ogromne napięcie, wręcz bił od niego lęk. Jak się później okazało, towarzyszył w kolejce żonie, która wraz ze mną została przyjęta na oddział i miała za sobą już szereg operacji (oraz nie miała kompletu dokumentów). Ewidentnie był tak przytłoczony stresem, że zamieszanie z kolejką było kroplą, która przepełniła czarę jego napięcia i zaczęło się ono z niego wylewać.
Przychodzi mi do głowy analogia do dziecka, które płacze i krzyczy „bez powodu”. W moich książkach z serii „Self-Regulation” opisuję sporo takich sytuacji. (Może chcesz pobrać rozdział – opowiadanie dla dzieci i część dla dorosłych opiekunów – najnowszego tomu „Self-Regulation. Świąteczne wyzwania”? Jeśli tak, kliknij tutaj i zapisz się na mój newsletter.) Jak widać, trudne zachowanie „bez powodu” nie jest domeną wyłącznie dzieci. Jedynie strategie – konkretne zachowania i słowa, którymi my, dorośli, wylewamy z siebie nagromadzone napięcie, bywają odmienne od strategii dzieci. W gruncie rzeczy chodzi o ten sam mechanizm: kiedy czujemy się źle, zachowujemy się „źle”.
Ale, ale, jak właściwie się uspokoiłam w tej sytuacji? Jak często w tego typu sytuacjach, w myślach dałam samej sobie empatię: „Aha, ja się po prostu stresuję tym, że nie wiem, jak to będzie wyglądało! To dla mnie trudne, nie wiedzieć. Dobrze, że już niedługo się dowiem”. Nie masz pojęcia, jak to pomaga: także tym razem moje napięcie natychmiast opadło. A może właśnie masz pojęcie, bo sama to robisz…? Jeśli nie, to bardzo, bardzo Ci polecam takie łagodne przemawianie do siebie jak do rozstrojonego dziecka.
Gdybym miała więcej czasu, postarałabym się jakoś dać temu mężczyźnie empatię. Byłby to pewnie komunikat w rodzaju „Trudno się zorientować w tej kolejce, prawda?”, wypowiedziany z uśmiechem, a potem coś jeszcze, zależnie od reakcji. Kiedy mam zasoby i czas, staram się tak działać, żeby raczej zmniejszać sumę napięcia w moim bliskim otoczeniu. Tamtego dnia w kolejce wyregulowałam się i byłam gotowa wesprzeć tamtego mężczyznę, jednak nie wystarczyło mi czasu, bo zostałam zaproszona do okienka, a potem na oddział. Ale posłałam starszemu panu ciepłe myśli i liczę na to, że dotarły. I Tobie też posyłam. 🤗
P.S. A może chcesz dowiedzieć się czegoś o kryzysie psychologicznym? Jeśli tak, zapraszam Cię do zapisu na mój mailowy minikurs „na ten temat „Kryzys psychologiczny i wsparcie w kryzysie” (na tej stronie). A jeśli chcesz wspierać osoby w kryzysie, to rozważ udział w prowadzonym przeze mnie szkoleniu certyfikacyjnym „Konsultant Kryzysowy”, o którym dowiesz się więcej na tej stronie. Jest jeszcze kilka wolnych miejsc w najbliższej edycji, 9-10 listopada.