Ten post przedstawia kontekst następnego, zatytułowanego „Jak zmieniłam swój sposób żywienia i pozbyłam się 15 kg dzięki wiedzy, samoregulacji i samokontroli” (por. link). Subskrybentki mojego newslettera i bliskie mi osoby znają tę moją historię, więc dla ich wygody (i aby skrócić tamten superdługi post) postanowiłam opisać kontekst właśnie tutaj. Nie zdziwię się, jeśli w tej opowieści rozpoznasz własną historię. Pewne jej elementy są bowiem tak powszechne, że aż wydają się być normą.

Moje zmagania z niepohamowanym jedzeniem i nadmierną wagą zaczęły się już w dzieciństwie. Jako półroczne niemowlę zostałam odstawiona od piersi, ponieważ moja mama, lekarka, musiała wrócić do pracy i na nocne dyżury (nie było wtedy laktatorów ani wiedzy, że można karmić niemowlę odciągniętym mlekiem, oraz jak to robić). Zaczęłam zasypiać przy butli z wysokokaloryczną mieszanką mlekozastępczą zamiast przy piersi. Już w drugim półroczu życia moja waga osiągnęła górne rejony siatek centylowych, a ja najprawdopodobniej nauczyłam się koić emocje za pomocą cukru.

Na to nałożyły się kolejne elementy układanki, dość powszechne w Polsce z jej historią wojen, głodu i niedoborów. W mojej rodzinie karmienie było sposobem okazywania miłości i zainteresowania drugą osobą. Serwowano przy tym zbyt duże porcje, a marnowanie jedzenia było traktowane jako grzech. Ponadto, jako dziecko PRL-u (urodziłam się w 1979 roku), słodycze kojarzyłam ze świętami i miłymi chwilami. Wreszcie pewne trudne wydarzenia w mojej rodzinie zaowocowały dużym napięciem, które koiłam… no właśnie, nadmiernym jedzeniem. ,W efekcie już jako pięciolatka miałam nadwagę.

W wieku 12 lat po raz pierwszy się odchudzałam, bez żadnej wiedzy czy wsparcia specjalisty. Po prostu znalazłam w gazecie głodową dietę kopenhaską i kupiłam książkę z ćwiczeniami callanetics. W ciągu wakacji między szóstą i siódmą klasą podstawówki w efekcie drakońskiej diety i katorżniczych ćwiczeń (po 2-3 godziny dziennie) straciłam 17 kg. Wpadłam w anoreksję, a po kilku miesiącach – w bulimię, która trwała kilkanaście lat.

W najgorszym momencie, podczas studiów w Niemczech, kradłam współlokatorom z akademika jedzenie z szafek i pochłaniałam je, a następnie cichaczem odkupowałam. Miałam akurat tyle samokontroli, żeby wybierać produkty dostępne w pobliskich marketach… A jeśli takich produktów zabrakło, potrafiłam o 2 w nocy, zimą, pojechać na rowerze do jedynego otwartego sklepu spożywczego w mieście, w podziemiach dworca.

Jako młoda dorosła na przemian chudłam i tyłam po kilka(naście) kilo. Myślę, że w sumie w ciągu życia straciłam i odzyskałam kilkaset kilogramów. Przez większość czasu utrzymywałam się przy tym w prawidłowym zakresie wagi. Potem nastąpił stosunkowo dobry okres: miałam wagę w normie i budowałam powoli pewne dobre nawyki żywieniowe. Wspierało mnie to, że lubiłam aktywność fizyczną i nie znosiłam bezruchu.

Jako 32-latka zostałam mamą. Łączyłam niełatwe macierzyństwo z wymagającą pracą, niezbyt dobrze dogadywałam się z mężem, przez kilka lat spałam po 4-6 godzin na dobę z przerwami na nocne pobudki maluchów. Skrajne niewyspanie, przeciążenie nadmiarem obowiązków, nieleczona depresja, rozmaite trudności rozwojowe mojego najstarszego syna i brak codziennego wsparcia innych dorosłych stanowiły taki bagaż, że mimo systematycznych ćwiczeń znów tyłam (jesienią i zimą) i odchudzałam się za pomocą diet „pudełkowych” (wiosną i latem).

W końcu moje życie zaczęło toczyć się po nowych, zdrowszych torach. Poszłam na kilkuletnią psychoterapię, urodziłam trzeciego syna, dokonałam dużego zwrotu zawodowego, zaczęłam dobrze dogadywać się z mężem, odmieniłam swoje życie na lepsze. Ale… waga nadal powoli, lecz systematycznie rosła. Nie zajadałam już emocji, ale miałam mnóstwo złych nawyków: zaczynałam dzień od kilku kubków kawy z napojem roślinnym, jadłam zbyt szybko i zbyt duże porcje, dojadałam po dzieciach, po obiedzie walczyłam z sennością za pomocą kawy i czekolady, a późnym wieczorem podjadałam słone i tłuste przekąski, popijając je winem albo drinkami.

Kilka razy podejmowałam próby odchudzania, ale bez większego przekonania. Nie miałam zbyt silnej motywacji: redukcja wagi kojarzyła mi się z surowym traktowaniem siebie czy wręcz nienawiścią do własnego ciała, dyscypliną i samoumartwianiem. A ja byłam już w innym miejscu: akceptowałam moje obfite ciało i samą siebie. Nie chciałam powracać do „kultury diety”, do tamtego fatfobicznego mindsetu, a dodatkowo bałam się, że powróci moja bulimia: byłam przekonana, że kiedy moje ciało poczuje prawdziwy głód, wrócę do starych i szkodliwych zachowań.

Ostatnią cegiełkę dołożył tzw. long Covid na przełomie 2020 i 2021 roku. Przez kilka miesięcy chorowałam i miałam duszności przy najlżejszym wysiłku, co uniemożliwiało systematyczne ćwiczenia (jedyne, co przez lata rzeczywiście robiłam). I tak się „jakoś” stało, że wiosną 2021 roku ważyłam rekordowe 81,5 kg (przy wzroście 171 cm). Tego poziomu nie osiągnęłam w żadnej z trzech ciąż. Dotarło do mnie, że jestem stale zmęczoną 42-latką na prostej drodze do otyłości. Nie chciałam tego.

Chciałam, żeby moje ciało było… Nie, nie szczupłe jak u modelki (to było moje marzenie w okresie nastoletnim). Chciałam, żeby było po prostu zdrowe, w miarę lekkie, wystarczająco umięśnione i silne, aby ponieść mnie przez resztę życia. Od pewnego czasu praktykowałam Body Groove (ćwiczenia oparte na swobodnym tańcu) i w wideo pojawiała się 84-latka: szczupła, uśmiechnięta, pełna wdzięku, poruszająca się lekko i ze swobodą. Taką staruszką chciałam być. Kiedy waga pokazała 81,5 kg, a miarka krawiecka – 101 cm w nieistniejącej już talii (!!!), uznałam, że jestem gotowa na dużą zmianę. (Pod tym linkiem znajdziesz bezpłatny półgodzinny „trening” Body Groove.)

Czy naprawdę byłam gotowa? Czy była to wystarczająca motywacja do podjęcia potężnego wysiłku redukcji wagi? Domyślasz się pewnie, że nie. Dlaczego? O tym dowiesz się z króciutkiego wideo, które jest fragmentem jednej z lekcji programu Wystarczająco wyregulowana matka (por. link). Opowiadam w niej o roli właściwej motywacji dla procesów zmiany.

A jeśli temat zmiany Cię interesuje, to rozważ dołączenie do mojego webinaru „ABC procesów zmiany: Jak trwale zmienić swój sposób myślenia i działania, wykorzystując wiedzę o mózgu, stresie i samoregulacji”. Planuję go już od wielu miesięcy i mam poczucie, że to będzie wartościowy kawałek wiedzy i inspiracji. Jeszcze nigdy nie potraktowałam tego tematu w tak kompleksowy i jednocześnie kompaktowy sposób. Webinar poprowadzę w poniedziałek, 20 maja, o godzinie 18, a uczestnicy dostaną dostęp do nagrania na rok. Do 20 maja obowiązuje promocyjna cena. Jeśli chcesz zmienić coś ważnego w swoim życiu i nie jesteś pewna, jak się do tego zabrać, to daję Ci słowo honoru, że ten webinar będzie pomocny. Możesz do niego dołączyć pod tym linkiem.

2
0
Would love your thoughts, please comment.x