Dziś opowiem Wam o moich dwóch potknięciach rodzicielskich, które zaowocowały ważną dla mnie lekcją.
Ta lekcja powraca dla mnie jak bumerang i pozwala mi czerpać siłę w obliczu emocjonalnych burz moich dzieci. Otóż pod koniec lipca Mąż zawiózł nasze dzieci na tydzień na „ranczo”, czyli do wiejskiego domu swoich rodziców. To miał być pierwszy raz, kiedy cała trójka miała być pod opieką dziadków, z dala od nas i domu. Przyznaję, że poważnie brałam pod uwagę konieczność przerwania tych wakacji z dziadkami i odebrania dzieci przed ustalonym terminem. Nasi starsi synowie byli bowiem wyjątkowo rozregulowani po czterech miesiącach przebywania ze sobą non stop i często się kłócili. Z kolei najmłodszy Malutki – no cóż, jako 3,5-latek bywa bardzo absorbujący, a kiedy się nadmiernie nakręci, gryzie, bije i szczypie.
Obawiałam się, że dzieci będą się zachowywały tak okropnie, że nawet jeśli babcia z dziadkiem wytrzymają z nimi ten tydzień, to odechce im się kolejnych takich dłuższych spotkań
– a moje dzieci dużo czerpią z relacji z nimi (i ja też!). Nieopatrznie wyraziłam te swoje obawy w obecności Dużego, i to nie raz, lamentując, co to będzie, kiedy będą się tak bić i wrzeszczeć kilkanaście razy dziennie przy babci i dziadku. Przed wyjazdem nawet poprosiłam go, żeby starał się zachowywać dobrze i nie prowokować braci. To było kompletnie bez sensu: obciążyłam dziecko odpowiedzialnością za to, jak będzie się zachowywać nie tylko ono samo, ale też jego młodsze rodzeństwo. Owszem, to dziecko ma już dziewięć lat, ale minie jeszcze kilkanaście (lub więcej), zanim obszary jego mózgu odpowiedzialne za hamowanie impulsów, regulowanie emocji i myślenie w kategoriach „my” dojrzeją w pełni (przeczytacie o tym we wpisie Jak zmieniamy się w gady oraz Jak kształtujemy mózgi naszych dzieci). Dlatego nadal nie jest w stanie kontrolować swojego zachowania, zwłaszcza w sytuacji silnego wzburzenia.
W jeszcze mniejszym stopniu jest w stanie wpływać na zachowanie młodszych braci. Zresztą, czy my, dorośli, tak naprawdę jesteśmy w stanie wpłynąć na kilkulatka tak, aby zachowywał się w sposób pożądany przez nas…? Wiem to wszystko doskonale, a jednak byłam od dłuższego już czasu przeciążona stresem i nie umiałam powstrzymać tych wypływających z moich ust lamentów. Gryzłam się w język po każdym takim komunikacie i kilka dni później go powtarzałam.
W końcu pojechali.
W czasie tego tygodnia codziennie rozmawiałam z dziećmi i teściową: dzieci były bardzo zadowolone, a teściowa nie mogła się nachwalić Dużego. Wedle jej relacji mój pierworodny nagle niesamowicie dojrzał, jest spokojny, nie kłóci się z Małym (serio???) i nawet siedzi prosto przy stole. Wiedziałam, że na „ranczu” zwykle przez cały dzień biega po dworze i dużo śpi, więc najczęściej jest tam o wiele spokojniejszy, niż w domu. Przypuszczałam jednak, że może chodzić nie o samoregulację – a przynajmniej nie tylko – lecz o samokontrolę, która kosztuje człowieka (zwłaszcza małego!) sporo energii (pisałam o tym w artykule Samoregulacja a samokontrola – Self-Reg). Natomiast 6,5-letni Mały i 3,5-letni Malutki byli po prostu sobą, choć zachowywali się spokojniej, niż w czasie zamknięcia w domu związanego z pandemią.
Kiedy przyjechałam do dzieci w piątek wieczorem,
Mały i Malutki ucieszyli się bardzo na mój widok, ale nie wpłynęło to na ich zachowanie. Natomiast Duży jakby przełączył się na inny tryb: tryb wymagającego dziecka. Dosłownie kilka minut po moim przyjeździe zaczął się zachowywać jak rozregulowany trzylatek: jęczał „bez powodu”, sprowokował Małego do bijatyki, kopnął Malutkiego w odpowiedzi na jego dość niewinną zaczepkę, a w końcu rozkrzyczał się, że jego życie jest okropne. Moi teściowie byli w szoku – „jakby ktoś dziecko podmienił” – i doszli do wniosku, że „tak go nauczyłam”, że przy mnie może zachowywać się okropnie. W pierwszej chwili w ogóle mnie to nie dotknęło, bo po tygodniu intensywnego ładowania emocjonalnych baterii byłam w znakomitej formie psychofizycznej, a zatem byłam w stanie skorzystać z całej mojej wiedzy i umiejętności regulującej matki. Wiem mianowicie, co się dzieje, kiedy dziecku (lub dorosłemu!) „puszcza” samokontrola: właśnie to, co działo się z Dużym.
Wiem też, że w obecności głównej figury przywiązania (najczęściej jest to matka) dzieci czują się najbezpieczniej i zachowują najswobodniej. To oznacza, że również trudne emocje okazują najbardziej intensywnie i często w trudny dla otoczenia sposób (pisze o tym m.in. Magdalena Komsta w artykule Dlaczego dzieci najgorzej zachowują się z mamą? oraz Gosia Musiał w Bicie, plucie i inne miłosne wyznania). Dlatego przez cały wieczór korzystałam z umiejętności, które wypracowałam w ciągu ostatnich kilku lat: spokojnie mu towarzyszyłam, dawałam empatię, wspierałam, zarażałam swoim spokojem. Czułam przy tym, jak mój, bardzo wysoki początkowo, poziom energii stopniowo się obniża. Na szczęście Duży był coraz spokojniejszy. I to mnie zmyliło: uznałam, że już po wszystkim i mogę się odprężyć i zająć młodszymi dziećmi.
W pewnym momencie Duży nagle znów zaczął rozpaczać z jakiegoś błahego w oczach dorosłych powodu.
Tym razem to ja przełączyłam się na inny tryb: tryb matki mało empatycznej, pełnej pretensji. Dzieje się tak wtedy, kiedy moje skumulowane napięcie przekroczy pewien krytyczny poziom i/lub mój poziom energii obniży się do swojego krytycznego poziomu. Nie jestem wtedy w stanie zachowywać się tak, jak bym chciała, lecz „jadę schematem”, którym przesiąkłam jako małe dziecko, podobnie zresztą, jak wielu współczesnych rodziców kilkulatków. Ten schemat jest oparty na paradygmacie samokontroli i zakłada, że dziecko zachowuje się źle, bo tak sobie postanowiło i należy je przywołać do porządku (czyli zdyscyplinować: upomnieć, zagrozić karą, odizolować). Całe moje rodzicielstwo jest nauką stosowania różnych strategii – opartych na samoregulacji, jak odpoczynek czy praktykowanie wdzięczności, lub na samokontroli, jak „rodzicielski time-out” – które pozwolą mi zachować zintegrowany mózg, czyli nie przełączać się na ten „gadzi” tryb zbyt łatwo ani zbyt często.
Co takiego zrobiłam w tym gadzim trybie? Obarczyłam Dużego pretensjami.
Powiedziałam, że mam na dziś już dość jego jęczenia i jestem rozczarowana tym, że zamiast spędzić miło wieczór po tygodniowym rozstaniu z moimi dziećmi, zajmuję się tylko najstarszym z nich, które powinno być najbardziej ogarnięte. I dodałam te oto pełne goryczy słowa (trudno mi jest przyznać się do nich przed tysiącami osób, które czytują mojego bloga, ale gdybym je pominęła, nie byłoby tego wpisu – a wierzę, że wesprze wiele spośród osób go czytających):
– Wiesz, to jest dla mnie naprawdę trudne, że traktujesz mnie jak śmietnik na swoje najtrudniejsze emocje i najgorsze zachowania.
Duży spojrzał na mnie, jakbym się urwała z choinki i powiedział powoli i wyraźnie, jak do małego dziecka:
– Ale jaki śmietnik, mamo? Po prostu przez cały tydzień starałem się dobrze zachowywać, a przy tobie mogę być sobą. Całkiem sobą.
Stałam naprzeciwko niego jak rażona gromem.
Znów otrzymałam od mojego syna piękną lekcję, i to tuż po tym, jak „dałam ciała” jako matka, która stara się być wyregulowana i regulująca, a nawet uczy tego inne matki! Mogłabym tu jeszcze napisać Wam o strefach regulacji według teorii poliwagalnej Stephena Porgesa i o tym, że przejście z niebieskiej strefy zazwyczaj odbywa się przez czerwoną, ale to temat na osobny post.
Chcę, żeby została w Was przede wszystkim ta nasza historia i słowa Dużego. Proszę, przypomnijcie ją sobie, kiedy Wasze dziecko wróci ze żłobka, przedszkola czy szkoły i będzie zachowywać się tak, że Wam się odechce wszystkiego i zaczniecie kwestionować „całe to rodzicielstwo bliskości”. I kiedy ktoś z Waszego otoczenia będzie sugerować, że dziecko weszło Wam na głowę („przy mnie się tak nie zachowuje”). Jesteście emocjonalnym śmietnikiem czy też bezpieczną przystanią dla Waszych dzieci. Tzw. kontenerowanie emocji dziecka to rola bezpiecznego opiekuna, po prostu. I jeszcze jedno: kiedy „dacie ciała”, bo Wasze napięcie przekroczy pewien krytyczny poziom, to, zamiast gryźć się tym w nieskończoność, okażcie sobie łagodność, odnajdźcie spokój, przeproście dziecko i poszukajcie sposobów na to, żeby rzadziej przełączać się w „gadzi” tryb.
Piękne to
Piękne… Dlatego się tym podzieliłam. 🙂
Dziękuję Agnieszko. Obarczanie pretensjami mojego prawie 4-latka jest ostatnio u mnie częste. Już po fakcie, sama się sobie dziwię za moje reakcje. Są to dla mnie cenne lekcje. Mimo, że nauka jest bardzo wymagająca i mozolna, to jestem dobrej mysli
Ja też jestem dobrej myśli i trzymam kciuki za Twoją drogę rozwojową. 🙂
Mamy dzieci w bardzo zbliżonym wieku (10,6,3). A najstarszy to jakbym widziała mojego najstarszego, najmlodszy drapie, chociaz gryzieniu mu przeszło. Chciałabym bardzo umiec uspokajać moje najstarsze dziecko po takich wybuchach, często wydaje mi się jakby jeszcze bardziej go nakręcała.
Dzieci są różne i różnie reagują na nasze towarzyszenie im w emocjach. Na przykład mój Mały chce być zostawiony w spokoju, dopóki sam się nie wypłacze i nie wykrzyczy. Kiedy próbuję nazywać jego emocje albo pytam, jak mogę pomóc, to bardzo go to złości. Może porozmawiaj z najstarszym dzieckiem „na zimno” (to znaczy, kiedy będzie spokojne), jaka Twoja reakcja by mu najbardziej pomogła w sytuacji wybuchu i tego się trzymaj?
Agnieszko, nic mnie dawno nie wsparło tak jak Twój tekst. Dziękuję za Twoją szczerość, to o czym pisałaś poczułam całą sobą. Byłam tam z Tobą i zabieram Cię ze sobą na moje najbliższe kontenerowanie.
Cieszę się bardzo, bardzo, że Cię wsparłam! I będę tam z Tobą. 🙂
Jakie to prawdziwe… niby wiem, że dziecko puszcza hamulce przy bezpiecznej osobie a jednak zawsze zaskakuje (i denerwuje, nie będę kłamać) – miałam bardzo podobną sytuację – moje dzieci były kilka tygodni na wsi u babci i dziadka (uwielbiają ich i są bardzo zżyci) a kiedy przyjechałam uwiesili się na mnie płacząc, że chcą do domu. Dziadkowie byli w szoku, powiedzieli, że ani razu nie usłyszeli tego od nich i wydawało im się, że spędzają cudowne wakacje.
Ha! Pokaż dziadkom swoich dzieci ten wpis. Nie ma w tym żadnej sprzeczności, że dzieci spędzały cudowne wakacje i niespecjalnie tęskniły, a kiedy Cię zobaczyły, nagle zalała je tęsknota i różne trudne emocje, którym niekoniecznie dawały w pełni upust na bieżąco.
Dziękuje!!! czytanie o sobie ( bo jest to o mnie) to dla mnie najlepszy rodzaj terapii – jakbym oglądała cała sytuację na filmie i mogła na spokojnie, bez emocji zobaczyć, co się takiego wydarzyło.
Z racji częstego przebywania tylko z dziećmi, z racji tego, że jestem jedynym kontenerem dla moich chłopaków – odpowiedników Dużego i Małego – często zapominam,że to dosłownie komplement dla mnie jako dla mamy, że wybierają własnie mnie, żeby przy mnie być „niegrzecznymi”. Zapominam, że te chwile, kiedy są najbardziej „nieznośni” to chwila, kiedy na mojej klapie ląduje medal za bycie mamą dającą przestrzeń i szanse na pojawienie się prawdziwej twarzy dzieciaków.
Dziękuję, zrobię sobie obrazek z napisem „przy Tobie może być w pełni sobą”. Mega!
Kasiu, niesamowicie do mnie przemawia to, co piszesz: że możesz oglądać całą sytuację jak na filmie i widzisz w tym siebie. Wow. Dziękuję. I tak, to jest komplement!
Wzruszyłam się.
Dziękuję Ci za te słowa…
Jest nas więcej! 😉 Ostanio wracają do mnie w myslach słowa o tym że jestem dla mojego (wymagającego) syna tym „bezpieczniejszym” rodzicem. I jeśli miarą tego miałoby by być ile swego rodzaju „pomyji” na mnie wylewa, to rzeczywiście, zgadza się. Trudne to. Wyczerpujące. Plus niestety powtarzane, „to twoja wina”, „wychowuj a nie książki i blogi czytasz” itp. 🙁 Nie zupełnie pocieszające jest, że nawet specom od samoregulacji i autoładowania baterii wysiadają nerwy, ale to co Pani daje od siebie jest ogromnie wspierajace. Dziekuje❤
Dziękuję bardzo, wzruszyłam się do łez.
Ja Ci dziękuję za to, że się tym podzieliłaś, to dla mnie ważne. 🙂
Wzruszyłam się. Bliskie mi to bardzo. Szczególnie jak sobie uświadomiłam, jakim ostatnio jestem „gadem” dla moich dzieci 🙁
Trzymaj się. Pamiętaj, że kontener należy regularnie opróżniać, żeby się nie przelał i nie pachniał brzydko… Jak ładujesz swoje baterie i czy wystarczająco?
To mój pierwszy przeczytany post ale chyba nie ostatni 🙂 Książka jest super i dzieciom też się podoba. Staram się wprowadzać w życie self-reg oczywiście z różnym rezultatem 😅 ale grunt to lepiej rozumieć swoje dziecko! 🙂
P.S. Moje dzieci w tym roku były na wakacjach u dziadków 1,5 miesiąca… 🙈 Oczywiście były dobre i nienajlepsze chwile 🤷
Pozdrawiam
mama Ani (6,5) i Szymona (~10)
Dziękuję! Trzymam kciuki za to, żeby w Waszym życiu było jak najwięcej spokoju i radości. 🙂 A wiesz, że napisałam drugą książkę o samoregulacji, dla dzieci w wieku 6-10 lat i można już ją zamówić w przedsprzedaży? https://bit.ly/SelfregulationZnak
Jest też świeżutki bezpłatny e-book o Kubie i Lence w czasie pandemii: https://woblink.com/ebook/self-regulation-kuba-lenka-i-kwarantanna-stazka-gawrysiak-agnieszka-195637u Zapraszam!
Pani Agnieszko dziękuje za to ze się pani podzieliła z nami swoją historią. Otworzyła mi pani oczy, bo moje dzieci 4 i 6 latki właśnie przełączają się w jakiś inny tryb po powrocie z przedszkola. Są agresywni i w ogóle nie słuchają, po prostu głusi. Ja już nie mam słów i cierpliwości… ☹️
To jest trudne, znam to doskonale z doświadczenia… Oni po prostu w przedszkolu „trzymają fason”, zawieszają na kołku natychmiastowe spełnienie swoich potrzeb i nie okazują emocji tak, jak by mogli w domu, więc kumuluje się w nich napięcie i wylewają je przy najbezpieczniejszej osobie. Niech Pani zadba o siebie tak, jak Pani tylko może. Każde wsparcie innych dorosłych jest na wagę złota. Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za szczerość i tak dokładny kontekst. Paradoksalnie tekst jest najpierw o mnie, a nie moim dziecku. Wielokrotnie wypowiadam słowa o byciu sobą wobec męża…
Myślę, że obecni rodzice urodzeni w latach 80 mają duże zaległości w rozwoju emocjonalnym i cieszę się, że w komentarzu do książki jest informacja, że to książka dla rodziców i dzieci.
Ja czuję, że zanim przejdę do lektury self-reg skierowanej do dorosłych przejdę etap nauki self-reg mojego wewnętrznego dziecka.
Kasiu, dziękuję Ci za ten komentarz. Zgadzam się bardzo, że nasze pokolenie rodziców ma sporo do nadrobienia z własnego dzieciństwa. Piękne jest to, co napisałaś o swoim wewnętrznym dziecku. Mocno trzymam kciuki za to, żebyś nawiązała z nim piękną relację!
Po prostu dziękuję! Już mi lepiej 🙂
Cieszę się bardzo, Ewo! 💖
Juz teraz wszystko rozumiem.Wnuk jest nie do wytrzymania,bedac razem z mama.Calkiem inaczej zachowuje sie,gdy nie ma jej w poblizu.Bardzo ciekawie napisany artykul.
Dziękuję! Bardzo się cieszę, kiedy napiszę coś, co pomaga zrozumieć zachowanie innych ludzi… i odetchnąć z ulgą. Wszystkiego dobrego!
Dziekuje za ten wpis❤
Dziękuję za ten komentarz! 💖
Nie masz pojęcia, jakie to wspierające – przeczytać, że nawet tak świadome matki, jak Ty miewają trudniejsze momenty i „dają ciała”. Znam teorię, w głowie mam wszystko poukładane, wiem dokładnie jak bym chciała, żeby wyglądała moja relacja z dzieckiem, a potem… Zamieniam się w jakiś twór matkopodobny i wszystko chrzanię.
Dziękuję!
Dzień dobry, trafiłam na Pani bloga od Magdaleny Komsty. Piękny jest ten wpis-bardzo prawdziwy 🙂 a mamy potrzebują prawdziwych wyznań. Pozdrawiam serdecznie 🙂
Bardzo dziękuję za te wspierające słowa! I też pozdrawiam. 🙂
jak ladnie nazwalas kontener. Musze to przyswoic,po tym jak pani psycholog w ppp powiedziala,ze pozwalam by moja corka pomyje na mnie wywalala. Ale mnie to przygniotlo , byko to dwa lata temu. Corka miala trudny czas i traume i jest wymagajacym dzieckiem, ma 8 lat, nie bylam dla niej w trudnym dla mnie okresie dobra, teraz sie uczymy o rozladowywaniu emocji.
Tak to się nazywa w psychologii – kontenerowanie. Robi to też psychoterapeuta czy coach w pracy z klientem. Bardzo trzymam kciuki za to, żebyście – Ty i córka – były jak najczęściej pełne spokoju.