Grudzień. Okres przedświąteczny. Przygotowania do świąt. Co czujecie, słysząc te słowa?
Ja natychmiast się spinam i mam ochotę zapaść w sen zimowy. Czuję napięcie w karku, mój oddech spłyca się i przyspiesza, serce szybciej pompuje krew. To objawy stresu. Święta jak z bajki mogłyby stanowić głównie pozytywny stresor (ekscytacja czy wzruszenie jako silne emocje też wyczerpują nasze baterie), jednak ja widzę je raczej jako przytłaczające zadanie do wykonania, a raczej serię zadań. Weźmy choćby miniony, wyjątkowo intensywny tydzień – oto sprawy/wydarzenia i moje związane z nimi zadania, które wykonałam niemal w stu procentach:
- Wyjazd klasy Dużego do Świątecznej Fabryki Elfów 5 grudnia:
- Rano tego dnia wyszykować Dużego do szkoły o niemal godzinę wcześniej, niż zwykle,
- Dać mu plecaczek z przekąskami i kieszonkowe przeznaczone na zakup pamiątek.
- Zbiórka prezentów w Stu Pociechach:
- Dopytać, co dokładnie jest przyjmowane,
- Przejrzeć zabawki i książki, spakować te w idealnym stanie i jednocześnie niepotrzebne,
- Zabrać wszystko do Stu Pociech w środę 5 grudnia, jadąc na zajęcia z Malutkim.
- Warsztat świąteczny w przedszkolu Małego 5 grudnia:
- Upewnić się, że mam słoiki potrzebne do wyrobu lampionów,
- Ustalić z Dużym, czy też chce wziąć udział w warsztacie i odebrać go odpowiednio wcześniej,
- Odwołać środowe popołudniowe zajęcia starszaków,
- Pod otrzymaniu wiadomości od wychowawczyni w ostatniej chwili popędzić do kwiaciarni i kupić gałązki iglaków; zakup pistoletu z klejem odpuścić.
- Ozdabianie pierniczków i ubieranie choinki w szkole Dużego 6 grudnia:
- Sprawdzić, czy mam wszystkie składniki do pieczenia i ozdabiania pierniczków,
- Dokupić brakujące składniki,
- Upiec pierniczki z dziećmi albo poprosić o to moją Mamę przy okazji jej wizyty (dzięki, Mamo!),
- Poprosić Męża o odnalezienie w piwnicy wspólnie z Dużym ozdób choinkowych i wybór jednej lub kupić jakąś ozdobę w Stu Pociechach,
- 6 grudnia dać Dużemu do szkoły pierniczki wraz z „materiałami” do ich ozdobienia oraz ozdobą choinkową.
- Prezenty dla dziewczynki z rodzinnego domu dziecka w ramach akcji „Szlachetna paczka”:
- Ustalić na forum rodziców dzieci z klasy Dużego, kto co kupuje,
- Kupić swoją część wspólnie z Dużym i dostarczyć do szkoły (lub przelać pieniądze osobie, która kupi wszystko.
- Mikołajki 6 grudnia:
- Ustalić z Mężem nasze stanowisko w sprawie prezentów dla dzieci (na razie jest przeciwny jakimkolwiek prezentom ze względu na nadmiar zabawek i bałagan, ja optuję za choćby drobnymi prezentami),
- Jeśli Mąż się zgodzi, kupić prezenty i je zapakować.
- Koncert świąteczny w szkole Dużego 13 grudnia:
- Ustalić wspólnie z innymi rodzicami, czy i co będę śpiewać razem z dziećmi.
- Kiermasz świąteczny w szkole Dużego 13-14 grudnia:
- Zadeklarować, czy i co przygotuję jako poczęstunek.
- Jasełka w przedszkolu Małego 14 grudnia:
- Poćwiczyć z Małym jego rolę,
- Zadeklarować, co przygotuję jako poczęstunek.
- Jasełka w szkole Dużego 20 grudnia:
- Ustalić z innymi rodzicami, co zaśpiewamy z dziećmi.
- Ustalić z rodziną (naszą pięcioosobową oraz rodzinami pochodzenia moją i Męża), gdzie spędzimy kolejne dni Bożego Narodzenia. To pilne – niania prosi o informację, kiedy nam będzie potrzebna.
Sporządziłam powyższą listę tydzień temu i patrząc na nią, zamiast „adekwatnych” emocji – radości i ekscytacji – czułam głównie niemoc na zmianę z popłochem oraz… poczucie winy z powodu tych uczuć.
Oho! Poczucie winy z powodu odczuwania jakichś emocji – czy to nie jest coś, co przepracowałam i pozostawiłam w przeszłości? Owszem; o tym napiszę w drugiej części tego postu – Jak ponownie wyszłam ze starych kolein. Moje trudne emocje były w części spowodowane tym, że większość zadań została mi niejako narzucona z zewnątrz. Jednak nawet przy całkowitej dobrowolności szkolnych i przedszkolnych aktywności (o co w praktyce trudno, jeśli dzieci czekają na coś z radością) chyba też czułabym się przytłoczona przygotowaniami do Świąt. Może wypaliłam się w tym obszarze swoją nadgorliwością w poprzednich latach? Jeszcze dwa lata temu, tuż po narodzinach Malutkiego, wraz ze starszakami i nianią każdego grudniowego dnia realizowałam (z radością!) jakieś zadanie z kalendarza adwentowego. Chodziło głównie o prace plastyczne, pieczenie pierniczków i inne domowe aktywności odpowiednie dla trzy- i pięciolatka, bo dzieci były stale chore, a smog dawał się we znaki. Teraz nie mam energii, a może ochoty?
1 grudnia, po raz pierwszy od kilku lat, nie zawiesiłam w pokoju dziecięcym kalendarza adwentowego.
Dzień później odbyłam następujący wewnętrzny dialog.
– No wiesz! Bez kalendarza adwentowego? – mówi z wyrzutem jakiś głos we mnie.
– Dzieci nawet nie zauważyły – odpowiadam ostrożnie.
– Ale ty zauważyłaś! Przecież wiesz, że powinnaś powiesić ten kalendarz i robić z dziećmi stroiki i inne ozdoby! Inne matki robią takie rzeczy, i to z radością! Nie ma nic piękniejszego, niż radość dziecka czekającego na Święta.
– Owszem, nie ma nic piękniejszego. Uwielbiam, kiedy moje dzieci się cieszą. A jednocześnie nie jestem skłonna się w tym celu zarzynać. Czuję się przytłoczona tymi wszystkimi zadaniami. Nie wolno mi? – bronię się.
– Zarzynać? Przytłoczona? Ty?!? Przecież pracujesz tylko przez część tygodnia, a do tego zatrudniasz panią sprzątającą i nianię. Co mają powiedzieć inne matki, które mają te same zadania, pracują jak normalni ludzie na etacie, a do tego są w stanie wysprzątać mieszkanie na błysk i ozdobić je pięknie, a potem własnoręcznie przygotować Wigilię? Spójrz na swoją własną Mamę i inne kobiety z twojej rodziny! Pamiętasz, ile akcentów świątecznych było w twoim rodzinnym domu? A potrawy wigilijne? Samych różnie przyrządzonych śledzi było ze dwanaście!
– Tak, ale moja Mama była silniejsza ode mnie, mogła nie spać przez kilka nocy, zresztą przypłaciła zdrowiem tę harówkę na trzech etatach. Ja tak nie chcę – mówię niby stanowczo, ale sama nie jestem przekonana.
– Po prostu jesteś słaba. Słaba i rozpuszczona jak dziadowski bicz. Siedzisz w tych Internetach i książkach, zamiast złapać za odkurzacz i sprzątnąć. Widzisz ten kurz? – i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Ten głos to mój stary znajomy: surowy krytyk wewnętrzny.
Towarzyszy mi, odkąd sięgam pamięcią. Niedawno poprowadziłam w Warszawie warsztat na temat radzenia sobie z krytykiem wewnętrznym. Warsztat zyskał bardzo pozytywne opinie; jedna uczestniczka napisała nawet w ankiecie rekomendację: „Trzy godziny, które zmienią twoje życie!”. Wiedziałam, o czym mówię – nie tylko jako coach oraz ekspertka Self-Reg, podejścia opartego na łagodnym spojrzeniu także na samego siebie, lecz jako osoba o bardzo surowym superego. Krytycyzm wobec samej siebie wyssałam z mlekiem matki; nigdy nie byłam wystarczająco dobra we własnych oczach. Dopiero w ostatnich latach udało mi się dogadać z moim krytykiem wewnętrznym. Słucham tego, co mówi, z przymrużeniem oka i wyławiam z jego ocen i przestróg esencję, która przydaje mi się przy podejmowaniu decyzji. Dlaczego więc tym razem pozwoliłam krytykowi wciągnąć się w dyskusję i niemal pokonać? Z pomocą i wyjaśnieniem przychodzi Self-Reg.
Ciąg dalszy nastąpi – Jak ponownie wyszłam ze starych kolein.
[…] obiecany dalszy ciąg wpisu na temat krytyka wewnętrznego, czyli krytycznego wewnętrznego głosu, który uaktywnił się w mojej głowie przed świętami […]