Mama trzi nie

Kilka dni temu spędzałam leniwy poranek w łóżku z Malutkim i książkami.

W pewnym momencie mój dwulatek przytulił się do mnie ze słowami:
– Mama, ooooch! [Kocham cię, mamo!]
– Też cię kocham, Malutki. A wiesz, że jesteś jedynym takim Malutkim na świecie? Nie ma drugiego takiego.
– Ti trzi nie? [Nie ma drugiego mnie?] – upewnił się Malutki.
– Nie, nie ma drugiego takiego. Jesteś jedyny i wyjątkowy.
Okrągła buzia Malutkiego rozjaśniła się w uśmiechu. Zastanawiał się przez chwilę, po czym zajrzał mi głęboko w oczy i powiedział uroczyście:
– Mama trzi nie!

Jeśli jesteś mamą, to pamiętaj: nie ma takiej drugiej na świecie.

Jesteś jedyna i niepowtarzalna. Jeśli jesteś tatą, też jesteś jedyny i niepowtarzalny. I nawet kiedy nawalisz, nawrzeszczysz, zachowasz się niezgodnie ze swoimi wartościami, dzieci Ci to wybaczą. Pamiętaj o tym zwłaszcza w stresujących chwilach, które niewątpliwie pojawią się, jeśli spędzisz nadchodzące święta tradycyjnie, w szerszym gronie osób, które znasz od lat. Ze świętami tak już jest, że obfitują w różnego rodzaju stresory. Bądź więc łagodna/łagodny dla siebie, ale też dla swoich dzieci – a w miarę możliwości też dla innych, na miarę swoich zasobów.

Życzę Ci jak najwięcej self-regowego spokoju w czasie nadchodzących Świąt i na co dzień!

Do zobaczenia za kilka dni, kiedy opublikuję ciąg dalszy postu na temat krytyka wewnętrznego. Mój krytyk smacznie śpi, Mąż i dzieci też, a ja w dobrym nastroju zabieram się za przyrządzanie wigilijnych śledzi.

P.S. Jeśli nie jesteś rodzicem – także Ciebie dotyczy „ti trzy nie”. Słowo honoru.

Boże Narodzenie i krytyk wewnętrzny

Grudzień. Okres przedświąteczny. Przygotowania do świąt. Co czujecie, słysząc te słowa?

Ja natychmiast się spinam i mam ochotę zapaść w sen zimowy. Czuję napięcie w karku, mój oddech spłyca się i przyspiesza, serce szybciej pompuje krew. To objawy stresu. Święta jak z bajki mogłyby stanowić głównie pozytywny stresor (ekscytacja czy wzruszenie jako silne emocje też wyczerpują nasze baterie), jednak ja widzę je raczej jako przytłaczające zadanie do wykonania, a raczej serię zadań. Weźmy choćby miniony, wyjątkowo intensywny tydzień – oto sprawy/wydarzenia i moje związane z nimi zadania, które wykonałam niemal w stu procentach:

  1. Wyjazd klasy Dużego do Świątecznej Fabryki Elfów 5 grudnia:
    • Rano tego dnia wyszykować Dużego do szkoły o niemal godzinę wcześniej, niż zwykle,
    • Dać mu plecaczek z przekąskami i kieszonkowe przeznaczone na zakup pamiątek.
  2. Zbiórka prezentów w Stu Pociechach:
    • Dopytać, co dokładnie jest przyjmowane,
    • Przejrzeć zabawki i książki, spakować te w idealnym stanie i jednocześnie niepotrzebne,
    • Zabrać wszystko do Stu Pociech w środę 5 grudnia, jadąc na zajęcia z Malutkim.
  3. Warsztat świąteczny w przedszkolu Małego 5 grudnia:
    • Upewnić się, że mam słoiki potrzebne do wyrobu lampionów,
    • Ustalić z Dużym, czy też chce wziąć udział w warsztacie i odebrać go odpowiednio wcześniej,
    • Odwołać środowe popołudniowe zajęcia starszaków,
    • Pod otrzymaniu wiadomości od wychowawczyni w ostatniej chwili popędzić do kwiaciarni i kupić gałązki iglaków; zakup pistoletu z klejem odpuścić.
  4. Ozdabianie pierniczków i ubieranie choinki w szkole Dużego 6 grudnia:
    • Sprawdzić, czy mam wszystkie składniki do pieczenia i ozdabiania pierniczków,
    • Dokupić brakujące składniki,
    • Upiec pierniczki z dziećmi albo poprosić o to moją Mamę przy okazji jej wizyty (dzięki, Mamo!),
    • Poprosić Męża o odnalezienie w piwnicy wspólnie z Dużym ozdób choinkowych i wybór jednej lub kupić jakąś ozdobę w Stu Pociechach,
    • 6 grudnia dać Dużemu do szkoły pierniczki wraz z „materiałami” do ich ozdobienia oraz ozdobą choinkową.
  5. Prezenty dla dziewczynki z rodzinnego domu dziecka w ramach akcji „Szlachetna paczka”:
    • Ustalić na forum rodziców dzieci z klasy Dużego, kto co kupuje,
    • Kupić swoją część wspólnie z Dużym i dostarczyć do szkoły (lub przelać pieniądze osobie, która kupi wszystko.
  6. Mikołajki 6 grudnia:
    • Ustalić z Mężem nasze stanowisko w sprawie prezentów dla dzieci (na razie jest przeciwny jakimkolwiek prezentom ze względu na nadmiar zabawek i bałagan, ja optuję za choćby drobnymi prezentami),
    • Jeśli Mąż się zgodzi, kupić prezenty i je zapakować.
  7. Koncert świąteczny w szkole Dużego 13 grudnia:
    • Ustalić wspólnie z innymi rodzicami, czy i co będę śpiewać razem z dziećmi.
  8. Kiermasz świąteczny w szkole Dużego 13-14 grudnia:
    • Zadeklarować, czy i co przygotuję jako poczęstunek.
  9. Jasełka w przedszkolu Małego 14 grudnia:
    • Poćwiczyć z Małym jego rolę,
    • Zadeklarować, co przygotuję jako poczęstunek.
  10. Jasełka w szkole Dużego 20 grudnia:
    • Ustalić z innymi rodzicami, co zaśpiewamy z dziećmi.
  11. Ustalić z rodziną (naszą pięcioosobową oraz rodzinami pochodzenia moją i Męża), gdzie spędzimy kolejne dni Bożego Narodzenia. To pilne – niania prosi o informację, kiedy nam będzie potrzebna.

Sporządziłam powyższą listę tydzień temu i patrząc na nią, zamiast „adekwatnych” emocji – radości i ekscytacji – czułam głównie niemoc na zmianę z popłochem oraz… poczucie winy z powodu tych uczuć.

Oho! Poczucie winy z powodu odczuwania jakichś emocji – czy to nie jest coś, co przepracowałam i pozostawiłam w przeszłości? Owszem; o tym napiszę w drugiej części tego postu – Jak ponownie wyszłam ze starych kolein. Moje trudne emocje były w części spowodowane tym, że większość zadań została mi niejako narzucona z zewnątrz. Jednak nawet przy całkowitej dobrowolności szkolnych i przedszkolnych aktywności (o co w praktyce trudno, jeśli dzieci czekają na coś z radością) chyba też czułabym się przytłoczona przygotowaniami do Świąt. Może wypaliłam się w tym obszarze swoją nadgorliwością w poprzednich latach? Jeszcze dwa lata temu, tuż po narodzinach Malutkiego, wraz ze starszakami i nianią każdego grudniowego dnia realizowałam (z radością!) jakieś zadanie z kalendarza adwentowego. Chodziło głównie o prace plastyczne, pieczenie pierniczków i inne domowe aktywności odpowiednie dla trzy- i pięciolatka, bo dzieci były stale chore, a smog dawał się we znaki. Teraz nie mam energii, a może ochoty?

1 grudnia, po raz pierwszy od kilku lat, nie zawiesiłam w pokoju dziecięcym kalendarza adwentowego.

Dzień później odbyłam następujący wewnętrzny dialog.

– No wiesz! Bez kalendarza adwentowego? – mówi z wyrzutem jakiś głos we mnie.

– Dzieci nawet nie zauważyły – odpowiadam ostrożnie.

– Ale ty zauważyłaś! Przecież wiesz, że powinnaś powiesić ten kalendarz i robić z dziećmi stroiki i inne ozdoby! Inne matki robią takie rzeczy, i to z radością! Nie ma nic piękniejszego, niż radość dziecka czekającego na Święta.

– Owszem, nie ma nic piękniejszego. Uwielbiam, kiedy moje dzieci się cieszą. A jednocześnie nie jestem skłonna się w tym celu zarzynać. Czuję się przytłoczona tymi wszystkimi zadaniami. Nie wolno mi? – bronię się.

– Zarzynać? Przytłoczona? Ty?!? Przecież pracujesz tylko przez część tygodnia, a do tego zatrudniasz panią sprzątającą i nianię. Co mają powiedzieć inne matki, które mają te same zadania, pracują jak normalni ludzie na etacie, a do tego są w stanie wysprzątać mieszkanie na błysk i ozdobić je pięknie, a potem własnoręcznie przygotować Wigilię? Spójrz na swoją własną Mamę i inne kobiety z twojej rodziny! Pamiętasz, ile akcentów świątecznych było w twoim rodzinnym domu? A potrawy wigilijne? Samych różnie przyrządzonych śledzi było ze dwanaście!

– Tak, ale moja Mama była silniejsza ode mnie, mogła nie spać przez kilka nocy, zresztą przypłaciła zdrowiem tę harówkę na trzech etatach. Ja tak nie chcę – mówię niby stanowczo, ale sama nie jestem przekonana.

– Po prostu jesteś słaba. Słaba i rozpuszczona jak dziadowski bicz. Siedzisz w tych Internetach i książkach, zamiast złapać za odkurzacz i sprzątnąć. Widzisz ten kurz? – i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.

Ten głos to mój stary znajomy: surowy krytyk wewnętrzny.

Towarzyszy mi, odkąd sięgam pamięcią. Niedawno poprowadziłam w Warszawie warsztat na temat radzenia sobie z krytykiem wewnętrznym. Warsztat zyskał bardzo pozytywne opinie; jedna uczestniczka napisała nawet w ankiecie rekomendację: „Trzy godziny, które zmienią twoje życie!”. Wiedziałam, o czym mówię – nie tylko jako coach oraz ekspertka Self-Reg, podejścia opartego na łagodnym spojrzeniu także na samego siebie, lecz jako osoba o bardzo surowym superego. Krytycyzm wobec samej siebie wyssałam z mlekiem matki; nigdy nie byłam wystarczająco dobra we własnych oczach. Dopiero w ostatnich latach udało mi się dogadać z moim krytykiem wewnętrznym. Słucham tego, co mówi, z przymrużeniem oka i wyławiam z jego ocen i przestróg esencję, która przydaje mi się przy podejmowaniu decyzji. Dlaczego więc tym razem pozwoliłam krytykowi wciągnąć się w dyskusję i niemal pokonać? Z pomocą i wyjaśnieniem przychodzi Self-Reg.

Ciąg dalszy nastąpi – Jak ponownie wyszłam ze starych kolein.

Złość, część 9: Co kłębi się pod powierzchnią

Dzisiejsze popołudnie było frustrujące dla mnie i Dużego.

Jadąc z nim do specjalisty w Pruszkowie, utknęłam na Trasie Toruńskiej w gigantycznym korku związanym zapewne z deszczem. Byliśmy przez to spóźnieni, a ja zostawiłam w domu telefon, więc nie mogłam zadzwonić do rejestracji i powiadomić o tym spóźnieniu ani dowiedzieć się, kiedy najpóźniej musimy się zjawić, żebyśmy zostali przyjęci. Nie miałam też nawigacji, która brałaby pod uwagę korki, więc nie byłam w stanie oszacować, jak bardzo się spóźnimy. Nie mogłam wykluczyć, że spędzimy w samochodzie grubo ponad dwie godziny na darmo. Czara goryczy się przelała, kiedy Duży uświadomił sobie, że zostawił w szkole na swojej szafce swoje drogocenne i pracochłonne dzieło z kartonu, które pani sprzątająca mogła uznać za niepotrzebne i wyrzucić. Gdybym miała telefon, zadzwoniłabym do znajomych rodziców dzieci ze szkoły i poprosiła o zabezpieczenie dzieła – ale nie miałam.

Duży wpadł w rozpacz, a ja przez chwilę czułam, jak rozpala się we mnie złość.

Dawna ja warknęłaby pewnie, że nic na to nie poradzi i trzeba pilnować swoich rzeczy (a następnie wkurzyłaby się jeszcze bardziej, słysząc celną ripostę Dużego: „Przecież ty też zapomniałaś wziąć swój telefon”). Udało mi się jednak zrobić pauzę i zajrzeć w głąb siebie. To nie złość sprawiała, że było mi tak trudno. Złość była tylko przykrywką, starym nawykiem z czasów, kiedy nie dopuszczałam do siebie bardziej „miękkich” trudnych emocji: wstydu, lęku, bezradności, bezsilności, żalu. Były one dla mnie niegdyś tak trudne do zniesienia, że moja nieświadomość wybierała irytację, wkurzenie, złość, wściekłość, furię, byle tylko ochronić mnie przed cierpieniem.

Nie był to zbyt skuteczny mechanizm obronny: złość maskująca inne trudne emocje była dla mnie najcięższym gatunkowo, najbardziej trwałym i przez to szczególnie dotkliwym rodzajem złości. Czy i Wam zdarza się wściekać na płaczące w czasie choroby (albo w foteliku w czasie jazdy samochodem!) małe dziecko, bo nie jesteście w stanie mu pomóc ani znieść tej swojej bezradności? Jeśli tak, to pewnie wiecie, jak obezwładniająca i nieprzyjemna jest taka złość.

Kiedy w owej chwili za kierownicą rozpoznałam, jakie to emocje kłębiły się pod powierzchnią mojej złości, byłam gotowa powiedzieć spokojnie i szczerze:


– Duży, jest mi cię bardzo żal. Też się boję, że pani sprzątająca wyrzuci twoje dzieło. Ale najgorsza jest bezradność: chcę pomóc ci je odzyskać i nie mogę. Chciałam być na czas i nie będę. Chcę uprzedzić o spóźnieniu i nie mogę. Chcę mieć pewność, że te dwie godziny w samochodzie na coś się przydadzą i jej nie mam. Jest mi strasznie smutno i żal, że na nic z tego nie mam wpływu.

Pufff! Złość minęła, a te inne, trudne emocje jakby zelżały.

Nie tylko mnie ulżyło – Dużemu też. Zamyślił się, milczał przez jakiś czas, potem powiedział mi o swoich emocjach… i już. Chciałabym, żeby zawsze nam się udawało zachować w tego typu sytuacjach tę uważność na emocje.


Skoro to czytasz, może Cię zainteresować moje szkolenie „Spokój rodzi spokój. 12 sposobów na opanowanie złości”. 


Wystarczy przyjąć i poczuć swoją bezradność (lub wstyd, bezsilność, rozżalenie, smutek, …), aby stała się ona lżejsza, mniej przytłaczająca.

Piszę „wystarczy”, a przecież dokonanie tego zajęło mi kilka lat i bez psychoterapii zapewne by mi się to nie udało. W naszej kulturze złość wydaje się być bardziej „ok”, niż miękkie trudne emocje: wielu z nas o wiele łatwiej jest powiedzieć „jestem wściekła”, niż „czuję się bezradna”. Ale o ile spokojniejsze byłoby nasze życie, o ile lepsze byłyby nasze relacje z ludźmi, gdybyśmy robili przestrzeń dla każdej emocji, rozpoznawali ją, regulowali, a następnie regenerowali się. To self-regowe „trzy R” (recogniseregulaterestore) samoregulacji w obszarze emocji, która, w odróżnieniu od panowania nad emocjami, nie pożera naszej cennej energii. To tak proste i zarazem tak piekielnie trudne, że aż trzeba się tego uczyć na warsztatach…

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Traffic” (CC BY 2.0) by Matthias Ripp