Do Kursu Wyregulowana Matka trafiłam rzutem na taśmę, zostało ostatnie miejsce, więc nie było czasu na dłuższe zastanawianie się nad „za”, które były dość liczne i „przeciw” (bo przecież tyle kasy wydać na siebie). Za przemawiały przede wszystkim wcześniejsze webinary Agnieszki, na których przekonała mnie do siebie swoim spokojem i otwartością. W tym, co mówiła o sobie odnajdowałam wiele własnych kawałków. Drugim „za” były pogłębiające się problemy w domu. Pomyślałam, że jeśli nic nie zrobię, to właściwie nic się nie zmieni, więc niewiele ryzykuję. Ostatnie i chyba najważniejsze „za” stanowiła obietnica, że kurs jest powolny, przyjazny i nic na siłę. W każdym razie weszłam w to.

Czy było warto?
Do dziś się przekonuję, że tak, bo do dziś wiedza zdobyta w czasie kursu jest ze mną w różnych kawałkach. Moje życie weszło w zupełnie nowe tory i to pod względem psychicznym i bardziej życiowym też. Odważyłam się na dość duże zmiany, powoli wprowadzam dalsze. Największą zmianę nieoczywistą widzę w przeżywaniu złości — wcześniej ogarniała mnie całą i pochłaniała na długo, teraz potrafię ją zauważyć szybciej, przyjrzeć się jej, zobaczyć, co chce mi powiedzieć i zdystansować się. Czasem jeszcze wchodzę w „stare buty”, ale na szczęście dość szybko się reflektuję. Jestem dużo bardziej spokojna, częściej się śmieję czy bawię z przyjemnością z dzieckiem.

Czy widze jakieś minusy?
Tak, pomimo zapewnień, że można powoli i tyle na ile się da, cały kurs wymagał sporego zaangażowania, żeby skorzystać jak najlepiej z jego treści. Na szczęście wszystkich można wrócić w każdej chwili, ponownie je przejrzeć i zastanowić się, jak je odbieram z dzisiejszej perspektywy.

Czy wzięłabym udział jeszcze raz?
Pod koniec kursu doszłam do wniosku, że teraz po pierwszym wyregulowaniu czas na pogłębienie zdobytej o sobie wiedzy i rozwijanie raczkujących umiejętności.
Tak więc polecam z całego serca