utworzone przez DyleMatka | kwi 15, 2017 | narzędzia rodzica, refleksje nad rodzicielstwem, Self-Reg
Dziś Wielka Sobota i przy tej okazji postanowiłam napisać kilka słów na temat stresu.
Dlaczego? Z dwóch powodów: po pierwsze, stres jest tym, czym zajmuje się metoda Self-Reg, której dotyczy cykl wpisów tematycznych. Po drugie, tradycyjnie spędzane święta to dla dzieci, zwłaszcza małych, potężny stres. Rodziców też to zresztą może dotyczyć i w tej sytuacji łatwo można wpaść w błędne koło stresu, kiedy dorośli i dzieci nakręcają się wzajemnie.
W ujęciu Self-Reg stres może dotyczyć pięciu obszarów:
- biologicznego,
- emocjonalnego,
- poznawczego,
- społecznego
- i prospołecznego;
opiszę to na przykładzie świąt. Stres jest rozumiany jako wytrącenie organizmu z szeroko rozumianej równowagi, powodujące zwiększone zużycie energii i konieczność regeneracji. Pod pojęciem stresora rozumie się czynnik zwiększający stres.
1) Stres w obszarze biologicznym
oznacza obciążenie ciała bodźcami zmysłowymi, niewyspaniem, głodem czy zmęczeniem. W czasie świąt zmysły dzieci są „atakowane” przez niecodzienne smaki i zapachy potraw, tłum ludzi, głosy i zapachy rzadko widywanych osób, niewygodne odświętne ubranka, często niewyspanie czy konieczność siedzenia przez kilka godzin w foteliku samochodowym. Ich organizmy nierzadko obciąża także nadmiar cukru, powodujący huśtawkę glikemiczną.
2) Stres w obszarze emocjonalnym
to wytrącenie człowieka ze stanu spokoju, rozumianego nie jako ospałość, lecz jako radość i właściwy poziom energii. W czasie świąt dzieci częściej niż zwykle odczuwają euforię i ekscytację (silne pozytywne emocje to też stres!), ale też niepewność, lęk, niepokój.
3) Stres w obszarze poznawczym
jest wywołany koniecznością przyswojenia nowych informacji, może być też wywołany negatywnymi myślami. Święta, jak każde porzucenie rutyny, to dla dzieci duże wyzwanie w tym obszarze. Choćby święcenie pokarmów czy odświętny wygląd stołu i biesiadników sprawiają, że małe główki muszą intensywnie pracować.
4) Stres w obszarze społecznym
wynika z kontaktów z innymi ludźmi oraz przyjętymi przez nich normami zachowania. Dzieci podczas świąt często spotykają się z niecodziennie widywanymi osobami i muszą dostosować się do pewnych zwyczajów, choćby później niż zwykle jedzą wielkanocne śniadanie.
5) Stres w obszarze prospołecznym
to reakcja na emocje innych osób, a także efekt konieczności podporządkowania swoich potrzeb potrzebom innych. Czas świąt, a także przygotowań do nich bywa okresem dużego napięcia dorosłych. Ich dzieci zarażają się tym napięciem, a dodatkowo bywają zestresowane utratą tzw. mózgowego wi-fi, czyli emocjonalnego połączenia z zajętą świątecznymi przygotowaniami mamą. Na to wszystko nierzadko nakłada się wydłużony czas ekranowy (bajki czy gry na tablecie), który nie tylko stanowi tzw. ukryty stresor (pozornie wycisza dziecko, a w rzeczywistości je „nakręca”) i w dodatku powoduje stres w kilku obszarach jednocześnie. (Jeśli chcesz otrzymać mój tekst „Domowe zasady ekranowe wspierające samoregulację”, zapisz się na mój newsletter. Z newslettera w każdej chwili możesz się wypisać dwoma kliknięciami).
Nic więc dziwnego, że dzieci bywają w czasie świąt trudniejsze w obejściu, niż zazwyczaj.
Niemowlęta i roczniaki mogą być wyjątkowo marudne i uwieszone na mamie. Dwu- i trzylatki mogą wpaść w histerię, bo kubek był niebieski albo banan się przełamał. Cztero- i pięciolatki mogą z hardą miną odmawiać współpracy w podstawowych kwestiach (np. mycia rąk) i mówić, że rodzice są głupi. Wszystko to przeżyłam z moimi dziećmi. Warto popatrzeć wtedy na maluchy łagodniejszym wzrokiem i pomyśleć, że one nie robią wszystkiego, żeby utrudnić rodzicom życie, lecz same przeżywają trudne chwile.
Aby być w stanie dostrzec stres dziecka, rodzice sami muszą być w dobrej formie.
Warto przyjrzeć się własnym stresorom, w tym mało wspierającym myślom na swój własny temat oraz na temat innych ludzi, i spróbować usunąć tyle z nich, ile się da. Są to dwa z pięciu kroków Self-Reg, o których napiszę wkrótce. Dla mnie kilka lat temu ogromnym stresorem z obszaru społecznego były oceny innych osób – konkretnie: starszych lub bezdzietnych osób z mojej rodziny – dotyczące tego, jaką jestem mamą. Duży był bowiem wymagającym niemowlakiem i podczas spotkań rodzinnych potrzebował stałego kontaktu ze mną i bardzo częstego karmienia piersią, co spotykało się z niepochlebnymi komentarzami. Dziś na takie komentarze odpowiadałabym asertywnie, a nie defensywnie lub agresywnie, i kompletnie bym się nimi nie przejmowała (przeczytaj świetny tekst na temat takich sytuacji Potrzebujesz rad czy empatii?).
Teraz największy stres w okresie świątecznym jest związany z pakowaniem rzeczy na wyjazd do rodziny. Chodzi o obszar poznawczy – moją ogromną potrzebę kontroli i zachowania poczucia bezpieczeństwa, która skłania mnie do snucia czarnych scenariuszy, przed którymi należy się zabezpieczyć perfekcyjnym pakowaniem. W efekcie już dwa dni przed wyjazdem jestem zwykle kłębkiem nerwów i wyżywam się na mężu i dzieciach. Zwykle, bo tym razem dzięki Self-Reg i terapii udało mi się po raz pierwszy, odkąd pamiętam poprzestać na lekkim podminowaniu i przygotowania do wyjazdu (pierwszego w pięcioro) upłynęły w dobrej atmosferze.
Życzę Wam i Waszym dzieciom oraz innym bliskim Wam osobom odstresowanych Świąt Wielkanocnych!
Post ilustrują ozdoby wykonane własnoręcznie przez Dużego i Małego. A po świętach opublikuję gotowy już wpis na temat metody Self-Reg, nad którym pracowałam z ogromną przyjemnością, aby odstresować się podczas pakowania. Ładowanie akumulatorów przez robienie czegoś, co lubimy to też jeden z kroków Self-Reg.
P.S. Malutki jednak nie jest high need baby. Swoją pierwszą trzygodzinną trasę przespał niemal w całości. To było tak niezwykłe po histeriach moich starszaków w podobnym wieku, że kilka razy prosiłam Dużego, żeby sprawdził, czy Malutki oddycha.
utworzone przez DyleMatka | mar 31, 2017 | narzędzia rodzica, rozwój osobisty
Dziś miałam okazję, aby w przykrej sytuacji zastosować jedno z narzędzi, które pomagają mi złościć się rzadziej i mniej destrukcyjnie.
W ubiegłym tygodniu napisałam post o porozumieniu bez przemocy (NVC) i jedna z moich czytelniczek poprosiła mnie o więcej praktycznych przykładów. Mówisz – masz: poniżej opiszę, jak dałam empatię samej sobie i dzięki temu zachowałam spokój i całkiem niezły nastrój.
Oto zrealizował się scenariusz, który miałam w głowie kilka lat temu i który przez pewien czas po narodzinach Dużego powstrzymywał mnie przed prowadzeniem samochodu:
miałam stłuczkę z dwójką płaczących dzieci na pokładzie. Odebrałam Małego wcześniej z przedszkola, żeby pojechać z nim (i Malutkim jako osobą towarzyszącą) do pediatry po skierowanie do specjalisty. Udało się, choć byliśmy nieco spóźnieni. Po wizycie chciałam sprawnie dojechać z powrotem do przedszkola po Dużego, więc zrezygnowałam z nakarmienia „na zapas” Malutkiego przed wyjściem z przychodni. Niestety utknęłam w ogromnym korku. Brak płynnego ruchu obudził Malutkiego, który zaczął marudzić, potem płakać, a w końcu drzeć się jak opętany.
Wkrótce rozpłakał się i Mały, który ma chyba chorobę lokomocyjną: płakał, że jest mu niedobrze, nie może wytrzymać krzyku Malutkiego i chce się do mnie przytulić. Próbowałam uspokajać obu synów, bardzo chciałam ich przytulić albo chociaż pogłaskać, ale nie mogłam do żadnego z nich sięgnąć, bo byli usadowieni na tylnej kanapie. Czułam rosnące napięcie w ciele i zdenerwowanie (tak działa tzw. rezonans limbiczny: wobec silnych emocji innych osób nasz ssaczy mózg wprawia także i nas w podobne emocje). W pewnej chwili zorientowałam się, że stoję na niewłaściwym pasie, a ten właściwy jest wolny – tak mi się przynajmniej zdawało, kiedy zerknęłam w lusterko wsteczne. Ruszyłam więc w prawo i… uderzyłam w nadjeżdżającą powoli w kierunku skrzyżowania toyotę, która w chwili, kiedy spojrzałam w lusterko, była w martwym punkcie.
Oprócz płaczu dzieci usłyszałam chrzęst gniecionej blachy i spięłam się jeszcze bardziej, a emocje zaczęły we mnie buzować.
Na poziomie fizycznym poczułam, jak napinają się moje mięśnie karku i między łopatkami (to te miejsca, w których najsilniej odczuwam stres), oddech przyspiesza i się spłyca, a ręce zaczynają drżeć. Na poziomie emocjonalnym poczułam niepokój o to, ile czasu upłynie, zanim będę w stanie zadbać o moje płaczące maluchy oraz o to, jak długo Duży będzie musiał czekać na mnie w przedszkolu. Moje potrzeby bycia blisko, empatii i jasności mogły pozostać niezaspokojone. Ogarnął mnie żal, że nie dotrzemy sprawnie do przedszkola, a potem do domu; niezaspokojone były moje potrzeby lekkości, łatwości i komfortu. Poczułam niechęć i zniechęcenie w związku z czekającymi mnie dodatkowymi zadaniami i wydatkami, co godziło w moje potrzeby prostoty, wygody i efektywności.
Ze względu na niezaspokojone potrzeby harmonii i przyczyniania się do wzbogacania życia innych, a także prostoty, wygody i efektywności zrobiło mi się przykro i smutno na myśl o tym, że uszkodziłam dwa samochody, oraz że zepsułam komuś dzień i utrudniłam realizację jego planów na popołudnie. Jednocześnie przez moment sparaliżował mnie ogromny lęk, bo wyobraziłam sobie, co mogło się stać, gdyby ta kolizja miała miejsce przy dużej prędkości – wówczas niezaspokojona byłaby moja potrzeba bezpieczeństwa fizycznego mojego i bliskich mi osób. Ponieważ ta potrzeba została jednak zaspokojona, poczułam ulgę i wdzięczność do losu, że prędkość – i moja, i tego drugiego samochodu – była bliska zeru ze względu na czerwone światła na skrzyżowaniu oraz korek.
Nie, nie jestem aż tak świadoma i uważna, żeby zdać sobie z tego wszystkiego sprawę w tak stresującym momencie. Dopiero dużo później, gdy emocje opadły, poukładałam sobie wszystko w głowie i porozmawiałam z samą sobą w duchu NVC. Bezpośrednio po stłuczce skupiłam się na spokojnym oddychaniu, próbie rozluźnienia karku i zamknięcia uszu na płacz dzieci, który nagle stał się irytujący (to bardzo typowe działanie rezonansu limbicznego: gdy rodzic jest zestresowany, silne emocje dzieci przede wszystkim go irytują).
Na skrzyżowaniu zapaliło się zielone światło, a kobieta prowadząca toyotę dała mi znać przez okno, żebyśmy pojechały prosto i zatrzymały się w najbliższym możliwym miejscu.
W ciągu tej minuty czy dwóch, w czasie których szukałyśmy miejsca do zaparkowania, wszystkie moje emocje ustąpiły miejsca lękowi przed stawieniem czoła tej kobiecie. Czułam, że od jej reakcji zależy bardzo wiele: jeśli będzie bardzo zdenerwowana, ja zestresuję się jeszcze bardziej; jeśli zacznie mnie obwiniać, będę zawstydzona, ale i zirytowana; jeśli stanie się agresywna, ja nie będę w stanie powstrzymać gniewu. Wiem, że zaatakowana ostro, staję się mimo woli agresywna, a bardzo nie chciałam, żeby moje i tak zestresowane maluchy zobaczyły, jak mama krzyczy na jakąś panią.
Na moje wielkie szczęście trafiłam na niezwykle empatyczną osobę.
Natychmiast ją przeprosiłam, a ona rzuciła okiem na rozwrzeszczane wnętrze mojego samochodu, spojrzała na mnie pokrzepiająco i powiedziała lekkim tonem: „Nic się nie stało, każdemu może się to zdarzyć”. Poczułam, jak moje mięśnie się rozluźniają, strach zniknął, a zamiast niego pojawiła się ulga, radość i ogromna wdzięczność, bo moje potrzeby szacunku do siebie, kontaktu, empatii, wsparcia i otuchy zostały zaspokojone.
To wszystko mogło potoczyć się na poziomie emocjonalnym zupełnie inaczej.
Właścicielka toyoty miała prawo zachować się mało empatycznie, bo przecież też musiała być choć trochę zdenerwowana. Myślę, że wtedy przełączyłabym się na dobre w tryb walki i ucieczki – a konkretnie walki, bo taka jest moja nawykowa reakcja w stanie stresu – i powiedziałabym w gniewie rzeczy, których bym później żałowała. Zapewne też warczałabym do końca dnia na dzieci, bo trudno mi jest wyjść ze stanu złości, a maluchy były silnie pobudzone i zapewne jęczałyby i płakały dalej, podsycając moją irytację.
Abstrahując od empatycznej reakcji właścicielki toyoty, pomogło mi to, że sama dla siebie byłam empatyczna.
Mogłam przecież biczować się w myślach i wyzywać od nieuważnych idiotek. Mogłam powtarzać sobie, że należało mi się, bo ostatnio jeździłam zbyt nonszalancko. Mogłam dramatyzować („to straszne!”) lub snuć czarne scenariusze („koniec z moją mobilnością, będę się bała prowadzić samochód!”). Mogłam wpędzić się w poczucie winy, które tak naprawdę nie jest emocją, lecz pseudoemocją: żalem połączonym z oceną i przypisaniem sobie winy.
Skutek byłby łatwy do przewidzenia: poczucie winy sprawiłoby, że czułabym się źle, a więc traktowałabym innych źle. Najbliżej miałam swoje dzieci, a więc to one padłyby ofiarą moich trudnych emocji. Znam to dobrze, przez wiele lat reagowałam w taki autoagresywny sposób na stresujące sytuacje. Cieszę się, że dzięki coachingowi w duchu NVC z Joanną Berendt dowiedziałam się, że mogę reagować inaczej. Cieszę się też, że ostatnio dzięki kursowi online „Odstresowany rodzic” opartemu na metodzie self-reg, prowadzonemu przez Natalię Fedan i Agnieszkę Sochar, nauczyłam się dusić w zarodku myśli, które mi nie służą.
Miałam napisać tylko o empatii, a znów poruszyłam temat złości.
Zauważyliście, że nie wymieniłam jej wśród emocji, które zalały mnie tuż po kolizji? Rzeczywiście, ani przez chwilę jej nie czułam, nawet jej łagodniejszej siostry – irytacji. Stało się tak dlatego, że dzięki coachingowi i przede wszystkim terapii nauczyłam się robić miejsce „miękkim” trudnym emocjom, jak przykrość, smutek, żal, rozczarowanie. Wcześniej spychałam je głęboko, a ich miejsce zajmowała atrakcyjniejsza PR-owo złość.
A o co chodzi w tytule tego postu?
Otóż moja coach mawiała, że nie da się napełnić czyjegoś koszyczka, jeśli nie ma się pełnego własnego – z próżnego i Salomon nie naleje. Nie można być w stresujących sytuacjach prawdziwie empatycznym wobec innych ludzi, nawet własnych małych dzieci, jeśli nie napełni się własnego koszyczka empatią do samego siebie ani nie otrzyma się empatii od innych.
Ja dziś dostałam empatię z obu źródeł. Dzięki temu podczas spisywania oświadczenia łagodnie uspokoiłam moje dzieci, nakarmiłam Malutkiego i przytuliłam Małego. Potem ostrożnie i niespiesznie pojechaliśmy po Dużego. Przez resztę dnia byłam spokojna, trochę smutna, ale też wdzięczna – a przede wszystkim cierpliwa i łagodna dla dzieci. Osobom nieznającym NVC mój przydługi wywód może wydać się dziwaczny. Sześć lat temu też by mnie nie przekonał. Mam jednak nadzieję, że choć do jednej osoby przemówi idea dawania sobie empatii i nieokładania się po głowie własnymi myślami.
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Part of the set #lacanasteria #wicker #beautiful #nature #purple #flower #basket #bestoftheday #picoftheday #instamood #mexico #instamex #pretty” (CC BY 2.0) by Wicker Paradise