utworzone przez DyleMatka | lut 22, 2017 | blaski macierzyństwa
W czasach przed dziećmi nie umiałam żyć tu i teraz.
Sporo czasu poświęcałam na roztrząsanie przeszłych zdarzeń, ale jeszcze więcej – na wybieganie myślami w przyszłość, snucie planów i marzeń. Często się martwiłam i myślałam o tym, co złego może się przydarzyć i jak mogę się przed tym chronić. Takie myślenie o przyszłości jest dobre, o ile nie przesłania całkowicie bieżącej chwili, jak to było u mnie. Stale na coś czekałam: na przykład obiecywałam sobie, że kiedy skończę doktorat, będę czytać dużo relaksujących książek albo, że kiedy schudnę, kupię zestaw pięknych, kobiecych ubrań. Moje wspaniałe, harmonijne życie czekało tuż za rogiem, ale wierzyłam, że będę mogła je osiągnąć pod pewnymi warunkami.
Także fizycznie, a nie tylko w myślach ciągle się dokądś spieszyłam.
Pewien znajomy powiedział mi kiedyś, że łatwo mnie wyłowić wzrokiem spośród tłumu ludzi na ulicy: jestem tą osobą, która najszybciej się porusza. Zawsze wyglądałam, jakbym próbowała dopaść odjeżdżającego z przystanku autobusu. W minioną niedzielę media społecznościowe przypomniały fragment wywiadu z aktorką Danutą Szaflarską, która zmarła tego dnia w wieku 102 lat. Pozwolę sobie go przytoczyć, bo poruszył mnie i zainspirował do tego wpisu:
Był taki czas, gdy ciągle się spieszyłam. Na przykład jechałam tramwajem i chciałam, żeby on jechał jeszcze szybciej. Miałam ten pośpiech w sobie. I nagle pomyślałam: 'Zaraz, dokąd ja się tak śpieszę? Przecież na końcu czeka na mnie trumna’ (śmiech). Pozbądź się tego wewnętrznego biegu. Oglądaj świat, obserwuj, co się dookoła ciebie dzieje, bo życie mamy jedno, a przecież we wszystkim można znaleźć tyle piękna. Właściwie samo to, że się żyje, jest już czymś cudownym.
Cóż za niezwykle mądre słowa! Pośpiech skraca nam życie, dosłownie (bo podwyższa poziom przewlekłego stresu) i w przenośni.
Kiedy zostałam mamą, z dnia na dzień przestałam aż tak bardzo tkwić myślami w przyszłości i w ogóle nieco zwolniłam.
Początek mojego macierzyństwa był tak pełen wzruszeń, że codziennie chciałam zapauzować życie, zawołać: „Chwilo, trwaj, jesteś tak piękna!”. Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nawet w trudnych momentach nie marzyłam, aby dany dzień już się skończył. Czułam, że czas z małymi dziećmi jest bardzo krótki w skali całego życia i nie chciałam, żeby minął zbyt szybko. Siłą rzeczy musiałam też w pewnym momencie przestać tak szybko chodzić – w przeciwnym wypadku moje dzieci by za mną nie nadążyły. Aby nauczyć je samodzielności, odkryłam w sobie ogromne pokłady cierpliwości: już potrafię nie irytować się, kiedy zakładanie skarpetki na stopę trwa kilka minut (choć różnie z tym bywa).
Nadal myślę o przyszłości, planuję, martwię się, robię kilka rzeczy naraz, śpieszę się, jednak moje życie toczy się głównie w teraźniejszości.
Dziś trzymiesięczny Malutki po raz pierwszy zaśmiał się głośno oraz zaprezentował umiejętność pełzania w kółko (obracania się w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara w pozycji na brzuszku). To jest moje TERAZ. Oprócz tych krótkich chwil na macie od rana nie daje się odłożyć, więc noszę go albo leżę z nim w łóżku, pisząc blog. To też jest moje TERAZ. Na dworze pada deszcz, pierwszy tej zimy, i wieje zimny wiatr; jestem niewyspana, bolą mnie plecy i nie chce mi się iść do przedszkola po Dużego i Małego. Także to jest moje TERAZ. Jutro go nie będzie. Nie chcę innego.
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Hurry!” by Michael Pardo
utworzone przez DyleMatka | lut 19, 2017 | cienie macierzyństwa
Kilka miesięcy po narodzinach Dużego wpadłam w depresję poporodową.
Co ciekawe, nie od razu ją rozpoznałam, choć miałam za sobą kilka epizodów depresji – zarówno „zwykłej”, jak i sezonowej – i sporo czytałam o tej pojawiającej się post partum. Nie wiedziałam, że ta choroba może objawiać się nie smutkiem, lecz permanentnym wkur…, hmmm, wkurzeniem „bez powodu” (zastosowałam cudzysłów, ponieważ każda emocja ma swoją przyczynę). Mnie wkurzało wszystko i wszyscy poza moim synkiem, a najbardziej Mąż, który wychodził codziennie rano, ubrany jak człowiek, do pracy, żeby się relaksować w towarzystwie innych dorosłych, pić gorącą kawę i zjeść (niespiesznie, przy stole, nożem i widelcem) pełnowartościowy lunch. Jak ja go za to nie znosiłam!
Poniżej podaję mój autorski przepis na depresję poporodową.
Niezależnie od indywidualnych predyspozycji świeżo upieczonej mamy, wymieniona poniżej mieszanka składników z wysokim prawdopodobieństwem zaowocuje chorobą. Nie polecam.
1. Przed urodzeniem dziecka nie miej do czynienia z niemowlętami.
Wyobrażenie o nich czerp głównie z komedii romantycznych. Niech rodzicielstwo kojarzy Ci się ze słodko uśmiechniętym bobasem i pochylającą się nad nim parą uśmiechniętych, zrelaksowanych rodziców. Nie zastanawiaj się, jak zmieniło się ich życie w związku z narodzinami potomka. W szczególności zakładaj milcząco, że noce w ogóle się nie zmieniły, bo ów potomek zasypia po „Dobranocce” i śpi do rana w swoim pokoju. No dobrze, ostatecznie możesz przyjąć, że matka na parę miesięcy wycofa się z życia zawodowego, oraz że przez jakiś czas po porodzie będzie miała gorszą figurę, niż przed ciążą.
2. Bądź perfekcjonistką.
Wszystko, co robisz, rób najlepiej, jak się da. Miej zamiłowanie do planów i checklists, staraj się pożytecznie spędzić każdą chwilę. Miej dokładne wyobrażenie o tym, co należy zrobić, aby dzień był niezmarnowany. Nie dawaj sobie przyzwolenia na snucie się po domu w piżamie do południa oraz na bałagan w mieszkaniu.
Na to niestety nie masz wpływu, bo niektóre dzieci takie się rodzą, a inne nie, ale może trafisz, jak ja, los na loterii. Hajnidy to dzieci, które potrzebują o wiele więcej bliskości rodzica, noszenia i kołysania, niż przeciętne niemowlęta. Zasypiają z trudem i często się wybudzają lub śpią nieźle wyłącznie z rodzicami, lub wręcz na rodzicach (np. w chuście), ewentualnie w czasie snu potrzebują bez przerwy ssać pierś mamy. Zwykle reagują alergicznie na takie wynalazki zachodniej cywilizacji, jak własne łóżeczko, fotelik samochodowy, butelka czy smoczek.
4. Potrzeby dziecka stawiaj w każdych okolicznościach ponad swoimi.
Zawsze. Także wtedy, kiedy jesteś skrajnie zmęczona, niewyspana, chora lub z innych przyczyn w złej formie psychofizycznej. Także wtedy, kiedy dziecko nie jest już noworodkiem – ba! Nie jest już niemowlakiem. Nie odróżniaj potrzeb, np. potrzeby zabawy, od strategii zaspokojenia potrzeb, np. rzucania dla zabawy kubkiem z sokiem (o tym więcej w poście o porozumieniu bez przemocy). Jeszcze w ciąży przeczytaj sugestywne opisy dramatycznych skutków długotrwałego płaczu dziecka, na który nikt nie reaguje (crying out). Przejmij się nimi tak bardzo, że nie bierz nigdy prysznica ani nie myj włosów, kiedy jesteś sama z dzieckiem. Przecież może się obudzić, a Ty przybiegniesz dopiero po dwóch minutach, kiedy kortyzol zdąży już zalać delikatny mózg Twojego maleństwa. Przeczytaj o źle pojmowanym rodzicielstwie bliskości.
5. Wierz głęboko, że płacz dziecka jest czymś strasznym i świadczy o tym, iż jego matka robi coś nie tak, jak należy.
Bądź przekonana, że jeśli wystarczająco dobrze zadbasz o potrzeby bobasa, to on będzie przez większość czasu zadowolony i raczej nie przydarzy mu się długotrwały płacz czy całodzienne marudzenie. Jeśli się przydarzy, snuj czarne scenariusze i powtarzaj w myślach, że nie nadajesz się na matkę. W połączeniu z zaleceniem numer 3 daje Ci to niemal gwarancję jeśli nie depresji, to przynajmniej znacznie obniżonego nastroju.
6. Bądź tym rodzicem, który jest odpowiedzialny za dziecko przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
Niech tata malucha będzie albo fizycznie nieobecny przez większość czasu, choćby ze względu na długie godziny pracy czy wyjazdy służbowe, albo z jakichś przyczyn nieskłonny do przejęcia opieki nad potomkiem i wysłania Cię na basen, do kosmetyczki czy na kawę z przyjaciółką. Kiedy już zajmuje się bobasem, bądź tuż obok, gotowa spieszyć z pomocą. Najlepiej, żebyście oboje mieli przekonanie, iż niemowlę potrzebuje przede wszystkim matki.
7. Przez większość czasu przebywaj w domu tylko z dzieckiem, bez innych dorosłych.
Nie miej w pobliżu przyjaciółek z dziećmi, z którymi mogłabyś się spotkać, kiedy tata dziecka jest w pracy. Niech Twoja mama, teściowa, siostry, kuzynki mieszkają zbyt daleko, żeby Cię regularnie odwiedzać. Niech Ci nie przyjdzie do głowy szukanie kontaktu z innymi mamami podczas spacerów w pobliskim parku czy w kawiarniach dla rodziców. Podczas ciemnych i mroźnych zimowych dni utknij na długie tygodnie w domu z powodu naprzemiennych chorób swoich lub malucha albo siarczystych mrozów. To zalecenie najlepiej działa w przypadku osób bardzo aktywnych, prowadzących przed narodzinami dziecka bujne życie towarzyskie.
Jeśli podejrzewasz u siebie depresję poporodową, jest to dobry znak.
Świadczy o tym, że masz skłonność do autorefleksji i nie cierpisz na jej ciężką postać. Jeśli nie jesteś pewna, czy Twój dołek to już depresja, pomocny może być test Becka. Jeśli jego wynik wskazuje na depresję, jeśli czujesz, że jest Ci bardzo ciężko, odwiedź psychiatrę lub psychologa. Psychiatra ma tę przewagę, że jest lekarzem i może Ci przepisać lek antydepresyjny. Uwaga: wbrew obiegowej opinii niektóre antydepresanty można brać, karmiąc piersią!
Depresja to nie słabość – to choroba, która może dotknąć każdego.
Samotne macierzyństwo, kłopoty w związku, pojawienie się dziecka w nieodpowiednim momencie, choroba, trudności finansowe – to wszystko niewątpliwie sprzyja depresji. Jednak ja urodziłam zdrowego, z radością oczekiwanego synka w idealnym momencie życia, będąc w stabilnym związku z odpowiedzialnym człowiekiem, mając bezpieczeństwo materialne i ugruntowaną pozycję zawodową, a i tak mnie dopadła. Może dopaść także Ciebie, nawet jeśli masz cieplarniane warunki jako mama. Nie oznacza to, że jesteś niewdzięcznicą ani mięczakiem; po prostu taki jest efekt pewnych procesów biochemicznych w Twoim mózgu.
Nawet jeśli czujesz się świetnie, będąc młodą mamą, nie przestawaj dbać o siebie.
Według jednego z badań prawdopodobieństwo wystąpienia depresji cztery lata po porodzie jest wyższe, niż w którymkolwiek momencie w ciągu pierwszych 12 miesięcy. Dlatego warto przeciwdziałać depresji, dbając o zaspokojenie swoich potrzeb, otaczając się życzliwymi ludźmi, zapewniając sobie wsparcie w opiece nad dzieckiem. Pewna mądra położna powiedziała mi kiedyś, że powinnam codziennie spędzić godzinę bez synka i bez myślenia o nim. Nie posłuchałam jej. Jeśli nie masz komu oddać maluszka, postaraj się przynajmniej raz dziennie zrobić dla siebie coś miłego i bądź swoją własną przyjaciółką, a nie wrogiem i krytykiem. Dzięki temu nie tylko będziesz szczęśliwsza, ale będziesz miała też szczęśliwsze dziecko.
Zdjęcie użyte w tym wpisie: „please please please” (CC BY-NC 2.0) by JustCallMe_♥Bethy♥_
utworzone przez DyleMatka | lut 17, 2017 | blaski macierzyństwa, historie z życia, zmiana
Ostatnio wiele się mówi o tym, co macierzyństwo zabiera aktywnym współczesnym kobietom. Przede wszystkim wskazuje się na ograniczone możliwości awansu zawodowego i zmniejszenie zakresu szeroko rozumianej wolności. Matka małego dziecka zazwyczaj nie może spontanicznie wyjechać z partnerem na romantyczny weekend do Paryża, nie mówiąc o kilkutygodniowym trekkingu w Nepalu. Owszem, dzieci zabrały mi sporo wolności i był czas, kiedy nad tym bolałam. Jednocześnie dały mi całe mnóstwo zwykłych i niezwykłych darów i chcę tu o nich pisać.
Bezdzietna Ja starała się złapać jak najwięcej srok za ogon.
Dekadę temu obroniłam doktorat i podjęłam pracę w prestiżowej instytucji. Nie poprzestałam na tym: podążając za dziecięcym marzeniem o profesurze, objęłam posadę adiunkta na uczelni. Ponadto z zasady nie odmawiałam, kiedy pojawiały się propozycje prac zleconych. Ekspertyza dla Ministerstwa Gospodarki? Z przyjemnością. Gościnny wykład? Proszę bardzo. Recenzja artykułu naukowego? Nie ma sprawy. Uczestnictwo w komitecie organizacyjnym konferencji? Chętnie. Większość tych prac faktycznie sprawiała mi przyjemność, ale nie wszystkie. Czasem mówiłam „tak”, aby nie sprawić komuś przykrości lub z obawy, że ominą mnie jakieś perspektywy rozwoju zawodowego.
Przez kilka lat pracowałam na najwyższych obrotach, ignorując własne potrzeby.
Do zajęć na uczelni przygotowywałam się w każdej wolnej chwili, a prace zlecone wykonywałam nocą. Funkcjonowałam w ciągłym szpagacie między moimi dwoma głównymi pracodawcami – Narodowym Bankiem Polskim i Szkołą Główną Handlową – z których każdy oczekiwał, że będzie tym ważniejszym. Żyłam w nieustającym stresie, z niewyspania często chorowałam i z tego powodu w pewnym momencie zaczęłam bardziej selektywnie przyjmować prace zlecone. Jednak to praca na uczelni ciążyła mi najbardziej. Lubiłam i nadal lubię przekazywać innym wiedzę, ale prowadzenie co rok tych samych ćwiczeń oraz ściana, z którą zderzałam się w potyczkach z uczelnianą biurokracją bardzo mnie męczyły i frustrowały. Nie wyobrażałam sobie jednak, że mogłabym zrezygnować z kariery naukowej. Przecież tylko mięczaki rezygnują…
Narodziny mojego pierwszego dziecka dały mi odwagę, aby odrzucać zbędny balast.
Wiedziałam, że po urlopie macierzyńskim nie chcę wracać do pracy na dwa etaty. Oczywiście mogłam lawirować, redukując wyraźnie wymiar etatu u obu pracodawców, ale wszystko we mnie buntowało się przeciw poprowadzeniu choćby jednej grupy ćwiczeniowej. Kusząca wcześniej wizja habilitacji i profesury stała się dla mnie kompletnie nieatrakcyjna: w nosie miałam tytuły, dyplomy i wyróżnienia, które wcześniej tak chętnie kolekcjonowałam. Jeśli miałam zostawić swoje dziecko pod opieką osoby spoza rodziny, to chciałam mieć naprawdę dobry powód: pracę, która mnie autentycznie interesuje i pomaga mi się rozwijać. Po gruntownym przygotowaniu się przeprowadziłam długą rozmowę z szefem katedry, szczerze wyjaśniając moje motywy i kategorycznie odrzucając wszelkie propozycje opierające się na półśrodkach. Wyszłam z jego gabinetu lekka jak piórko. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że rezygnacja może tyle DAĆ – tyle lekkości, radości, poczucia sprawczości, sensu i bycia w zgodzie ze sobą. Ani przez chwilę nie żałowałam swojej decyzji. Jednocześnie nie żałuję lat spędzonych na harówce, bo była ona spójna z systemem wartości osoby, którą wtedy byłam.
Porozumienie bez przemocy (NVC) nauczyło mnie, że za każdym „nie” wypowiedzianym drugiemu człowiekowi kryje się „tak” wypowiedziane samej sobie.
Jeśli mówię „nie” szefowi, który proponuje mi ciekawe zadanie do wykonania w nadgodzinach, to mówię „tak” mojej potrzebie odpoczynku, mojemu zdrowiu i relacjom z bliskimi. Warto zdawać sobie z tego sprawę, choć z doświadczenia wiem, że daleka stąd droga do prawdziwego dbania o własne potrzeby, jeśli naszym nawykiem jest zachowanie zgodne z oczekiwaniami innych. Dla mnie jest to szczególnie trudne w relacjach z dziećmi. Nie chodzi tu tylko o moje trudności w odmówieniu dziecku czegoś, o co prosi, lecz także o brak akceptacji dla dziecięcego „nie” wobec moich oczekiwań. Ale to już inna historia.
EDIT z lutego 2025 roku: o wiele trudniejsze było zrezygnowanie – aż sześć lat po narodzinach mojego trzeciego syna – z pracy w Narodowym Banku Polskim. O tym, ile stresu i lęku mnie to kosztowało, możesz przeczytać w poście „O zmianie zawodowej z trójką małych dzieci, czyli moja osobista historia lęku”. Dziś jednak nie mam najmniejszych wątpliwości, że zarówno rezygnacja z posady adiunkta na uczelni (i dalszej kariery naukowej), jak i zakończenie umowy o pracę w banku były całościowo dobrymi decyzjami – choć każde z tych miejsc dało mi mnóstwo satysfakcji, dobrych wspomnień i relacji z mądrymi,
A przy okazji zapraszam Cię na mój webinar „15 błędów, które popełniamy w procesach zmiany”, który odbędzie się 3 marca 2025 roku. Oto informacje o webinarze:
ℹ️ Poprowadzę go w poniedziałek, 3 marca, o godzinie 21; potrwa około 1,5-2 godziny.
ℹ️ Webinar jest tak skonstruowany, że naprawdę warto uczestniczyć w nim od początku do końca.
‼️ Bezpłatny udział będzie możliwy tylko na żywo.
ℹ️ Nagranie będzie można kupić albo tuż po zapisie (a konkretnie po jego potwierdzeniu – na stronie, która się wtedy otworzy), albo później, ale nie później niż do momentu zakończenia webinaru.
🔗 Tu znajdziesz link do strony zapisu: https://www.subscribepage.com/zmiana2025
Zdjęcie: Pedro Vit, Unsplash