Napełnianie swojego koszyczka: empatia a złość

Napełnianie swojego koszyczka: empatia a złość

Dziś miałam okazję, aby w przykrej sytuacji zastosować jedno z narzędzi, które pomagają mi złościć się rzadziej i mniej destrukcyjnie.

W ubiegłym tygodniu napisałam post o porozumieniu bez przemocy (NVC) i jedna z moich czytelniczek poprosiła mnie o więcej praktycznych przykładów. Mówisz – masz: poniżej opiszę, jak dałam empatię samej sobie i dzięki temu zachowałam spokój i całkiem niezły nastrój.

Oto zrealizował się scenariusz, który miałam w głowie kilka lat temu i który przez pewien czas po narodzinach Dużego powstrzymywał mnie przed prowadzeniem samochodu:

miałam stłuczkę z dwójką płaczących dzieci na pokładzie. Odebrałam Małego wcześniej z przedszkola, żeby pojechać z nim (i Malutkim jako osobą towarzyszącą) do pediatry po skierowanie do specjalisty. Udało się, choć byliśmy nieco spóźnieni. Po wizycie chciałam sprawnie dojechać z powrotem do przedszkola po Dużego, więc zrezygnowałam z nakarmienia „na zapas” Malutkiego przed wyjściem z przychodni. Niestety utknęłam w ogromnym korku. Brak płynnego ruchu obudził Malutkiego, który zaczął marudzić, potem płakać, a w końcu drzeć się jak opętany.

Wkrótce rozpłakał się i Mały, który ma chyba chorobę lokomocyjną: płakał, że jest mu niedobrze, nie może wytrzymać krzyku Malutkiego i chce się do mnie przytulić. Próbowałam uspokajać obu synów, bardzo chciałam ich przytulić albo chociaż pogłaskać, ale nie mogłam do żadnego z nich sięgnąć, bo byli usadowieni na tylnej kanapie. Czułam rosnące napięcie w ciele i zdenerwowanie (tak działa tzw. rezonans limbiczny: wobec silnych emocji innych osób nasz ssaczy mózg wprawia także i nas w podobne emocje). W pewnej chwili zorientowałam się, że stoję na niewłaściwym pasie, a ten właściwy jest wolny – tak mi się przynajmniej zdawało, kiedy zerknęłam w lusterko wsteczne. Ruszyłam więc w prawo i… uderzyłam w nadjeżdżającą powoli w kierunku skrzyżowania toyotę, która w chwili, kiedy spojrzałam w lusterko, była w martwym punkcie.

Oprócz płaczu dzieci usłyszałam chrzęst gniecionej blachy i spięłam się jeszcze bardziej, a emocje zaczęły we mnie buzować.

Na poziomie fizycznym poczułam, jak napinają się moje mięśnie karku i między łopatkami (to te miejsca, w których najsilniej odczuwam stres), oddech przyspiesza i się spłyca, a ręce zaczynają drżeć. Na poziomie emocjonalnym poczułam niepokój o to, ile czasu upłynie, zanim będę w stanie zadbać o moje płaczące maluchy oraz o to, jak długo Duży będzie musiał czekać na mnie w przedszkolu. Moje potrzeby bycia blisko, empatii i jasności mogły pozostać niezaspokojone. Ogarnął mnie żal, że nie dotrzemy sprawnie do przedszkola, a potem do domu; niezaspokojone były moje potrzeby lekkości, łatwości i komfortu. Poczułam niechęć i zniechęcenie w związku z czekającymi mnie dodatkowymi zadaniami i wydatkami, co godziło w moje potrzeby prostoty, wygody i efektywności.

Ze względu na niezaspokojone potrzeby harmonii i przyczyniania się do wzbogacania życia innych, a także prostoty, wygody i efektywności zrobiło mi się przykro i smutno na myśl o tym, że uszkodziłam dwa samochody, oraz że zepsułam komuś dzień i utrudniłam realizację jego planów na popołudnie. Jednocześnie przez moment sparaliżował mnie ogromny lęk, bo wyobraziłam sobie, co mogło się stać, gdyby ta kolizja miała miejsce przy dużej prędkości – wówczas niezaspokojona byłaby moja potrzeba bezpieczeństwa fizycznego mojego i bliskich mi osób. Ponieważ ta potrzeba została jednak zaspokojona, poczułam ulgę i wdzięczność do losu, że prędkość – i moja, i tego drugiego samochodu – była bliska zeru ze względu na czerwone światła na skrzyżowaniu oraz korek.

Nie, nie jestem aż tak świadoma i uważna, żeby zdać sobie z tego wszystkiego sprawę w tak stresującym momencie. Dopiero dużo później, gdy emocje opadły, poukładałam sobie wszystko w głowie i porozmawiałam z samą sobą w duchu NVC. Bezpośrednio po stłuczce skupiłam się na spokojnym oddychaniu, próbie rozluźnienia karku i zamknięcia uszu na płacz dzieci, który nagle stał się irytujący (to bardzo typowe działanie rezonansu limbicznego: gdy rodzic jest zestresowany, silne emocje dzieci przede wszystkim go irytują).

Na skrzyżowaniu zapaliło się zielone światło, a kobieta prowadząca toyotę dała mi znać przez okno, żebyśmy pojechały prosto i zatrzymały się w najbliższym możliwym miejscu.

W ciągu tej minuty czy dwóch, w czasie których szukałyśmy miejsca do zaparkowania, wszystkie moje emocje ustąpiły miejsca lękowi przed stawieniem czoła tej kobiecie. Czułam, że od jej reakcji zależy bardzo wiele: jeśli będzie bardzo zdenerwowana, ja zestresuję się jeszcze bardziej; jeśli zacznie mnie obwiniać, będę zawstydzona, ale i zirytowana; jeśli stanie się agresywna, ja nie będę w stanie powstrzymać gniewu. Wiem, że zaatakowana ostro, staję się mimo woli agresywna, a bardzo nie chciałam, żeby moje i tak zestresowane maluchy zobaczyły, jak mama krzyczy na jakąś panią.

Na moje wielkie szczęście trafiłam na niezwykle empatyczną osobę.

Natychmiast ją przeprosiłam, a ona rzuciła okiem na rozwrzeszczane wnętrze mojego samochodu, spojrzała na mnie pokrzepiająco i powiedziała lekkim tonem: „Nic się nie stało, każdemu może się to zdarzyć”. Poczułam, jak moje mięśnie się rozluźniają, strach zniknął, a zamiast niego pojawiła się ulga, radość i ogromna wdzięczność, bo moje potrzeby szacunku do siebie, kontaktu, empatii, wsparcia i otuchy zostały zaspokojone.

To wszystko mogło potoczyć się na poziomie emocjonalnym zupełnie inaczej.

Właścicielka toyoty miała prawo zachować się mało empatycznie, bo przecież też musiała być choć trochę zdenerwowana. Myślę, że wtedy przełączyłabym się na dobre w tryb walki i ucieczki – a konkretnie walki, bo taka jest moja nawykowa reakcja w stanie stresu – i powiedziałabym w gniewie rzeczy, których bym później żałowała. Zapewne też warczałabym do końca dnia na dzieci, bo trudno mi jest wyjść ze stanu złości, a maluchy były silnie pobudzone i zapewne jęczałyby i płakały dalej, podsycając moją irytację.

Abstrahując od empatycznej reakcji właścicielki toyoty, pomogło mi to, że sama dla siebie byłam empatyczna.

Mogłam przecież biczować się w myślach i wyzywać od nieuważnych idiotek. Mogłam powtarzać sobie, że należało mi się, bo ostatnio jeździłam zbyt nonszalancko. Mogłam dramatyzować („to straszne!”) lub snuć czarne scenariusze („koniec z moją mobilnością, będę się bała prowadzić samochód!”). Mogłam wpędzić się w poczucie winy, które tak naprawdę nie jest emocją, lecz pseudoemocją: żalem połączonym z oceną i przypisaniem sobie winy.

Skutek byłby łatwy do przewidzenia: poczucie winy sprawiłoby, że czułabym się źle, a więc traktowałabym innych źle. Najbliżej miałam swoje dzieci, a więc to one padłyby ofiarą moich trudnych emocji. Znam to dobrze, przez wiele lat reagowałam w taki autoagresywny sposób na stresujące sytuacje. Cieszę się, że dzięki coachingowi w duchu NVC z Joanną Berendt dowiedziałam się, że mogę reagować inaczej. Cieszę się też, że ostatnio dzięki kursowi online „Odstresowany rodzic” opartemu na metodzie self-reg, prowadzonemu przez Natalię Fedan i Agnieszkę Sochar, nauczyłam się dusić w zarodku myśli, które mi nie służą.

Miałam napisać tylko o empatii, a znów poruszyłam temat złości.

Zauważyliście, że nie wymieniłam jej wśród emocji, które zalały mnie tuż po kolizji? Rzeczywiście, ani przez chwilę jej nie czułam, nawet jej łagodniejszej siostry – irytacji. Stało się tak dlatego, że dzięki coachingowi i przede wszystkim terapii nauczyłam się robić miejsce „miękkim” trudnym emocjom, jak przykrość, smutek, żal, rozczarowanie. Wcześniej spychałam je głęboko, a ich miejsce zajmowała atrakcyjniejsza PR-owo złość.

A o co chodzi w tytule tego postu?

Otóż moja coach mawiała, że nie da się napełnić czyjegoś koszyczka, jeśli nie ma się pełnego własnego – z próżnego i Salomon nie naleje. Nie można być w stresujących sytuacjach prawdziwie empatycznym wobec innych ludzi, nawet własnych małych dzieci, jeśli nie napełni się własnego koszyczka empatią do samego siebie ani nie otrzyma się empatii od innych.

Ja dziś dostałam empatię z obu źródeł. Dzięki temu podczas spisywania oświadczenia łagodnie uspokoiłam moje dzieci, nakarmiłam Malutkiego i przytuliłam Małego. Potem ostrożnie i niespiesznie pojechaliśmy po Dużego. Przez resztę dnia byłam spokojna, trochę smutna, ale też wdzięczna – a przede wszystkim cierpliwa i łagodna dla dzieci. Osobom nieznającym NVC mój przydługi wywód może wydać się dziwaczny. Sześć lat temu też by mnie nie przekonał. Mam jednak nadzieję, że choć do jednej osoby przemówi idea dawania sobie empatii i nieokładania się po głowie własnymi myślami.

Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Part of the set #lacanasteria #wicker #beautiful #nature #purple #flower #basket #bestoftheday #picoftheday #instamood #mexico #instamex #pretty” (CC BY 2.0) by Wicker Paradise

Chcę być pierwszy!

Chcę być pierwszy!

Dziś rano w naszej łazience rozegrał się łzawy dramat.

Nic to dziwnego ani rzadkiego, zważywszy, że Mały ma trzy lata. Piszę o tej konkretnej scenie dlatego, że miała wzruszający happy end i stanowi przykład tego, że za czymś trudnym może kryć się coś pięknego.

Poszło o pierwszeństwo przy myciu zębów, o które Duży i Mały ostro rywalizują.

Jest to jeden z licznych obszarów braterskiej rywalizacji, o której nieraz będę tu pisać. Jakiś czas temu umówiliśmy się, że po śniadaniu w pierwszej kolejności ma myte zęby Duży, a przed snem – Mały. Dziś rano Mały uznał jednak, że chce być pierwszy i wyraził swoją wolę wrzaskiem, próbą zrzucenia Dużego ze stołeczka oraz walnięciem go z bańki w czoło (to musiało boleć). Odsunęłam Małego stanowczo, powiedziałam, że nie zgadzam się na bicie i przytuliłam płaczącego Dużego. Mały wpadł w szał i próbował kopać to mnie, to Dużego, krzycząc, że chce być pierwszy.

Agresja Małego wywołała w pierwszej chwili moją złość, ale zdołałam zareagować niezgodnie z pierwotnym odruchem.

Przez moment miałam ochotę na niego wrzasnąć, ale na szczęście szybko pojawiła się refleksja, że nie nauczę go w ten sposób panowania nad własną agresją. Przytrzymałam więc tylko wierzgające nogi i powtórzyłam, że nie zgadzam się na kopanie.

Kiedy trochę się uspokoił, ale nadal płakał, tak sobie porozmawialiśmy:

– Jesteś chyba rozzłoszczony, bo chciałeś być pierwszy?
– Tak! Jestem bardzo, bardzo zły i smutny! Chcę, żeby Duży miał zawsze brudne zęby! Nigdy mu nie myj!
– Lubisz, kiedy najpierw myję zęby tobie? Lubisz być pierwszy?
– Tak! Chcę zawsze być pierwszy! Nigdy nie chcę być drugi! Nie lubię być drugi!
– Chcesz być dla mnie ważny, tak?
– Tak… (smutne chlipnięcie)
– Posłuchaj mnie, maluchu. Jesteś dla mnie bardzo, bardzo ważny. Jesteś moim najważniejszym na świecie Małym.
Szeroki uśmiech rozjaśnił zapłakaną buzię.
– Kocham Cię, mamo. Pobawimy się?

I tak oto wybuch trudnych emocji doprowadził do umocnienia mojej więzi z synkiem.

Ktoś mógłby ocenić, że jestem permisywną matką, toleruję agresję i wychowuję rozwydrzonego bachora. A ja to widzę tak, że za każdym trudnym zachowaniem kryją się emocje wywołane niezaspokojonymi potrzebami. Jeśli tylko jestem w stanie, to staram się dostrzec te potrzeby i zaspokoić je w sposób akceptowalny dla wszystkich zaangażowanych. To właśnie jest sedno zarówno rodzicielstwa bliskości, jak i porozumienia bez przemocy (NVC). Moje bezproblemowe środkowe dziecko najwyraźniej było niepewne, czy jest dla mnie wystarczająco ważne, bo od zawsze więcej czasu poświęcam wymagającemu i labilnemu Dużemu, a trzy miesiące temu do naszej rodziny dołączył nieodkładalny przez większość czasu Malutki. Nie umiejąc inaczej spełnić swojej potrzeby bycia ważnym dla mamy, trzylatek walczył z bratem o pierwszeństwo przy myciu zębów.

Dlaczego uważam takie podejście za lepsze od tradycyjnego, zgodnie z którym powinnam jakoś ukarać Małego za agresję?

Ponieważ jestem w stanie porównać skutki obu tych podejść na podstawie własnego doświadczenia. Nie zawsze bowiem reaguję w taki sposób; czasem warczę, szantażuję, krzyczę na dzieci. Od lat mam problem z własną złością, coraz mniejszy dzięki ogromnej pracy nad sobą. Kiedy reaguję tak, jak dziś, nie tylko umacniam więź z moimi synami, ale też momentalnie rozładowuję nagromadzone w nich napięcie i w efekcie one zachowują się lepiej. Po tej scenie w łazience Mały przez cały dzień był spokojny i radosny oraz zgodnie bawił się z Dużym. Wiem, że gdybym na niego nakrzyczała, co chwila wybuchałyby awantury między braćmi a wieczorem Mały urządziłby długą histerię „bez powodu”. Naprawdę warto spojrzeć pod powierzchnię trudnych zachowań.