Moi stali czytelnicy zapewne przypominają sobie (mgliście), że w styczniu rozpoczęłam mini cykl wpisów na temat wspierania rozwoju dziecka.
Omawiam w nim poszczególne obszary samoregulacji. Dotychczas napisałam o obszarze biologicznym, a konkretnie o długiej drodze, jaką pokonał Duży, aby nauczyć się pływać oraz o tym, jak stresory w obszarze biologicznym mogą wpływać na rozwój poznawczy dziecka. W kolejce czekają długie wpisy na temat rozwoju w obszarze społecznym i prospołecznym.
Dziś proponuję Wam krótki post na temat obszaru emocji,
który analizowałam obszernie we wpisie Czy warto panować nad emocjami?. Chętnie opisałabym niedawną sytuację, w której Duży boleśnie zmierzył się z pewną emocją dzień po tym, jak ja zmierzyłam się z tą samą w moim „dorosłym” świecie. Chciałabym, ale nie opiszę, bo Duży nie wyraża na to zgody. Przejdę zatem bezpośrednio do wniosków.
Ostatnio rozwijam się, aż furczy.
Uczę się na nowo kontaktu z samą sobą i relacji z innymi ludźmi podczas własnej psychoterapii, na studiach podyplomowych w zakresie coachingu (w tym w dwóch procesach coachingowych: własnym i prowadzonym przeze mnie) i w szkole trenerów grup wsparcia dla rodziców. Wszystkie te procesy sprawiają, że często i intensywnie przeżywam trudne dla mnie emocje. Czasem kilkuminutowe aktywne słuchanie klienta powoduje takie wyczerpanie mojej psychiki i ciała, że trudno mi jest dźwignąć się z krzesła. Obieram siebie jak cebulę z kolejnych warstw i zastanawiam się, co odkryję na końcu tego procesu. Czy w ogóle jest jakiś koniec?
Co to ma wspólnego ze wspieraniem rozwoju dzieci w obszarze emocji? Bardzo wiele.
Zaobserwowałam, że kiedy tylko zaczynam nieźle sobie radzić z regulacją jakiejś własnej trudnej emocji, natychmiast przestaje być dla mnie trudne, kiedy wyrażają ją moje dzieci. Wstyd, lęk przed oceną, przykrość, poczucie osamotnienia, panika, zawiść – to wszystko staje się może nie łatwe, ale… znośne i nawet wzbogacające. Mój wniosek – może oczywisty, jednak dla mnie rewolucyjny – jest taki, że drogą do wspierania rozwoju dzieci w obszarze emocji jest nauka samoregulacji w obszarze emocji.
Dziś Duży i Mały wrócili z przedszkoli w świetnych humorach, zaczęli uzgadniać, w co będziemy się bawić i…
nastąpił wielki wybuch. Pokłócili się potwornie o to, w co się bawić, kto jest ważniejszy, komu mama poświęca więcej czasu. Pobili się, byli wściekli, rozgoryczeni, pełni niechęci do siebie i pretensji do mnie, znudzeni, rozżaleni. Powietrze było gęste od tzw. limbicznych komunikatów:
„Już nigdy nie będę się z tobą bawić, ty głupku”
„Kochasz tylko jego”
„Nikt na mnie nie zwraca uwagi”
„Nic nie jest tak, jak chcę”
„Chcę, żeby go bolało”.
Trwało to dość długo, a ja przez cały ten czas byłam całkowicie spokojna. Nazywałam emocje, parafrazowałam, przytulałam, masowałam skopane nogi i pobite plecy, w międzyczasie kilkanaście razy przystawiając do piersi Malutkiego, który skończył dziś półtora roku i żąda karmienia o wiele częściej, niż w pierwszych dniach życia.
Zaraziłam dzieci spokojem,
zaakceptowałam ich emocje, wspólnie doszliśmy do przyczyn, a potem każdemu zaproponowałam inną wyciszającą aktywność. Kiedy wychodziłam do mojej szkoły, zgodnie się bawili. To nie magia, to Self-Reg w działaniu.
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Shame” (CC BY-ND 2.0) by Christian
To działa! Je! J! Je! Czasu wymaga i nieludzkich pokładów cierpliwości, ale wynik jest tak dopingujący, że aż się nie mogę doczekać kolejnej awantury. Żart. 😉 U nas trochę trudniej, bo Rodzice się wprowadzili i musimy jakoś ogarnąć nowe. Selfreguję na dwa fronty. Czy innym jest samoregulacja wobec Dzieci, bo już trenuję od września, to mi łatwiej, a czym innym wobec Dorosłych i to jeszcze dużo starszych, i to jeszcze własnej rodziny, i to jeszcze zakotwiczonych w behawioryzmie, i to jeszcze pomagających w codzienności. Ehhh. Trening. Trening. Trening.
A ja mam pytanie. Zastanawia mnie, czy takie pomaganie w emocjach da się „rozciągnąć”? Czy to z praktyką będzie prostsze, mniej energochłonne? Bo czasem mi się wydaje, że nie dam rady 😉 Czasem mam poczucie, że jestem już zupełnie wyssana z siły i cierpliwości na zajmowanie się emocjami innych. Sytuacja, która mnie osobiście nie dotyka, nie dotyczy, nie wywołuje u mnie emocji, jest dla mnie łatwiejsza do ogarnięcia: przyjaciółki, dzieci, nawet czasem znajomej, czy prawie nieznajomej osoby. Ale jak dotyczy mnie (konflikt), to wysysa mnie zupełnie i po kilku sytuacjach dziennie, mam dość. I wcale nie pomagają drobne rzeczy, które mnie zwykle ładują. Czuję się czasem odpowiedzialna za to, żeby pomóc się uporać wszystkim kosztem moich własnych zasobów. Ciągle wybieram, czy zaangażować się kolejny raz, czy stać mnie na to, czy jeszcze „uniosę”, czy już nie i dam… Czytaj więcej »
Trudno mi odpowiedzieć na pytanie, czy z czasem będzie prostsze. Może tak, bo teraz takie „ogarnianie” emocji jest czymś nowym, a więc energochłonnym. A może nie, bo jesteś wrażliwą osobą, empatką, którą emocje bliskich osób potrafią przytłoczyć i należałoby postawić granice dbania o innych, nawet najbliższych? Nie wiem. Chyba nie pomogłam…
Pomogłaś już samym tym, że mogłam to napisać. Ciągle jednakże z tyłu głowy czai się ta okropna myśl „postaraj się bardziej, to za mało, co robisz, jesteś dla nich”. I ta wina, że zaniedbuję. Nawet jak cały dzień nie było czasu usiąść i zająć się dla odmiany sobą 🙂 Pisz dalej, czytam każdy wpis. Dziękuję.