Ten wpis dojrzewał we mnie miesiącami,
choć ani nie jest długi, ani nie wymagał specjalnego przygotowania merytorycznego, a jedynie przeczytania jednej króciutkiej książki. Chodzi o książkę „Entuzjaści. Obudź energię swojego dzieciństwa” autorstwa André Sterna – „człowieka, który nigdy nie chodził do szkoły”, lecz jest wszechstronnie wykształconym samoukiem i inspiruje zwolenników edukacji domowej na całym świecie.
Książkę można zapewne pochłonąć w godzinę, lecz ja czytałam ją przez wiele, wiele dni.
Zalazła mi mocno za skórę. Gdybym dała ją do przeczytania mojemu pragmatycznemu Mężowi, przerzuciłby zapewne kilkanaście kartek i zakrzyknąłby: „Ad rem!”, jak to ma w zwyczaju, kiedy mu coś opowiadam ze wszystkimi szczegółami i zawiłościami. Moja szybka myślą, mową i uczynkiem Mama również po kilkunastu stronach odłożyłaby tę książkę z komentarzem: „Przecież to można zmieścić na kilku stronach, po co tak lać wodę?” A ja… Ja smakowałam każde słowo i zdanie, po wielokroć powracając do przeczytanych już fragmentów. Nie byłam w stanie przeczytać naraz więcej, niż kilka stron ze względu na olbrzymi ładunek emocjonalny, który zawierały dla mnie te niewielkie karteczki pokryte dużym drukiem.
Wyobraź sobie, że nikt nigdy nie powiedział Ci, które zajęcia są bardziej, a które mniej pożądane, intratne, sensowne.
Wyobraź sobie, że kiedy byłaś dzieckiem, żaden dorosły nie skrzywił się na widok tego, czym się zajmowałaś i nie zasugerował Ci, żebyś zajęła się czymś innym. Wyobraź sobie, że nikt nigdy nie kazał Ci się „zabrać do nauki” i porzucić zabawę czy czytanie beletrystyki. Wyobraź sobie, że zdaniem Twoich rodziców posada zamiatacza ulic była tak samo wartościowa, jak praca lekarza, prawnika czy inżyniera. Wyobraź sobie to wszystko… Kim byś teraz była? Do czego zaprowadziłby Cię Twój entuzjazm?
Te właśnie pytania zgłębia w swojej książce André Stern.
Swoje własne rozważania przeplata historiami opowiadanymi w pierwszej osobie przez ludzi, którzy w życiu kierują się entuzjazmem. Entuzjazm jest tu rozumiany jako siła życiowa i „boska energia”, napędzająca ludzi w każdym wieku, lecz z pewnych względów dostępna głównie małym dzieciom. To one są jeszcze nieskażone „dorosłym” postrzeganiem świata: hierarchią „ważności” różnych zajęć i zawodów, lękiem o przyszłość i o bezpieczeństwo finansowe, wstydem przed oceną i byciem przyłapanym na niewiedzy i niekompetencji. Te historie sprawiały, że szeroko otwierałam oczy i byłam pełna podziwu dla odwagi i pasji bohaterów książki.
Najsilniej poruszyły mnie fragmenty, w których Stern opowiada o entuzjazmie swojego trzyletniego synka Antonina.
Jest w nich coś takiego, co sprawia, że wzruszam się do łez zaledwie po kilku zdaniach poświęconych maluchowi. Chyba chodzi o niezwykłą uważność i ogromny szacunek dla poczynań chłopczyka – poczynań całkiem zwykłych, jak pchanie wraz z tatą ręcznej kosiarki do trawy albo niezmordowane wspinanie się po schodach budynku. Stern towarzyszy w tym synkowi, jakby nie miał absolutnie nic innego do roboty (może nie ma?) i jakby nic poza tym nie istniało w danej chwili. Antonin jest w tych momentach w centrum jego Wszechświata.
To te fragmenty tak mocno dały mi się we znaki: odkładałam wtedy książkę i zalewałam się łzami.
Chyba płakała we mnie mała dziewczynka, która wcześnie nauczyła się, że pewnym sprawom nie warto lub wręcz nie wypada poświęcać czasu, a inne należy stawiać w centrum swojej uwagi. I że dorośli mają swoje ważne sprawy, a ona musi się podporządkować, bo jest tylko dzieckiem. I ma się pośpieszyć, żeby się nie spóźnili. Kiedy podrosła, wychwalano ją za piątki i szóstki na świadectwie, więc – aby zasłużyć na akceptację – uczyła się pilnie wszystkiego, nawet najnudniejszej na świecie historii i kompletnie niezrozumiałej geografii.
Miała przez to mniej czasu na zgłębianie tego, co ją pochłaniało i w pewnym momencie nie wiedziała już, co ją ciekawi, a czego uczy się tylko dla oceny. Chciała studiować biologię molekularną, fizykę albo lingwistykę stosowaną (uczyła się poza szkołą czterech języków obcych), ale powiedziano jej, że jako biolog musiałaby wyjechać na stałe za granicę, fizyka nie jest dla kobiet, a języki obce powinny być tylko narzędziem i przecież nie chce skończyć jako tłumacz, prawda? Poszła więc zupełnie od czapy na studia ekonomiczne, które ją nużyły, nudziły i męczyły tak, że pod koniec pierwszego roku wpadła z depresję z myślami samobójczymi. Dopiero z czasem zaczęła powoli odkrywać drogę do samej siebie: do tego, jakie ma wartości, co ją napędza, kim jest, jaką ma życiową misję. Resztę historii chyba znacie, prawda?
Polecam tę książkę każdemu, kto tej drogi do siebie jeszcze nie odkrył i ma odwagę zmierzyć się z tym.
Polecam ją też każdemu, kto czuje, że w jego życiu jest za mało entuzjazmu, a za dużo rutyny, lęku, „trzeba”, „wypada”. Polecam ją wreszcie każdemu rodzicowi, któremu często brakuje cierpliwości do dziecka oglądającego na spacerze z uwagą każdą mrówkę i biedronkę (to ja!). Dajcie się porwać opowieści Sterna. Może – jak mnie – wzmocni Was w dążeniu do tego, czego pragniecie.
Ściskam mocno tą małą dziewczynkę, która siedzi w środku! Miałam to szczęście, że pewnego razu, gdy w podstawówce wrócilam do domu zalana łzami z powodu pierwszej „5-” mama była obok i powiedziała, że oceny nie są ważne. Uwierzyłam i dziś robię to co lubię i co jest moją wielką pasją. Przyznaję – mam spore braki z historii i geografii, ale nadrobię na emeryturze 😉
Ech, mnie tez mówili, że oceny są nieważne, ale jednocześnie byli bardzo dumni, kiedy te oceny były bardzo dobre. Wrażliwe dziecko umie czytać między wierszami.
P.S. Mam ogromne braki z historii i geografii i nie zamierzam ich nadrabiać. 🙂
Ehh…kupię książkę jeszcze dziś…dawno dawno temu (córa ma 11,synek 1,5 ) myślałam,że moje dzieci będą się uczyć w domu. Niesyety nie miałam ma to odwagi,podobnie było z lekcjami religii.Trzeba…bo mieszkam na wsi pod Lublinem i co będzie…co ludzie powiedzą czy wykluczą moje dziecko? Tu każdy o każdym wszystko wie…poprzez głównie moje zachowanie,ambicje (bo sama taka byłam) moja córka też uczy się wszystkiego…dla ocen,dla stypendium,dla mnie. Czy jest szczęśliwa? Nie. Teraz przed nią 6 klasa,a jest coraz trudniej…Czy ja byłam szczęśliwa starając się być super ze wszystkiego ale za to kompletnie bez czasu na własne pasje? Też nie. Czytając tego posta zrozumiałam,że żeby moje dziecko było szczęśliwe muszę wystopować,bo stanie się coś złego. Dokąd ten dziki pęd perfekcjonizmu może nas zaprowadzić? Na pewno nie do szczęścia,A życie ucieka…polska szkoła wyzwala bardzo dużo… Czytaj więcej »
Angie, wybacz późną odpowiedź. Bardzo mocno trzymam kciuki za Ciebie i Twoją córkę. Wyobrażam sobie, że niełatwo jest robić coś, co w Twoim otoczeniu jest tak bardzo „na opak”, jak edukacja domowa. Życzę Ci dużo siły i… entuzjazmu!
Dziękuję Ci za tę recenzję. Zapisuję książkę na listę do przeczytania.
Dziękuję za ten wpis, będę szukać tej ksiazki w bibliotece! 🙂
Miłej lektury! 🙂
Nigdy nie chodził do szkoły, za to był jedynakiem i miał rodziców nauczycieli :-/. To wiele wyjaśnia.
A co wyjaśnia konkretnie?